Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Fale tłumią wiatr
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1989
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Fale tłumią wiatr: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fale tłumią wiatr»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Fale tłumią wiatr — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fale tłumią wiatr», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W tej najważniejszej części swojej opowieści Anatolij Siergiejewicz stał się, mówiąc łagodnie, dosyć niewyraźny. Tak jakby nadaremnie próbował opowiedzieć jakiś koszmarny, poplątany sen.
Oczy patrzyły z ogródka… zbliżały się, ale cały czas nie ruszały się z ogródka… Dwoje ogromnych oczu, powodujących mdłości… Bez przerwy coś po nich spływało… A z boku po lewej stronie było jeszcze trzecie… a może trzy? I coś zwalało się, zwalało, zwalało przez balustradę werandy, podpływało już pod nogi… I do tego absolutnie nie można było się ruszyć. Grigorij gdzieś przepadł, nie widać nigdzie Grigorija. Ela jest gdzieś blisko, ale też jej nie widać, tylko słychać, jak histerycznie krzyczy… a może się śmieje… W tym momencie gwałtownie otwarły się drzwi do pokoju. Pokój po pas wypełniały galaretowe, drgające cielska, a oczy tych cielsk były tam, na zewnątrz, w ogródku…
Anatolij Siergiejewicz zrozumiał, że zaczyna się to, co najstraszniejsze. Wyszarpnął nogi z przyklejonych do podłogi sandałów, przeskoczył przez stół, wypadł do lasu i kiedy obiegł dom dookoła…Nie, nie obiegł domu, wybiegł do lasu, ale nie wiadomo dlaczego znalazł się na placu… biegł, gdzie oczy poniosą i nagle zauważył pawilon klubu i w otwartych drzwiach błysnęła liliowa iskra zero-T, zrozumiał, że jest uratowany. Jak bomba wpadł do kabiny, na chybił trafił zaczął naciskać klawisze, aż wreszcie automat się włączył…
W tym momencie tragedia się skończyła, a rozpoczęła komedia. Zero-T wyrzucił Anatolija Siergiejewicza w osiedlu Roosevelt na wyspie Piotra Pierwszego. Ta wyspa leży na Morzu Bellingshausena, termometr wskazuje czterdzieści dziewięć stopni poniżej zera, szybkość wiatru 18 metrów na sekundę, osiedle z powodu panującej tam właśnie zimy jest pawie puste.
Zresztą w klubie polarników automatyka była sprawna, ciepło, przytulnie, a w barze, jak wspaniała tęcza świecą naczynia z płynami do rozjaśniania ciemności polarnych nocy. Anatolij Siergiejewicz w swojej siatkowej koszulce i w szortach, jeszcze mokry od herbaty i straszliwych przejść, otrzymuje chwile, niezbędnego wytchnienia i powolutku wraca do siebie. I kiedy już wrócił, przede wszystkim, jak tego należało oczekiwać, ogarnia go palący wstyd. Dociera do niego, że w panice uciekł jak ostatni tchórz — o takich tchórzach do tej chwili najwyżej zdarzało mu się czytać w historycznych powieściach. Przypomina sobie, że opuścił Ele, i co najmniej jeszcze jedną kobietę, którą zauważył w sąsiedniej willi. Przypomina sobie dziecięce głosy nad rzeką i rozumie teraz, że te dzieci również opuścił. Ogarnia go rozpaczliwa potrzeba działania, ale — charakterystyczne — potrzeba ta rodzi się bynajmniej nie od razu, a po drugie, kiedy już je zrodziła, dosyć długo współistnieje z nie dającym się opanować przerażeniem na samą tylko myśl o tym, że trzeba wrócić tam, na werandę, znaleźć się w polu widzenia tych koszmarnych, cieknących oczu, w pobliżu obrzydliwych, galaretowatych cielsk…
Grupa hałaśliwych glacjologów, która z trzaskającego mrozu wpadła do klubu, zastała Anatolija Siergiejewicza na żałosnym załamywaniu rąk — wciąż jeszcze nie mógł się na nic zdecydować. Glacjologowie wysłuchali jego opowieści ze szczerym współczuciem i natychmiast postanowili wrócić razem z nim na straszną werandę. Jednakże wtedy okazało się, że Anatolij Siergiejewicz nie tylko nie zna zero-indeksu osiedli, a na dodatek zapomniał, jak się samo osiedle nazywa. Mógł tylko powiedzieć, że to gdzieś niedaleko Morza Barentsa, na brzegu niewielkiej rzeki w strefie polarnej kosówki. Wtedy glacjologowie spiesznie przyodziali Anatolija Siergiejewicza odpowiednio do miejscowego klimatu i przez wyjącą zamieć powlekli go do sztabu osiedla na przełaj, przez potworne zaspy, w towarzystwie gigantycznych psów przypominających dzikie zwierzęta… I oto w sztabie przed pulpitem WMI któremuś z polarników przyszła do głowy bardzo rozsądna myśl, ze to nie żadne żarty. Te potwory niewątpliwie albo uciekły i jakiegoś zwierzyńca, albo — aż strach pomyśleć — z jakiegoś laboratorium, zajmującego się konstruowaniem biomechanizmów. W każdym wypadku, chłopcy, nie ma co się tu zajmować improwizacją, trzeba zawiadomić służbę awaryjna.
I zawiadomili Centralną Awaryjną. W Centralnej Awaryjnej podziękowali i powiedzieli, że przyjmą do wiadomości. Po pół godzinie dyżurny Awaryjnej sam zadzwonił do sztabu, powiedział, że informacja została potwierdzona i poprosił Anatolija Siergiejewicza. Anatolij Siergiejewicz w najbardziej ogólnych zarysach opisał, co śle z nim działo i jak doszło do lego, że znalazł się na wybrzeżu Antarktydy. Dyżurny uspokoił go również w tym sensie, że nikt nie ucierpiał, mąż i żona Jaryginowie są cali i zdrowi, i że rano prawdopodobnie do Małej Peszy można będzie wrócić, a teraz on, Anatolij Siergiejewicz, powinien wziąć coś na uspokojenie i położyć się, żeby odpocząć.
I Anatolij Siergiejewicz wziął coś na uspokojenie, i na miejscu, w sztabie, położył się, na kanapie, ale nie spał nawet godziny, kiedy znowu zobaczył cieknące oczy nad balustradą werandy, usłyszał histeryczny śmiech Eli i obudził się od nieznośnego wstydu.
— Nie — powiedział Anatolij Siergiejewicz — oni mnie nie zatrzymywali. Widocznie rozumieli mój stan… Nigdy nie przypuszczałem, że może mi się wydarzyć coś podobnego. Oczywiście nie jestem Zwiadowcą ani Progrecorem… ale i mnie zdarzały się w życiu trudne sytuacje, i zawsze zachowywałem się zupełnie przyzwoicie… Nie rozumiem, co się ze mną stało. Próbuje to wyjaśnić sam ze sobą i nic tego nie wychodzi… Jakby coś na mnie naszło… — nagle zaczęły mu latać oczy. — Teraz też rozmawiam z wami, a w środku jestem niby zlodowaciały… Może myśmy się czymś zatruli?
— Czy zdaniem pana nie mogła to być halucynacja? — zapytał Tojwo.
Anatolij Siergiejewicz skulił się jakby z zimna i spojrzał w kierunku domku Jaryginów.
— N-nie wiem… — powiedział. — Nie, nie mam zdania na ten temat.
— Dobrze, chodźmy zobaczyć — zaproponował Tojwo.
— Mam iść z wami? — zapytał Basile.
— Niekoniecznie — powiedział Tojwo. — Ja jeszcze długo będę tu łaził tam i z powrotem. A ty trzymaj twierdze.
— A jeńców brać? — zapytał rzeczowo Basile.
— Koniecznie — powiedział Tojwo. — Jeńcy są mi potrzebni. Wszyscy, którzy cokolwiek widzieli na własne oczy.
I Tojwo z Anatolijem Siergiejewiczem poszli przez plac. Anatolij Siergiejewicz wyglądał zdecydowanie i poważnie, ale im bardziej zbliżali się do domu, tym większe napięcie malowało się na jego twarzy, wyraźniej zaciskały się szczeki, a dolną wargę przygryzł tak, jakby starał się opanować silny ból. I Tojwo uznał za stosowne dać mu chwile wytchnienia. Zatrzymał się jakieś pięćdziesiąt kroków od żywopłotu, jakoby po to, żeby raz jeszcze rozejrzeć się po okolicy i zaczął zadawać pytania. A czy był ktoś w tym domku po prawej? Ach, tam było ciemno? A po lewej? Kobieta… Tak, tak, pamiętam, już pan mówił. Tylko jedna kobieta i nikt więcej? A czy nie było tu w pobliżu glidera?
Tojwo zadawał pytania, Anatolij Siergiejewicz odpowiadał, a Tojwo kiwał głową z bardzo poważną miną, z całej siły starając się pokazać, jak istotne dla dochodzenia jest to wszystko, co właśnie słyszy. I stopniowo Anatolij Siergiejewicz zebrał się w sobie, rozluźnił wewnętrznie, tak że na werandę weszli prawie jak koledzy.
Na werandzie panował nieporządek. Stół stał ukosem, jedno krzesło było przewrócone, cukiernica potoczyła się w kąt, znacząc swoją drogę pasmem cukru. Tojwo dotknął czajniczka na herbatę — był jeszcze gorący. Kątem oka spojrzał na Anatolija Siergiejewicza, który znowu pobladł i zacisnął szczeki. Patrzył na parę sandałów, sieroco przytulonych do siebie pod daleko stojącym krzesłem. Widocznie były to jego sandały. Były zapięte i wydawało się niepojęte, jak udało się wyrwać z nich stopy. Zresztą żadnych zacieków ani na nich, ani pod nimi, ani w ogóle gdziekolwiek obok, Tojwo nie zauważył.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Fale tłumią wiatr»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fale tłumią wiatr» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Fale tłumią wiatr» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.