W owej ciszy dosłyszał nagle w swoim wnętrzu głos, który, choć cichutki jak myszka, był w nim obecny od zawsze, nie zdołał jednak wcześniej przebić się przez cały ten pośpieszny huk i zgiełk. Głos, który po prostu zadał mu pytanie, które należało zadać już dawno.
Kroki na korytarzu. Otworzyły się drzwi pokoju obok, Potem wszedł Yehoshuah, sam. Czuć było od niego dymem papierosów i kuchennymi oparami, emanował dobrym nastrojem.
— Człowieku, czego tu siedzisz po ciemku? — zawołał i włączył światło. — No, przegapiłeś niezłą zabawę — opowiadał natarczywie, spuszczając okiennice. — Jedzenie było nie tylko dobre, ale i obfite, poza tym gospodarz postawił wszystkim kolejkę i wtedy dwóch takich zaczęło grać, jeden na pianinie, drugi na kontrabasie, ależ ostry jazz!
Stephen spoglądał na niego jakby z innego świata.
— Yehoshuah — powiedział powoli i z namysłem — co to była za sekta, która wykopała ten szyb? A przede wszystkim, dlaczego?
Herod kazał powiększyć teren Świątynnego Wzgórza murami wspierającymi, tworząc w ten sposób rozległą terasę. Na nim wybudowano Św., przy czym dziedzińce leżały terasowo jeden nad drugim. Dookoła Wzgórza Świątynnego biegły wspaniałe marmurowe portyki, zaś dwa mosty po stronie zachodniej łączyły św. z miastem. Przed właściwą św. znajdował się wewnętrzny dziedziniec, „Dziedziniec Izraela”, z ołtarzem o wymiarach 32 x 32 łokcie, basenem do rytualnych obmywań i ubojnią zwierząt ofiarnych. Od zachodu przylegał Dziedziniec Kobiet; cztery pomieszczenia narożne służyły odpowiednio Nazirejczykom, chorym na trąd oraz do przechowywania drewna i oliwy.
Avraham Stern, Leksykon archeologii biblijnej
Stos fotokopii naukowych prac ich ojca leżał między nimi na ceratowym obrusie, mającym chronić chybotliwy stolik przed rozlaną kawą. Judith patrzyła na te papiery takim wzrokiem, jakby chodziło o najbardziej obsceniczne fotografie, jakie kiedykolwiek miała przed oczami.
— Jak chcecie, to idźcie — stwierdziła opryskliwie. — Nie zależy mi.
Ostatecznie na tym się skończy, pomyślał Stephen. Przejrzeli jeszcze raz wszystkie materiały — to znaczy, przejrzał je Yehoshuah, gdyż wszystkie bez wyjątku były po hebrajsku — ale nie wynikało z nich, kto wykopał tunel pod Świątynnym Wzgórzem, ani do czego on pierwotnie służył. Yehoshuah, choć natknął się na wiele pojęć, których zupełnie nie rozumiał, sądził jednak, że jego ojciec w swej rozprawie w ogóle nie porusza tego tematu. I mimo że szyb przez długie lata tył głównym tematem rozmów w rodzinie Menezów ani Judith, ani jej brat nie przypominali sobie, czy ich ojciec kiedykolwiek wymienił nazwę jego twórców. Inaczej mówiąc: muszą iść i spytać.
— Nie rozumiem, czemu to miałoby być takie ważne — mówiła dalej, krzywiąc się Judith. — To znaczy, korytarz istnieje; wiemy, gdzie się zaczyna i gdzie się kończy, przypadkiem kończy się akurat tam, gdzie chce dotrzeć Stephen. To dlaczego po prostu z niego nie skorzystamy, a potem zawsze zdążymy się jeszcze dowiedzieć, komu mamy podziękować?
— To tylko krótki spacerek — sprzeciwił się Stephen.
— Dwie godziny i będziemy z powrotem. Problemy z pieniędzmi bardziej nas opóźnią.
— To nie jest odpowiedź.
— Okay. Odpowiedź brzmi: Mam przeczucie, że to jest ważne.
— Masz przeczucie — powtórzyła drwiąco Judith. — No, co jak co, ale przeczucie to naprawdę poważny powód.
Stephen zrobił nieprzeniknioną minę i postanowił, że nie będzie się przejmował jej kpinami. Jeżeli ona go nie lubi, to już jej problem.
— Tak — odpowiedział jakby od niechcenia — tak to już jest. Bardziej czy mniej, we wszystkim co robią ludzie, chodzi o uczucia.
— Z tobą przecież jest tak samo — zarzucił Yehoshuah siostrze. — Tak naprawdę dlatego uważasz, że to niepotrzebne, bo nie możesz zaakceptować stylu życia ojca.
Judith odstawiła filiżankę z kawą tak gwałtownie, że ciemnobrązowa ciecz chlusnęła szerokim strumieniem i rozlała się po brudnej ceracie. Stephen szybko chwycił papiery i przełożył je na czwarte, nieużywane krzesło.
— Tak — oświadczyła gniewnie Judith. — Właśnie tak. Nie akceptuję go, tego jego stylu życia. Nie akceptuję, że mężczyzna po trzydziestu latach małżeństwa po prostu zostawia żonę i jeszcze nazywa to pobożnością. Nigdy tego nie zaakceptuję.
— Może zbytnio to upraszczasz — odparł Yehoshuah.
— Może było coś, co od dawna popsuło się w małżeństwie naszych rodziców, i może ze względu na nas czekał z podjęciem kroku, który należało zrobić o wiele wcześniej. Przypomnij sobie tylko te czasy, gdy miałaś siedem czy osiem lat, jak często oni wtedy…
— To dlaczego nie zgadza się na rozwód? Jeśli już ją porzucił, to mógłby jej przynajmniej dać szansę rozpocząć nowe życie. W końcu sam też to zrobił.
— Tradycja zabrania…
— Ach, tradycja! Naturalnie, znowu ona, tradycja! Święta tradycja. W tym jesteście tacy sami, ty i ojciec. Wy nie modlicie się do Boga, wy ubóstwiacie tradycję. Chcę ci coś powiedzieć: mam jej potąd, tej twojej tradycji, która nie oznacza nic więcej ponad to, że robicie z siebie niewolników, niewolników ludzi martwych od tysięcy lat!
— To właśnie tradycja pomogła przetrwać naszemu narodowi przez tysiące lat.
— Och, czyżby? Padam na kolana. A jaką za to płacimy cenę, ty i ja, i każdy w tym kraju? Ciąży na nas niczym klątwa, ta czcigodna tradycja, zmusza nas do wiecznego wspominania, wspominania, tyle tego wspominania, że zapominamy przy tym o własnym życiu. Czy tak nie jest? Ile czasu minęło od wypędzenia? Trzy tysiące lat? Całkiem sprytni oni wtedy byli, ci nasi praprzodkowie, którzy przez czterdzieści lat błąkali się po pustyni w poszukiwaniu ziemi obiecanej. Radzili sobie, budowali namioty z palmowych liści i jak było trzeba, zajadali niekwaszony chleb, i wtedy to wszystko było prawdopodobnie słusznym rozwiązaniem zaistniałych problemów. Ale od tamtej pory? Od tamtej pory musimy w Sukot budować szałasy, a w Pesach jeść niekwaszony chleb, ciągle to samo, po trzech tysiącach lat, rok w rok, i tak wciąż aż po kres naszych dni. Dlaczego musimy stale współczuć ludziom, których kości dawno rozsypały się w proch? Czy nasze dzisiejsze życie jest mniej warte? W moim pierwszym samochodzie miałam zepsuty zamek w klapie bagażnika i mocowałam go przez cały czas gumową tasiemką. Ale to przecież nie znaczy, że od tej chwili aż po wieczność każdy będzie musiał przywiązywać w swoim pierwszym wozie klapę bagażnika gumką! A dokładnie to robi z nami nasza święta tradycja — U zarania dziejów ktoś coś tam zrobił, mając całkowitą wolność wyboru — ale robiąc to, uczynił niewolników z wszystkich, co przyszli po nim.
Yehoshuah rozglądał się nieswojo, wyraźnie skrępowany. W pokoju śniadaniowym nie było zbyt tłoczno, stoły obok nich nie były zajęte, lecz sama głośność ich rozmowy wzbudzała powszechną uwagę. Nerwowo poruszał na boki szczęką.
— Dlaczego musisz zawsze tak okropnie przesadzać? Nie masz żadnych granic, żadnego… wewnętrznego poczucia, jak daleko można się posunąć?
Judith opadła na oparcie krzesła z kapitulującym westchnieniem i z opuszczoną głową wbiła wzrok w stół, jakby w wyblakłym wzorze ceraty kryły się odpowiedzi na wszystkie pytania.
— No, idźcie już. I pozwólcie, że ja zostanę tutaj i będę rozpamiętywać moje własne problemy.
— Tak, właśnie tak zrobimy — Yehoshuah był wściekły, gdy wstawał. Stephen też się podniósł, czuł się niezręcznie, że wywołał taką kłótnię.
Читать дальше