— Obiekt, którego szukam, jest raczej mały. Może sto gram masy metalu, najwyżej. Co byś mi doradził? Harding znów się zaśmiał.
— Pewnie nie będziesz mógł wybierać, raczej powinieneś się cieszyć, jeśli w ogóle w wypożyczalni uda ci się zdobyć taki sprzęt. We wszystkich państwach wokół Morza Śródziemnego są bardzo przeczuleni na punkcie cudzoziemców, którzy chcą u nich nurkować w poszukiwaniu skarbów. Ale gdybyś miał wybór, to weź aparat, który można przełączać z motion na slow motion.
— Zanotowałem. Jednak kompletnie nie wiem, co to znaczy.
— Slow motion oznacza, że aparat może pokazywać metal tylko wówczas, gdy trzymasz go nieruchomo. Motion odwrotnie, pokaże metal tylko wówczas, gdy poruszasz detektorem w przód i w tył. Motion jest lepsza do przeszukiwania dużych obszarów, później jednak chciałoby się mieć slow motion. Często używałem „Silver Turtle”, jest dość rozpowszechniony. Ma tę miłą zaletę, że można go używać jako hipmount.
— Co to na Boga jest hipmount?
— To coś, co można sobie przypasać. Taka gruba plastykowa obudowa, którą nosisz przy pasie. Okay, zrozumiałem. Co jeszcze? Na mojej własnej liście zapisałem: lampy, zapasowe baterie, kompas, skafander z neoprenu…
— Tak, najcieplejszy, jaki uda ci się dostać.
— Czy potrzebne mi płetwy?
— Ja bym wziął, ale zamocował do pasa. Ale najpierw wypróbuj, czy radzisz sobie w pasie balastowym i w twardych podwodnych butach.
— Chodzi ci o to, że mam się po prostu przespacerować.
— No cóż… nie lekceważ tego. Nie chciałbym znaleźć twojego nazwiska na czarnej ścianie — na czarnej ścianie wieszano w klubie plakietki z nazwiskami członków, którzy stracili życie podczas ekspedycji.
— A kto idzie z tobą?
— Najbardziej bym chciał, żebyś ty tu szybko przyleciał — wyznał Stephen. Harding zaśmiał się cicho.
— Nie, to niemożliwe. Mam zajęte wszystkie terminy aż do przyszłego roku. Nie chciałbym cię teraz wpędzać w panikę — jeśli rzeczywiście chodzi o korytarz wykuty w skale ludzką ręką, ryzyko jest niewielkie. Gdybyś mi powiedział, że chcesz jako początkujący od razu schodzić do wraku, to opowiedziałbym ci kilka takich historii, że aż byś się porzygał.
Stephen spojrzał na Yehoshuę, potem na Judith. Oboje śledzili jego rozmowę z coraz mniejszym zainteresowaniem, gdyż niewiele z niej do nich docierało. Czy ktoś z tej dwójki już kiedyś nurkował?
— Ale zaczekaj — Hardingowi coś się przypomniało. Stephen usłyszał w tle jakieś szuranie i potem odgłos rozmowy. Przez chwilę słychać było tylko morze, potem Harding odezwał się znowu. — Przyniosłem właśnie mój notatnik, chwilkę… Mogę dać ci numery trzech nurków mieszkających w Izraelu, dobrze ich znam. Porządni ludzie. Jeden mieszka w Hajfie, a dwaj pozostali w Ejlat. Masz coś do pisania?
— Tak — Stephen zanotował numery telefonów. Jeden był nauczycielem nurkowania w Ejlat, drugi prowadził nawet wypożyczalnię sprzętu do nurkowania. Ejlat leżało w najdalej na południe wysuniętym punkcie Izraela, jedyne izraelskie miasto nad Morzem Czerwonym, wielu turystów chciało tam nurkować.
— Tak, muszę powoli kończyć — pożegnał się Harding — Mam nadzieję, że trochę ci pomogłem. Jeśli będziesz chciał jeszcze czegoś się dowiedzieć, możesz w każdej chwili zadzwonić; rano o tej porze zawsze jestem pod telefonem, potem znów dopiero wieczorem, od około siódmej czasu miejscowego — nie mam pojęcia, która to będzie u ciebie…
— Raczej późno.
— Okay — jak mówiłem — w każdej chwili. I powodzenia.
* * *
Eisenhardt znów siedział z dwoma kierownikami wykopalisk i kanadyjskim historykiem w pokoju konferencyjnym. Zauważył, że te niekończące się debaty zaczynają mu działać na nerwy. Nie brał zresztą udziału w dyskusji, nawet dobrze nie wiedział, o co tym razem chodzi, tylko zastanawiał się, co ma sądzić o dzisiejszej rozmowie ze Stephenem Foxxem w Amerykańskiej Bibliotece. Co właściwie ustalili? I czy Foxx rzeczywiście coś wie, czy tylko udaje, że wie?
W pewnej chwili, jak już wiele razy przedtem, drzwi otworzyły się i wszedł John Kaun, jak zwykle ubrany tak, jakby znajdowali się w sali konferencyjnej na Manhattanie, nie zaś w obozie archeologów pośrodku pustkowia i naturalnie holował za sobą nieodłącznego Ryana, który z kolei wyglądał na zmienionego w człowieka rekina. Kaun trzymał w dłoni kilka zabazgranych po brzegi kartek z notatnika, podszedł do nich do stołu i po kolei spojrzał każdemu w oczy. Teraz i Eisenhardt zaczął uważać. Powietrze nagle zabulgotało banieczkami jak woda sodowa. Kaun wprost promieniował powściąganą z trudem energią, oczy skrzyły mu się pewnością zwycięstwa. Coś musiało się stać.
* * *
Nie mógł dodzwonić się do żadnego z trzech nurków. Stephen patrzył na mały aparat telefoniczny w swojej dłoni, jakby to on był temu winny.
— Chodź — powiedział Yehoshuah. — Chodźmy coś zjeść, a potem spróbujesz jeszcze raz.
Stephen spojrzał na niego i poczuł się nagle niewymownie zmęczony. Chciał po prostu dalej siedzieć na łóżku i przez resztę życia w ogóle nie musieć się poruszać.
— Idźcie już — oznajmił niewyraźnie. — Nie jestem głodny, muszę jeszcze wykonać kilka telefonów do mojego banku. To raczej nie będzie tanie, ten spacerek przez zalane wodą podziemia stolicy pośrodku pustyni.
Judith nie chciała iść bez niego. Jeśli chodzi o nią, mogą jeszcze chwilę poczekać i pójść potem razem. Jednak Yehoshuah dąsał się, że on naprawdę jest dość głodny.
— Idźcie spokojnie — nalegał Stephen. — Tak myślę, że muszę chwilę pobyć sam i trochę się zastanowić. I tak w końcu dwójka rodzeństwa poszła, Judith niechętnie i z ociąganiem.
— Na wypadek, gdybyś jednak się namyślił — powiedział Yehoshuah — jesteśmy w tym małym lokalu naprzeciwko, okay?
— Smacznego.
Po chwili drzwi pokoju były znów zamknięte, kroki w korytarzu wybrzmiały, a Stephen wciąż siedział na okropnej narzucie w liliowo-zielony rzucik, wpatrywał się w rozłożone wokół papiery i miał uczucie, że staje się coraz cięższy. Poczuł w sobie impuls, by jednym gestem zmieść z łóżka te wszystkie mapy i kopie i notatniki, by nie musieć już na nie patrzeć, lecz i ten impuls zatonął w ogólnym bezwładzie, który opadał na niego niczym zmierzch na miasto.
Bank. Ta myśl spłoszyła go. Musi zdobyć pieniądze, nie tylko na sprzęt do nurkowania, ale choćby dlatego, żeby całkiem banalnie móc opłacić rachunek hotelowy i jedzenie w restauracji. Wziął znów do ręki komórkę i przeglądał zapamiętane numery telefonów, aż trafił na numer Hugha Cunnighama. Hugh był przydzielonym mu przez bank doradcą, krępy ojciec rodziny z uderzająco wieloma czerwonymi żyłkami na twarzy, chętnie chadzał na bowling i miał bzika na punkcie swych dwóch córek. Dawno już upodobał sobie Stephena Foxxa i jego nietypowe u tak młodego człowieka interesy, nieraz wspólnie wymyślali karkołomne konstrukcje operacji finansowych, zlokalizowane o włos od granicy bankowych przepisów, czasem nawet o włos za tą granicą. Do tej pory zawsze wszystko kończyło się dobrze. Hugh wiedział, że może polegać na Stephenie Foxxie i odwrotnie, Stephen mógł polegać na Hughu. Jeśli uda mu się do niego dodzwonić, niewątpliwie mu pomoże, to pewne. Jeżeli jednak ma pecha, to Hugh wyjechał akurat na czterotygodniowy urlop z rodziną.
Sygnał oczekiwania przeciągał się podejrzanie długo. Stephen westchnął. Proszę, tylko nie urlop. Nie możesz mi tego zrobić.
Читать дальше