— Na wszelki wypadek dam panu bezpośredni numer do mnie; pod tym numerem znajdzie mnie pan w kontenerze, w którym mieszkam. I jeszcze zapiszę panu numer pewnego dziennikarza, którego poznałem lecąc tutaj. Nazywa się Uri Liebermann. To on zrobił zdjęcie, które pan widział. Wie też, że jestem gościem na wykopaliskach i dzwoniłem już raz do niego i prosiłem, żeby sprawdził, co wiadomo o profesorze Wilfordzie. Tak, sporo się dowiedział, muszę przyznać.
— Naprawdę? — Stephen złożył kartkę i wsunął ją do kieszeni koszuli.
— Wiedział pan, że dopiero po czterdziestce poszedł na studia? W młodości był żołnierzem, stacjonował w Palestynie, krótko nim odeszli stąd Brytyjczycy.
Stephen próbował wyobrazić sobie profesora jako stojącego na baczność żołnierza i uśmiechając się krzywo, potrząsnął głową, tak mało wydało mu się to prawdopodobne.
— I wtedy właśnie zakochał się w tym kraju i w ludziach, jak to się mówi, hm?
— Prawdopodobnie.
* * *
— Eliasz — powiedział Ryan, stojąc na szeroko rozstawionych nogach po kostki zanurzony w chaosie. — Chodź tu na chwilę.
Eliasz zamknął z powrotem szufladę, którą właśnie wysunął, dźwignął się i zaczął brnąć do swego komendanta. W każdym razie Ryan robił na nim właśnie takie wrażenie włosami obciętymi krótko, po wojskowemu, zawsze jednakowym kombinezonem khaki i władczym sposobem bycia. Eliasz musiał raz po raz zamrugać oczami i przypomnieć sobie, że jego służba w armii już się skończyła. Jest teraz pracownikiem ochrony, przysługuje mu urlop, miesięczna pensja, premia za nadgodziny i prawo do emerytury. Firma Kaun Enterprises zatrudniła go, nie zwerbowała.
Ale w porządku, klient nasz pan. Podszedł do żylastego Amerykanina — Ryan? Czy to nie irlandzkie imię? — i przyjrzał się przedmiotowi wyciągniętemu z jakiegoś zakamarka w regale nad łóżkiem.
Był to gruby brulion, z okładką w małe niebieskie i czerwone słonie. Dość wyświechtany. Ryan otworzył go i kartkował strony, gęsto zapisane pedantycznie drobnym charakterem pisma.
Po hebrajsku.
— To pamiętnik, prawda? — spytał Ryan, wskazując na daty podawane między zapiskami, niekiedy wyróżnione kolorowym pisakiem. Obrócił zeszyt: trzymał go do góry nogami, gdyż nie od razu zorientował się, że w hebrajskich zeszytach pisze się od tyłu ku przodowi.
— Na to wygląda, tak — przytaknął Eliasz. I co z tego? Pamiętniki to raczej babska sprawa. Więc ten Yehoshuah Menez prowadził pamiętnik, ależ z niego mięczak.
Ryan kartkował, wyraźnie niezadowolony, ku przodowi aż do ostatnich zapisanych stron.
— To data z soboty — stwierdził. — Więc tego dnia musiał tu jeszcze być. I sporo napisał: po piśmie widać, że notował pośpieszne, musiał być niespokojny. Coś wytrąciło go z równowagi — podsunął zeszyt Eliaszowi. — Co tu jest napisane?
Eliasz chwycił pamiętnik z obrzydzeniem, mniej więcej tak, jakby Ryan zażądał od niego, żeby wziął do ręki zużytą kobiecą podpaskę.
— Jak kura pazurem — poskarżył się, wpatrując w koślawe pismo. — Pisze coś o folii polietylenowej i o przenikaniu węglowodanów do papieru… Nie rozumiem ani słowa, szczerze…
— Przetłumacz to po prostu na angielski — powiedział Ryan z tak nienaturalnym spokojem, że plecy Eliasza pokryły się gęsią skórką.
Westchnął, skupił się.
— Ulepszony barwnik dokonał na pierwszej kartce listu prawdziwych cudów, ale na drugą prawie w ogóle nie zadziałał. Wtedy przyszło mi do głowy, że z biegiem czasu węglowodany z polietylenowego opakowania mogły odłożyć się w papierze. Dlatego spróbowałem najpierw potraktować go tetraliną, a potem ponownie zastosować barwnik. Żałowałem przy tym, że w ogóle się za to zabrałem — wolałbym nigdy nie mieć nic wspólnego z tą całą historią.
Raptem Ryana ogarnęło podniecenie. W porównaniu z normalnym człowiekiem wciąż jeszcze wydawał się bryłą lodu, jednak ktoś, kto miał z nim do czynienia już od jakiegoś czasu, wyraźnie mógł wyczuć pewne napięcie.
— Dalej — ponaglał.
— Już pierwszy fragment tekstu, wybrany przypadkiem — tłumaczył dalej Eliasz — wyjawił mi miejsce ukrycia kamery, której wszyscy tak usilnie szukają…
ŚWIĄTYNIA, HERODIAŃSKA. W piętnastym lub osiemnastym roku swego panowania Herod Wielki rozpoczął budowę nowej Św., w żyd. piśmiennictwie historycznym określanej mianem Drugiej Św. Początek budowy datowany jest około roku 20 p.n.e., prace trwały 46 lat, w roku 70 n.e. krótko po ukończeniu budowy św. została zburzona podczas zdobycia Jerozolimy przez Rzymian (stłumienie pierwszego powstania żyd.)
Avraham Stern, Leksykon archeologii biblijnej
— Jessica Jones — wyjaśniał Stephen tonem plotkarskiej pogawędki — to dobra dusza, wszystkowiedzące oko, serce i mózg. Jej ojciec był powiernikiem Martina Luthera Kinga, a jej brat jest pierwszym czarnoskórym burmistrzem takiego miasta w południowych stanach, gdzie trzydzieści lat temu czarny nie mógł nawet usiąść obok białego na parkowej ławce. Jessica Jones jest jedynym etatowym pracownikiem Explorer’s Society — można według niej regulować zegarek.
Przykucnęli w trójkę na podwójnym łóżku w pokoju Yehoshui i Stephena, i obserwowali ścienny zegar, którego wskazówki przesunęły się akurat na za kwadrans piąta.
— W Nowym Jorku jest teraz za piętnaście dziesiąta rano — mówił dalej Stephen. — W tym momencie Jessica Jones wchodzi do wielce dostojnej siedziby Society na Upper Westside, w pobliżu Siedemdziesiątej Piątej ulicy. Z jej pomieszczeń klubowych, wyłożonych mahoniową boazerią, można rozkoszować się cudownym widokiem na Hudson River. W tej chwili otwarła już monumentalny portal główny i właśnie wyjmuje pocztę ze skrzynki na listy. Potem pójdzie do legendarnej windy, o której plotka głosi, że to pierwsza próba męstwa dla kandydatów ubiegających się o członkostwo Koniecznie trzeba do niej wsiąść, jeśli chce się wyrobić sobie zdanie na temat tego, w jak opłakanym stanie może w ogóle być winda. Prawdziwe wyzwanie dla prawdziwych łowców przygód. Panna Jones podejmuje to wyzwanie każdego ranka.
Przed Stephenem leżał bloczek papieru i długopis, poza tym stos fotokopii przyniesionych przez Yehoshuę. Była też rozłożona mapa, ukazująca w dość szczegółowej podziałce Wzgórze Świątynne i Stare Miasto: żółtym flamastrem wyrysowano na niej przebieg tunelu, jak postulował to przed wielu laty w swym naukowym opracowaniu ojciec Menezów, a czerwonym zaznaczyli przebieg tunelu, wykazany przez tomograf sonarowy. Od pewnego miejsca, mniej więcej pięćdziesiąt metrów na południe od muru świątyni, obie linie pokrywały się. Wskazówki zegara dotarły do następnej kreski.
— Dziesięć przed dziesiątą — kontynuował Stephen swój opis. — Panna Jones otwiera drzwi do biura, odkłada pocztę do koszyka z korespondencją przychodzącą i włącza komputer. Następnie bierze wielką konewkę z odstaną wodą i idzie z nią przez wszystkie pokoje, podlewa kwiaty, a zwłaszcza wymagające szczególnej pieczy egzotyczne rośliny w pomieszczeniach klubowych. Wszystkie te okazy przywieźli członkowie towarzystwa ze swoich wypraw, niektóre są niezwykle cenne. Ale wśród rozlicznych talentów pielęgnacyjnych i opiekuńczych panny Jones jest i ten, że ma „zielony kciuk”. Nie zwiędła jej jeszcze żadna roślina.
Nie powiedział im nic o spotkaniu z Eisenhardtem. Nie umiałby powiedzieć, dlaczego. Prawdopodobnie dlatego, że sam jeszcze dobrze nie wiedział, co o tym myśleć.
Читать дальше