— Wchodzimy — zdecydował. Willard wytrzeszczył oczy.
— Do domu?
— Do mieszkania. Eliasz już przełknął.
— Szefie — powiedział — w Izraelu to też jest nielegalne.
— Wiem — warknął Ryan. — Dlatego właśnie istnieje jedenaste przykazanie. Tylko, że Mojżesz je opuścił.
* * *
Amerykańska biblioteka, osobliwa budowla ze stali, szkła i mnóstwa betonu, z trudem dawała się przyporządkować stylistycznie do określonego okresu. Polakierowane na biało stalowe kraty wyglądały raczej oryginalnie, ale niewątpliwie były nadzwyczaj stabilne. Ogradzały teren, zaś wysokie strzeliste cyprysy osłaniały budynek niczym kotara. Mimo to wejście do niego nie było żadnym problemem. W drzwiach wejściowych stał wartownik w błękitnym mundurze, jednak nie żądał od nikogo z wchodzących żadnych legitymacji, ograniczał się jedynie do uważnego obserwowania nowo przybyłych.
Parter zajęty był przez obszerną kawiarenkę, szatnię, kilka budek telefonicznych, długie rzędy szafek i liczne pulpity do czytania, pomijając pomieszczenia, w których mieściła się administracja i do których wstępu zabraniały gościom aż nazbyt dobitnie sformułowane napisy na tabliczkach. Czytelnia znajdowała się na piętrze, jasne, duże pomieszczenie z wysokimi oknami, w połowie wysokości podzielone jeszcze raz biegnącą dookoła szeroką galerią. Jak w każdej bibliotece, panowała tu specyficzna cisza pracowitości sprawiająca, że bez trudu sięgało się takich głębin skupienia, jakie na zewnątrz, pośród pośpiechu powszedniego świata, były w ogóle niedostępne. Jak w kościele, pomyślał Stephen, wędrując wzdłuż regałów. Tylko przytulniej.
Więc, jakim tematem powinien się zająć? Oto jest pytanie. Często zdarzało mu się przechodzić przez biblioteki zdając się na los, to tu, to tam wyciągał jakąś książkę i zaciekawiony sprawdzał, dokąd zawiedzie go przypadek.
Spróbował tego, lecz dziś los nie doprowadził go do niczego. Nie, temat mógł brzmieć tylko i wyłącznie: Wzgórze Świątynne. Stephen poszedł do katalogu, który starym dobrym zwyczajem prowadzono w formie wytartych fiszek upchniętych w długich, drewnianych skrzynkach i poszukał tam tego oraz pokrewnych haseł.
Znalazł opasłą, oprawną w skórę książkę, która obiecywała opowiedzieć historię Świątynnego Wzgórza z dociekliwą drobiazgowością. Jednak na obietnicy się kończyło — rzut oka na spis treści kazał spodziewać się dokładności i wyczerpującego omówienia tematu, lecz sam tekst, choć naszpikowany niezliczonymi rysunkami, zdjęciami i schematycznymi planami, okazał się na tyle chaotyczny, że nie nadawał się do tego, by na jego podstawie wyrobić sobie ogólny pogląd. Mimo to Stephen tu i ówdzie napotkał ciekawą anegdotę. Na przykład w tym stuleciu miały miejsce dwa dramatyczne ataki na muzułmańskie budowle na Wzgórzu Świątynnym. W roku 1969 chory na umyśle australijski chrześcijanin imieniem Denis Rohan podłożył ogień w meczecie Al-Aksa i mocno go uszkodził. Kilka lat później w ostatniej chwili wykryto spisek ekstremalnych żydowskich nacjonalistów, którzy zamierzali wysadzić meczety na Wzgórzu Świątynnym, przede wszystkim Kopułę Skały, chcąc w ten sposób opróżnić teren dawnej żydowskiej świątyni i tym samym przyspieszyć nadejście Mesjasza.
Stephen mimowolnie pokręcił głową. Świat wydawał się być opętany tym do niczego nieprzydatnym kawałkiem skalistego gruntu wielkości pół mili kwadratowej.
Potem trafił na interesujący fakt, napomknięty raczej mimochodem w mniej ważnym rozdziale. Teren wykopalisk rozpoczynający się na południe od Świątynnego Wzgórza po drugiej stronie głównej ulicy nosił nazwę Miasto Dawida. To wiedział. Czego nie wiedział — do tej pory nie interesowało go to też specjalnie — to informacja, skąd wzięła się ta nazwa. Na początku stulecia pewien członek francuskiej gałęzi rodziny Rothschildów kupił ów kawałek gruntu, zamierzając szukać na nim prawdziwego miejsca pochówku króla Dawida. Jego grobu nigdy jednak nie znaleziono. Za panowania Brytyjczyków cały ten teren miał status odkrywki archeologicznej, dlatego zabroniona była na nim wszelka działalność budowlana. Gdy stał się terytorium jordańskim, nie stosowano się do tego zakazu i, mimo ruin i grobów, szybko go zabudowano. Jedynie obszar należący do Rothschildów przetrwał jako własność wroga i pozostał nietknięty.
Dlatego Halil Saad trafił na cysternę, robiąc wykop pod piwnicę. Jego dom stał na ruinach innego domu, zbudowanego w czasach, gdy dzielnica należała do Jordanii. Halil Saad po prostu kopał głębiej niż poprzedni właściciel. Zaś cały obszar był częścią jednej z najstarszych dzielnic Jerozolimy. Tylko o tunelu nigdzie nie wspominano… Coś zacykało w kieszeni marynarki. Telefon.
— Yehoshuah? — zgłosił się, odstawił książkę na półkę i ruszył po grubym, szarym bieżniku w stronę wyjścia z czytelni. Bibliotekarka, dyżurująca za ladą, spojrzała na niego pogardliwie, nawet bardzo pogardliwie. — O co chodzi?
Ku jego niemałemu zdziwieniu nie zgłosił się Yehoshuah ani Judith. Odezwał się głos mówiący po angielsku z twardym akcentem, nie od razu go rozpoznał.
— Pan Foxx? Tu mówi Peter Eisenhardt. Chciałbym się z panem spotkać. Być może mam informacje, które mogą pana zainteresować.
* * *
Zamek w drzwiach nie opierał się dłużej niż dwadzieścia sekund. Nikt ich nie słyszał, nikt ich nie widział, gdy włamywali się do mieszkania Yehoshui Meneza. Zaraz potem zamknęli za sobą drzwi i wszystko wyglądało jak przedtem.
Był to jednopokojowy apartament z wnęką kuchenną, małą garderobą i balkonem. Całe wnętrze wyglądało tak, jakby przed nimi byli tu już inni włamywacze.
— Co za chlew — mruknął do siebie Ryan, zaglądając do kuchennej wnęki. Młody archeolog zdawał się nie mieć wysokiego mniemania o nowoczesnych środkach czyszczących, lecz przeciwnie, był na najlepszej drodze do tego, by nie przejmując się wielce zmienić sprzęty w swoim mieszkaniu w skamieliny.
Na automatycznej sekretarce migotało zielone światełko. Ryan znał ten model; światełko oznaczało, że nagrały się wiadomości, których jeszcze nikt nie odsłuchał. Przycisnął odpowiedni guzik.
Były dwa nagrania. Za pierwszym razem dały się słyszeć szelesty i zaraz odłożono słuchawkę. Drugie nagranie zawierało wiadomość wygłoszoną krzykliwie po hebrajsku, kobiecym głosem, który wydał się Ryanowi jakby znajomy. Oczywiście, matka Judith Menez, raz z nią rozmawiał. Yehoshuah jest przecież bratem dziewczyny.
Jednak to nie treść wiadomości go interesowała, o wiele bardziej był ciekaw daty i godziny nagrań, wyświetlanych na displayu urządzenia podczas odtwarzania. Sądząc po nich, Yehoshuah Menez nie był w swoim mieszkaniu od niedzielnego popołudnia.
* * *
— Skąd ma pan mój numer? — spytał zaskoczony Stephen, gdy drzwi czytelni zamknęły się za nim bezgłośnie.
— Z pliku danych adresowych na pańskim laptopie.
— A dlaczego chce się pan ze mną spotkać?
— Muszę z panem pomówić. Sądzę, że to ważne.
Stephen wciąż jeszcze nie mógł dobrze zrozumieć, o co chodzi. Czego, na Boga, może chcieć od niego ten pisarz?
— Panie Eisenhardt, pan wie, że Kaun mnie szuka. Muszę brać pod uwagę, że pański telefon może być manewrem mającym na celu schwytanie mnie.
Mówił cicho. Dziewczyna, zajęta pracą przy katalogach tematycznych, ustawionych tu na zewnątrz, spojrzała w jego kierunku poirytowanym wzrokiem. Skoro szuka tu literatury na obojętnie jaki temat, musiał liczyć się z tym, że zrozumiała, co powiedział.
Читать дальше