— Proszę, niech pan mi zaufa — prosił Eisenhardt. — Kaun nic nie wie o tym telefonie. Działam na własną rękę.
— Kaun zlecił prawdopodobnie odsłuchiwanie każdej rozmowy, jaką pan prowadzi przez telefon, czy zdaje pan sobie z tego sprawę?
— Nie dzwonię z obozu. Jestem w Jerozolimie w publicznej budce telefonicznej i zaraz skończą mi się żetony. Proszę, umówmy się gdzieś na spotkanie. Gdzie pan zechce.
Stephen usilnie się zastanawiał. Jeżeli pisarz mówi prawdę, byłaby szansa dowiedzieć się, co zamierza zrobić Kaun. Poza tym, musiał przyznać sam przed sobą, był ciekaw, z jakiego powodu Eisenhardt zaczął snuć intrygi przeciw swemu zleceniodawcy.
— No dobrze — powiedział. — Gdzie pan jest teraz?
— Jestem w Bibliotece Amerykańskiej — nalegał głos Eisenhardta z malutkiego głośniczka słuchawki. — W budce telefonicznej w holu.
Stephen niemal się roześmiał. Robiło się coraz ciekawiej!
— Chwileczkę — poprosił, zablokował mikrofon przyciskiem „Mute” i szybko podszedł kilka kroków ku schodom, z których mógł widzieć hol w dole. Rzeczywiście, w jednej z kabin telefonicznych stał Eisenhardt. Był zajęty karmieniem żarłocznego automatu jednym żetonem po drugim. Dzwonienie na komórkę kosztowało prawie tyle, co rozmowa z Ameryką.
Stephen ukrył się za jedną z betonowych kolumn i ponownie włączył mikrofon.
— Jak pan tu przyjechał?
— Przywiózł mnie Ryan. Powiedziałem, że muszę poszukać informacji w literaturze. Wieczorem mnie odbierze. Nie wiem, czy panu coś mówi to nazwisko — Ryan jest szefem ochrony…
— Tak — przerwał mu Stephen. — To nazwisko coś mi mówi.
— Ach tak, naturalnie — zakłopotał się Eisenhardt. — Dziś w nocy. Proszę, czy możemy się spotkać? Obojętnie gdzie, musimy się teraz szybko umówić.
Kolejna sztuczka, żeby zmusić partnera do szybkiej decyzji.
— Niech pan zostanie tam, gdzie jest — powiedział. — Ja do pana przyjdę.
— Dobrze — w głosie Eisenhardta dała się słyszeć ulga. — Tak oczywiście będzie najprościej. A, hm, kiedy?
— Za pół godziny.
— Dobrze. Dziękuję. Ja… ja po prostu tu zaczekam. Pan wie, gdzie jest biblioteka? Stephen nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Tak — odpowiedział. — W każdym razie mniej więcej.
— Dobrze. Więc za pół godziny.
— Do zobaczenia — Stephen nacisnął guzik kończący rozmowę, schował telefon i obserwował ze swej kryjówki, co zrobi pisarz.
Oczywiście, najbardziej interesowało go, czy nie ma do czynienia z zasadzką. Gdyby Eisenhardt odwrócił się teraz od aparatu i skinął do kogoś głową albo w ogóle dał jakiś pozytywny znak — uniesiony do góry kciuk czy coś w tym rodzaju — wówczas wiedziałby na pewno, że na niego czyhają. Jednak Niemiec nie zrobił nic takiego. Odłożył słuchawkę, zgarnął resztę żetonów telefonicznych i wsypał je do kieszeni. Potem stał tylko, rozglądając się niepewnie, robiąc przy tym raczej zagubione wrażenie. Hm. Naprawdę dziwne. Niemal zbyt dziwne. Czy to rzeczywiście przypadek sprawił, że pisarz zadzwonił do niego akurat stąd? Stephen spojrzał na zegarek. Miał jeszcze pół godziny, żeby się nad tym zastanowić.
Wrócił do czytelni, podszedł do jednego z dużych okien i wyjrzał na ulicę. Czy zobaczy gdzieś zaparkowane samochody, a w nich mężczyzn czekających bez wysiadania? Czy nie stoją tam podejrzane postaci ukryte w zakamarkach? Choć Stephen z całych sił wytężał swą najczarniejszą wyobraźnię, nie mógł wymyślić nic na potwierdzenie nieufnych podejrzeń. Widział ruchliwą ulicę, na której parkowanie i tak było zabronione, ludzi, nadchodzących i oddalających się, zbyt młodych, zbyt starych bądź zbyt niemęskich, by mogli należeć do bandy Ryana; jedynym, który nie zdążał szybkim krokiem w jakimś określonym kierunku był wędrowny handlarz, który oparł swój wózek z owocami o siatkę ogrodzenia i sprzedawał przechodniom pomarańcze.
Stephen wsłuchał się w swój wewnętrzny głos. Czy dobiega stamtąd jakieś ostrzeżenie? Nie. Ucisk w żołądku? Też nie. Nie sądził, by to miała być wyrafinowana zasadzka. Gdyby Ryan wiedział, że on tu jest, nie siliłby się na takie manewry. Poczekałby po prostu na zewnątrz, przy wyjściu przytknąłby mu między żebra nóż myśliwski i kazał iść z sobą. Tak właśnie by się to odbyło, a on nie miałby najmniejszych szans.
Więc dobrze, podejmie ryzyko. Wyszedł z czytelni i ruszył w dół szerokimi, również wyłożonymi puszystym dywanem schodami. Eisenhardt stał przy frontowym oknie przy wejściu, ściskając pod pachą gruby, oprawny w skórę kołonotatnik, ręce wbił głęboko w kieszenie spodni, nie zauważył zbliżającego się Stephena.
— Pan Eisenhardt? — zwrócił w końcu na siebie uwagę Stephen, gdy stanął już tuż za nim. Pisarz obrócił się gwałtownie, wytrzeszczając oczy, jakby był bliski zawału.
— Panie Foxx! O Boże, ależ mnie pan przestraszył! Skąd pan przyszedł?
— Mówiąc szczerze, byłem tu przez cały czas. Siedziałem u góry w czytelni, gdy pan zadzwonił.
— Co?! — pisarz zamrugał zaskoczony. — Naprawdę? Co za przypadek. — Tak.
Eisenhardt kręcił głową.
— W powieści nie mógłbym napisać nic takiego — oświadczył potem i uśmiechnął się zmieszany. — Ale życie może sobie pozwolić na wszystko…
Prawdopodobnie ktoś, kto wykonuje zawód pisarza, musi postrzegać rzeczywistość w taki sposób.
— Chciał pan ze mną rozmawiać. O co chodzi?
— Tak, więc… Nie wiem za bardzo, od czego powinienem zacząć…
— Siądźmy może w jakimś spokojnym kącie? — zaproponował Stephen i wskazał na jeden z wolnych stołów, stojący nieco na uboczu i obiecujący namiastkę niezakłóconego spokoju. — Chciałby się pan czegoś napić?
Po szklance wody mineralnej pisarz, wciąż jeszcze wyglądający na kłębek nerwów, powiedział:
— Czy mogę spytać pana o coś wprost, panie Foxx?
— Proszę mówić do mnie Stephen. Tak, jasne. O co pan zechce. W najgorszym wypadku nie odpowiem.
— Czy pan wie, gdzie jest kamera? Stephen opadł na oparcie fotela.
— Obawiam się, że właśnie mamy tu najgorszy wypadek.
— Tak, rozumiem. Proszę wybaczyć. — Eisenhardt położył przed sobą na stole swój kołonotatnik i nieustannie przesuwał palcami po jego krawędziach. Z przegródki wystawał przycisk długopisu. — Kaun znalazł w laboratorium aparat fotograficzny, którym robiliście zdjęcia podczas odczytywania pierwszej kartki. Z tekstu wynika, że podróż w czasie nie była zaplanowanym przedsięwzięciem — co stawia pod znakiem zapytania nasze dotychczasowe teorie. Ponieważ wygląda na to, że list został teraz nieodwracalnie zniszczony, Kaun najwyraźniej stracił nadzieję, że kiedykolwiek znajdzie to wideo. Stephen mimowolnie odetchnął głębiej.
— A dlaczego mi pan to opowiada? — spytał potem.
— Ponieważ — powiedział Eisenhardt i pochylił się nieco do przodu, by móc mówić ciszej — pojawił się przedstawiciel Watykanu, człowiek nazwiskiem Scarfaro. Przypadkiem usłyszałem ich rozmowę. Kaun o tym nie wie. Próbuje sprzedać kościołowi katolickiemu wszystkie dotychczas znalezione artefakty — za dziesięć miliardów dolarów.
— Ach — wyrwało się Stephenowi. Dziesięć miliardów dolarów? Kaun widocznie przywykł do myślenia w takim rzędzie wielkości. A co się stanie, jeśli to oni wydobędą kamerę i nagle się z nią pojawią? — Fantastyczna liczba. Ale przecież go rozszarpią, jeśli nie znajdzie kamery.
— Nie. Mam wrażenie, że jego spekulacje wychodzą z założenia, że kościół w ogóle nie jest zainteresowany znalezieniem nagrania. Kaun chce, żeby zapłacili mu za to, że będą mogli wszystko zatuszować.
Читать дальше