Patrzyli na żółtą i czerwoną linię. Wyrysowany na czerwono rzeczywisty przebieg tunelu skręcał dwa razy dość gwałtownie i potem przebiegał wzdłuż wewnętrznej strony muru w kierunku północnym. Narysowana na żółto trasa nie była niczym innym, jak przedłużeniem kierunku przyjmowanego przez szyb na początku i prowadziła prosto do cysterny pośrodku południowej połowy Świątynnego Wzgórza. Wskazówki zegara pełzały powoli, jakby grzęzły w gęstym syropie. Judith marszczyła czoło z dezaprobatą, że robi tyle ceregieli z powodu kilku minut, Stephen jednak doskonale wiedział, że jeśli zadzwoni choćby tylko na minutę przed dziesiąta połączy się jedynie z automatyczną sekretarką. W końcu była piąta. Z zewnątrz dał się dosłyszeć dźwięk gongu, gdzieś widocznie było włączone radio. Godzina dziesiąta na amerykańskim wschodnim wybrzeżu. Stephen wziął do ręki telefon komórkowy.
— Dziesiąta. Panna Jones siada właśnie przy biurku i wyłącza automatyczną sekretarkę. Zagląda teraz do dużego oprawnego w skórę terminarza i zaraz zabierze się za segregowanie poczty. — Wybrał ze spisu numerów w swoim telefonie numer Explorer’s Society i przysłuchiwał się odgłosom łączenia. Panna Jones podniosła słuchawkę po drugim dzwonku i sposób, w jaki się zgłosiła, był perfekcyjny jak zawsze:
— Dzień dobry, tu Explorer’s Society, New York. Mówi Jessica Jones.
Stephen wymienił swoje nazwisko i natychmiast przypomniała sobie, że przebywa on właśnie w Izraelu. Spytała, co może dla niego zrobić.
— Panno Jones, chciałbym panią prosić, żeby rzuciła pani okiem do kartoteki — wyjaśnił Stephen.
Kartoteka była oczywiście ogromną komputerową bazą danych. — Potrzebny mi ktoś, kto zna się na nurkowaniu w jaskiniach.
Ryan odesłał Eliasza i Willarda. Zakończyli rewizję, nie znajdując jednak już nic interesującego. Teraz siedział samotnie w samochodzie naprzeciw bloku, pamiętnik położył obok siebie, w dłoni trzymał notatki zrobione na podstawie tłumaczenia Eliasza.
Zatem przez cały czas nie mylił się w podejrzeniach. Stephen Foxx i jego dziewczyna już w piątek wieczór zaczęli odszyfrowywać list. Pierwszego wieczoru udało im się akurat zobaczyć pierwszy fragment zdania, gdy lampa ultrafioletowa w laboratorium wyzionęła ducha. Następnego dnia, w sobotę przed południem, Yehoshuah kupił w prowadzonym przez chrześcijan — dlatego wolnym od obowiązku zamknięcia w szabat — sklepie elektrycznym nową świetlówkę i na własną rękę pracował dalej. Dokończył to zdanie i potem zaczął próby z drugą kartką, początkowo jednak nieudane: w przeciwieństwie do pierwszego arkusza, tutaj pismo nie przyjmowało fluorescencyjnego roztworu. Wpadł na pomysł wcześniejszej obróbki papieru chemikaliami rozpuszczającymi polietylen, który ewentualnie mógł dyfundować z plastykowego woreczka i w ten sposób udało mu się uwidocznić tekst, przynajmniej w kilku miejscach. Już pierwszy fragment, który zdołał odczytać, zdradzał miejsce ukrycia kamery.
Ryan patrzył na chłodną, bezosobową czynszówkę naprzeciw. Niskie popołudniowe słońce odbijało się w jej oknach. Czy Eliasz powiedział prawdę? Podczas tłumaczenia Izraelczyk kilkakrotnie zerkał na niego pytająco, jakby oczekiwał, że Ryan mu wyjaśni, o co tu właściwie chodzi i dlaczego ten wpis do pamiętnika jest tak istotny. Ryan oczywiście zignorował te spojrzenia. Niech sobie myśli, co chce. Jeśli Eliasz prawidłowo przetłumaczył tekst, Yehoshuah nie wymienił w pamiętniku położenia schowka. Opisywał wyczerpująco jaki jest przerażony, jakich rozterek przysporzyła mu decyzja, czy może dopuścić, by dowiedział się o tym Stephen Foxx. Jedyną, jednak więcej niż wyraźną wskazówką był fragment, w którym napisał: Stephen dostaje zawsze wszystko, co zechce. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby kazał rozkuć Ścianę Płaczu.
Nazwisko nurka jaskiniowego brzmiało John D. Harding, urodzony na Hawajach Amerykanin po czterdziestce. Był poszukiwanym na całym świecie nurkiem — specjalistą od wraków i jaskiń, nauczycielem i ekspertem z zakresu trudnych podwodnych robót. Stephen przypominał sobie mgliście, że spotkał go kiedyś w Nowym Jorku, lecz było to na jakiejś większej imprezie i zapamiętał tylko niedźwiedziowatego, wielkiego mężczyznę z brodą wikinga w kolorze popielato-blond i z najpotężniejszymi dłońmi, jakie kiedykolwiek widział. Harding był aktualnie w Meksyku i Stephen zastał go przy śniadaniu. W tle słychać było szmer głosów, najwidoczniej siedziała tam razem spora grupa rozbawionych ludzi, przebijał przez nie dźwięk, który mógł być tylko odgłosem fal rozbijających się o nabrzeże. Stephen tak zwięźle, jak potrafił, naszkicował mu swoje plany.
— Zatopiony korytarz, hm? — mruknął nurek. — Jaka szerokość?
— Około jednego metra.
— Nie wiesz, czy nie jest gdzieś zawalony albo czy się nie zwęża?
— Nie, nie wiem.
Harding mlasnął, zabrzmiało to tak, jakby wyssał resztki jedzenia spomiędzy zębów.
— Nurkowałeś już kiedyś? To znaczy, z automatem?
— Tak — odparł Stephen. — Raz, w Great Barrier Reef. Na kursie nurkowania.
— Hm. Więc dobrze, uważaj. Krytycznymi punktami, jeżeli gdzieś wchodzisz, są przewód automatu oddechowego i wężyk manometru. Najlepiej, jeśli to możliwe, gdybyś wziął aparat kompaktowy z odwróconymi butlami i zaworami na dole. Dokładnie zamocuj wszystkie przewody do szelek. Musisz mieć maskę na całą twarz; nie daj sobie wrobić zwykłej. Ja używam zawsze „Divatora”, ale inne też są okay.
Stephen pilnie notował. Równocześnie nie mógł pozbyć się poczucia nierzeczywistości. Czy naprawdę zejdzie jutro do tego szybu, żeby przemaszerować pół mili wypełnionym wodą korytarzem pod Starym Miastem?
— Przemienne oddychanie oczywiście również jest niemożliwe, nie przyda ci się też fajka. Ale dostatecznie długa lina — lepiej trochę dłuższa — sześciomilimetrowa z oplotem, w jaskrawym kolorze, jeszcze lepiej pleciona dziesięciomilimetrowa, jakich używają wspinacze.
— Przy pięciuset metrach będę potrzebował porządnego bębna, prawda?
— Tak, jasne. Przede wszystkim potrzebny ci ktoś na zewnątrz, kto będzie trzymał linę cały czas lekko naprężoną, żeby mógł poczuć twoje sygnały. Okay, co jeszcze? — Harding zastanowił się. — Detektor. Czy ten obiekt, którego szukasz, jest metalowy?
— Tak — kamera, nawet, jeśli ma plastykową obudowę, na pewno zawiera metalowe elementy. Przyszło mu do głowy, że będzie potrzebował pojemnika, by przenieść bez uszkodzeń kamerę przez zatopioną część korytarza. Zanotował wskazówki Hardinga i dopisał pod nimi:
worek plastykowy, wodoszczelny.
— Są dwa rodzaje detektorów, albo detektory typu VLF-TR, albo detektory impulsowe. VLF to skrót od very low frequency, a TR od transmitting and receiving, rzecz zaś polega na tym, że pole o niskiej częstotliwości jest zakłócane, jeśli znajdzie się w nim przedmiot z metalu. Te zakłócenia można zmierzyć, ot cały dowcip. Ważne jest tutaj przede wszystkim wzajemne ustawienie cewek. Idealna cewka ma kształt dwóch D umieszczonych przeciwsobnie, wiesz, jak symbol Dolby w magnetofonie. Detektory impulsowe działają według innej zasady; wytwarzają i wysyłają krótkie impulsy prądu stałego, które na moment indukują silne pole magnetyczne, przez co w szukanym obiekcie wzbudza się prąd wirowy płynący dłużej niż trwa impuls aparatu i dzięki temu można go zmierzyć. Detektory impulsowe mają niesamowitą głębokość penetracji, do czterech metrów, jeśli obiekt jest dostatecznie duży, lecz w przeciwieństwie do VLF-TR nie są w stanie rozróżnić wykrytych metali.
Читать дальше