Andreas Eschbach
Gobeliniarze
Przełożyła Joanna Filipek
Tytuł oryginału: Die Haarteppichknupfer
Data wydania: 1995
Wydanie polskie Data wydania: 2003
Dies ist die Geschichte der Haarteppichknüpfer. Ich kann Ihnen nicht versprechen, daß Sie sie mögen werden. Ich kann Ihnen nicht einmal versprechen, daß sie Ihnen gefallen wird.
Versprechen kann ich Ihnen nur eines: Sie werden sie niemals wieder vergessen.
Andreas Eschbach
Oto historia tkaczy włosianych kobierców. Nie mogę obiecać Wam, że ją polubicie. Nie mogę nawet obiecać, że się Wam spodoba.
Obiecać mogę tylko jedno: nie zapomnicie jej już nigdy.
Supeł po suple, dzień po dniu, przez całe życie, ciągle te same ruchy dłoni, stale takie same supły na delikatnych włosach, tak cieniutkie i drobniutkie, że z czasem palce poczęły drżeć, a oczy od stałego wytężania wzroku utraciły dawną ostrość widzenia – mimo to postępy były prawie niezauważalne; nawet, jeżeli miał dobry dzień i tak od świtu do zmierzchu udawało mu się wydłużyć włosiany kobierzec najwyżej o kawałek długości jednego paznokcia. Ślęczał więc nad skrzypiącą ramą, przy której siedział jeszcze jego ojciec, a wcześniej ojciec jego ojca, tak samo pochylony, przy oku stary, na poły zmętniały okular, ramiona wsparte na wytartym pulpicie, prowadził igłę samymi tylko koniuszkami palców. I tak wiązał supeł za supłem, metodą przekazywaną od pokoleń, aż wchodził w trans, w którym nareszcie było mu dobrze; znikał ból pleców i nie czuł już w kościach starości. Nasłuchiwał różnorodnych odgłosów domu zbudowanego przez dziadka jego pradziadka – wiatru, zawsze tak samo świszczącego nad dachem i wpadającego w otwarte okna, brzęku naczyń oraz rozmów jego żon i córek na dole w kuchni. Znał dobrze każdy z tych dźwięków. Rozróżniał głos akuszerki, od kilku dni mieszkającej w ich domu, gdyż Garliada, jego druga żona, czekała na rozwiązanie. Słyszał, jak zabrzęczał cicho dzwonek, potem drzwi otwarły się i szmer rozmów zabarwił się podnieceniem. Prawdopodobnie zjawiła się oczekiwana dziś handlarka, mająca przynieść artykuły spożywcze, tkaniny i różne inne rzeczy.
Potem schody zaskrzypiały pod ciężkimi krokami. To z pewnością jedna z żon, przynosi mu obiad. Na dole zaproszą teraz handlarkę do stołu, by dowiedzieć się najnowszych plotek i pozwolić wcisnąć sobie jakąś tandetę. Westchnął, dociągnął supeł, nad którym akurat pracował, odłożył soczewkę powiększającą i odwrócił się. To była Garliada, stała tam ze swoim olbrzymim brzuchem, trzymała w dłoniach parujący talerz i czekała, aż on niecierpliwym ruchem ręki przywoła ją bliżej.
– Co też sobie myślą te kobiety, żebyś ty, w twoim stanie, musiała pracować? – burknął. – Chcesz urodzić moją córkę na schodach?
– Czuję się dziś zupełnie dobrze, Ostvanie – odpowiedziała Garliada.
– Gdzie jest mój syn?
Ociągała się.
– Nie wiem.
– Sam się mogę domyślić! – parsknął Ostvan. – W mieście! W tej szkole! Żeby czytać książki, aż oczy go rozbolą i żeby nabijać sobie głowę bzdurami.
– Chciał naprawić ogrzewanie i powiedział, że musi wyjść kupić jakąś część.
Ostvan podniósł się ze swojego stołka i wyjął z jej rąk talerz.
– Przeklinam dzień, w którym zgodziłem się, żeby chodził do tej szkoły w mieście. Czy przedtem Bóg mi nie sprzyjał? Czyż nie podarował mi pięciu córek i dopiero potem syna, bym nie musiał uśmiercić żadnego dziecka? A czy włosy moich żon i córek nie mają tylu barw, że nie potrzebuję ich farbować i mogę tkać kobierzec godzien samego cesarza? Dlaczego coś musi przeszkadzać, bym wychował syna na dobrego gobeliniarza i zajął kiedyś swe miejsce przy Bogu, bym mógł pomagać mu w tkaniu wielkiego kobierca życia?
– Nie próbuj wadzić się z losem, Ostvanie.
– Jak nie spierać się z takim synem? Dobrze wiem, dlaczego to nie jego matka przynosi mi jedzenie.
– Mam poprosić cię o pieniądze dla handlarki – powiedziała Garliada.
– Pieniądze! Ciągle tylko pieniądze! – Ostvan postawił talerz na okiennym parapecie i poczłapał do skrzyni ze stalowymi okuciami, ozdobionej zdjęciem kobierca utkanego przez jego ojca. Leżały w niej pieniądze, które pozostały jeszcze po sprzedaży tamtego dywanu, popakowane w oddzielne pudełeczka, oznaczone numerami kolejnych lat. Wyjął jedną monetę. – Weź. Ale nie zapominaj, że to w skrzyni musi nam starczyć do końca życia.
– Tak, Ostvanie.
– A kiedy wróci Abron, przyślijcie go zaraz do mnie.
– Tak, Ostvanie – odeszła.
Cóż to było za życie, nic, tylko troski i zmartwienia! Ostvan przyciągnął krzesło do okna i zasiadł do jedzenia. Jego spojrzenie zagubiło się w skalistym, nieurodzajnym pustkowiu. Dawniej zdarzało się czasem, że wychodził poszukać pewnych minerałów potrzebnych do tajemnych receptur. Kilka razy był też w mieście, by kupić chemikalia albo narzędzia. Ale pewnie już nigdy więcej nie wyjdzie. Nie był młody; niedługo ukończy swój dywan, wtedy będzie już pora pomyśleć o umieraniu.
Później, po południu, jego pracę przerwał dźwięk pośpiesznych kroków na schodach. To był Abron.
– Chciałeś ze mną rozmawiać, ojcze?
– Byłeś w mieście?
– Kupiłem wkład do pieca.
– W piwnicy są przecież wkłady, starczy jeszcze dla kilku pokoleń.
– Nie wiedziałem.
– Mogłeś mnie zapytać. Ale dla ciebie dobry jest każdy pretekst, żeby wyjść do miasta.
Abron podszedł bliżej, nie wzywany.
– Wiem, nie podoba ci się, że jestem tak często w mieście i czytam książki. Ale nie potrafię inaczej, ojcze, to jest takie interesujące… jest tyle rzeczy wartych poznania – ludzie żyją na tyle sposobów…
– Nie chcę tego słuchać. Dla ciebie istnieje tylko jeden sposób na życie. Nauczyłem cię tego, co musi wiedzieć gobeliniarz, i to ma ci wystarczyć. Umiesz wiązać wszystkie rodzaje supłów, jesteś wtajemniczony w impregnację i techniki farbowania, znasz wzory przekazane nam przez tradycję. Kiedy zaprojektujesz swój kobierzec, weźmiesz sobie żonę i będziecie mieć wiele córek, a każda o włosach innej barwy. W dzień twego ślubu odetnę mój dywan od ramy, zapakuję i podaruję ci, a ty sprzedasz go w mieście cesarskiemu handlarzowi. Tak uczyniłem z dywanem mego ojca i tak on postąpił wcześniej z dywanem swego, a ten przedtem z dywanem swojego ojca, mojego pradziadka; tak dzieje się z pokolenia na pokolenie, od tysięcy lat. I jak ja zaciągnięty przeze mnie dług spłacam tobie, tak ty swój spłacisz synowi, a on znów swojemu, i tak dalej. Tak było zawsze i nie zmieni się nigdy.
Abron westchnął ciężko.
– Tak, z pewnością, ojcze, ale to wszystko mnie nie cieszy. Wcale nie mam ochoty zostać gobeliniarzem.
– Ja jestem gobeliniarzem i dlatego ty też nim będziesz! – Ostvan podenerwowanym gestem wskazał na niedokończony dywan na ramie. – Przez całe życie tkam ten kobierzec, całe moje życie, i z pieniędzy, które za niego dostaniesz, będziesz korzystał przez całe twoje życie. Masz względem mnie dług, Abronie, i żądam, żebyś spłacił go swemu synowi. Daj Bóg, żeby nie przysparzał ci tylu trosk, co ty mnie!
Abron nie odważył się spojrzeć na ojca, gdy odpowiadał:
– W mieście słychać plotki o rebelii i rychłej abdykacji cesarza… Kto będzie płacił za kobierce, gdy już nie będzie cesarza?
Читать дальше