— Już zapomniałem. Czytam teraz tylko Biblię i myślę już tylko o śmierci, a ty przychodzisz i żądasz, żebym sobie coś przypomniał. Ledwie jeszcze pamiętam, że jesteś moim synem, a co tu mówić o korytarzu.
Zapanowała pełna napięcia cisza, jakby żaden z nich nie oddychał. Stephen niemal się przestraszył, gdy Yehoshuah obok niego nagle nabrał głęboko powietrza i wyszeptał przez zęby:
— Ojcze — proszę!
Nic się nie stało. Siedzieli tam, z zewnątrz dobiegały głosy, oddalone i niezrozumiałe, i choć na zewnątrz panował gorący, jasny dzień, siedzieli w ciemności i czekali, lecz zupełnie nic się nie działo. Stephen zaczął zadawać sobie pytanie, czy czasem ojciec Yehoshui nie umarł właśnie na krześle a oni to przeoczyli. Wtedy jednak staruszek poruszył się. Krzesło zaszurało pod nim, gdy podnosił się z trudem.
— Korytarz — wyrzucił z siebie, gdy już stał, dysząc z wysiłku. — Wciąż tylko ten korytarz, nie daje mi spokoju… — Pochylony, powłócząc nogami ruszył drobnym krokiem przez pokój ku szafie na ubrania. — Wieczna klątwa ciąży na mnie… — to było mówienie do siebie starego, zdziwaczałego człowieka. Otwarł drzwi szafy i zaczął w niej grzebać hałaśliwie, aż w końcu wydobył cienką teczkę, z którą wrócił do stołu i na krzesło.
— Ta cała historia ma początek podczas czwartej wyprawy krzyżowej — zaczął opowieść, starając się zesztywniałymi, niezgrabnymi palcami rozsupłać tasiemkę, którą związana była teczka. — W roku 1219, o ile dobrze pamiętam, krzyżowcy oblegali egipskie miasto Damietta. Podczas tego oblężenia z Włoch przyjechał mnich, Franciszek z Asyżu, założyciel zakonu franciszkanów. Ten mnich przeszedł po prostu przez sam środek wrogich linii krzyżowców i Saracenów, wprost do obozu sułtana, stanął przed nim i zaczął głosić Słowo Boże.
Historia powiada, że sułtan był pod wielkim wrażeniem i na prośbę Franciszka pozwolił mu odbyć pielgrzymkę do świętych miejsc w Palestynie. — Nareszcie udało mu się rozwiązać supeł i otworzyć teczkę. — Zawsze zadawałem sobie pytanie, co było powodem tak szalonego przedsięwzięcia. Przez chwilę kartkował papiery, przesuwał z miejsca na miejsce, jakby czegoś szukał.
— Mniej więcej od tamtego czasu na tych ziemiach istnieją klasztory franciszkańskie. Istnieją do dziś. W Jerozolimie, w Betlejem, w Akce, Tyberiadzie, Kafarnaum, Jerychu i tak dalej. Kilkakrotnie wyrzucano stąd franciszkanów, ale uparcie zawsze wracali tu już po kilku latach. W końcu znalazł to, czego szukał.
— Tutaj — powiedział i podniósł do góry kawałek papieru, na którym można było dostrzec niewyraźnie nabazgrane znaki pisma, najwyraźniej fotokopie innego, starszego dokumentu — Z tego świadectwa wynika, że w roku 1350 franciszkanie objęli w posiadanie budynek na południe od Wzgórza Świątynnego. Po trzydziestu latach opuścili to miejsce. A ta mapa — podniósł inny arkusz, znów tak szybko, że Yehoshuah i Stephen zdążyli tylko rzucić przelotne spojrzenie na kilka czarnych kresek — pokazuje, że ten budynek stał dokładnie w miejscu, w którym Halil Saad swego czasu odkopał pełną wody cysternę, chcąc tam zbudować swój dom.
— Pan sądzi, że to franciszkanie wykopali ten szyb? — upewnił się ostrożnie Stephen.
— Tak. Myślę nawet, że w gruncie rzeczy po to właśnie przybyli do Palestyny. Stephen zaskoczony zamrugał.
— Żeby wykopać korytarz?
— Jest taka antyczna legenda — wyjaśnił ojciec Yehoshui. Jeszcze jedna kartka, tym razem mała i szara.
— Brzmi jak bajka i nie wiadomo dokładnie, kiedy powstała. To tłumaczenie pewnego łacińskiego tekstu, który znalazłem, choć też dobrze nie pamiętam, gdzie to dokładnie było. — Wyciągnął kartkę w stronę Stephena, który zdziwiony wstał i uważnie przeczytał.
Tekst był po angielsku, napisany na maszynie do pisania. Światło ledwie starczało, aby rozróżnić słowa.
— Zdarzyło się w czasie, gdy Jezus nauczał w Kafarnaum, że pewien człowiek z Besary przyniósł lustro w miejsce, gdzie przemawiał Jezus. Owo lustro, gdy przejrzało się w nim oblicze Jezusa, tak je sobie upodobało, że nie chciało potem pokazywać żadnego innego widoku, jak tylko obraz Pana. Jego właściciel włożył je więc do skrzyni i schował w ukrytym miejscu, aby jego potomkowie, którym chciał zdradzić ukrycie, mogli ujrzeć swego Pana. Powiadano również, że zakopał owo lustro pod Świątynią Jerozolimską, gdyż żadne inne miejsce nie wydawało mu się dość pewne — Stephen oszołomiony podniósł wzrok, Jego spojrzenie szukało wzroku Yehoshui. — To nie do wiary.
Dolna szczęka Yehoshui opadła, co nadało jego twarzy wyraz wprost debilny.
Stephen jeszcze raz odczytał tekst, by upewnić się, je nie wmawia sobie tylko tego wszystkiego. Odkąd wszedł do dzielnicy ortodoksyjnych Żydów, nie mógł pozbyć się poczucia przebywania w świecie nierealnym.
— Besara — powtórzył. — Człowiek z Besary.
— Besara — objaśnił Yehoshuah osobliwie bezdźwięcznym głosem — to dawna nazwa miasta Bet She’arim.
* * *
Gdy ojciec Łukasz oderwał wzrok od brewiarza, jego spojrzenie padło przez okno na dziedziniec. Przed portalem kościoła stał Scarfaro z człowiekiem, którego nie widział nigdy wcześniej. Wysłannik z Rzymu mówił coś do niego, a ów człowiek o przysadzistej sylwetce i w kombinezonie przypominającym mundur przytakiwał tak żarliwie, że robiło to wręcz służalcze wrażenie. Ojciec Łukasz przez chwilę przyglądał się tej parze. Nie miał pojęcia, co Scarfaro i jego ludzie robią po całych dniach. Przychodzili i wychodzili, zamykali się w pokoju na naradach, po czym znów gnali gdzieś ze skrzywionymi minami. W pewnym momencie porzucił wysiłki, by cokolwiek zrozumieć i wycofał się do swych codziennych obowiązków, które znacznie skurczyły się teraz, gdy zabrakło krzątaniny przy przygotowaniu wieczerzy dla ubogich. Pozostawało mu więc tak wiele czasu na medytację i modlitwę, jak nie zaznał tego już od dawna. Lecz gdy musiał odsyłać z niczym ludzi przychodzących wieczorami, jego serce krwawiło. Wciąż jeszcze nie udało im się urządzić potajemnie czegoś w zamian.
Nie wierzył własnym oczom widząc, jak Scarfaro dobywa z sutanny niewielki, ciemny przedmiot i daje go temu mężczyźnie. To przecież telefon komórkowy! Co się tu, na Boga, dzieje? Nagle nie mógł już usiedzieć na krześle. Zerwał się jak oparzony, przebiegł tak szybko, jak tylko potrafił, przez sień, wpadł do kuchni, w której brat Geoffrey był już zajęty przygotowaniami do obiadu i zdziwiony spojrzał na niego, pomykającego prosto do komórki z miotłami. W tylnej ścianie schowka znajdowały się rzadko używane drzwi prowadzące do pomieszczenia za zakrystią, wyposażonego tylko w jedno wąskie, prawie zawsze uchylone okienko.
Ojciec Łukasz sam uważał za niewymownie głupie to, co obił jednak przycisnął się ciasno do ściany i ostrożnie wyjrzał Scarfaro stał zwrócony plecami do niego i zasłaniał mężczyznę, z którym rozmawiał.
— W jakim kierunku to się rozwinie — usłyszał, jak Scarfaro wbija do głowy tamtemu — i jeśli cokolwiek zrobi. Wszystko, czego zdoła się pan dowiedzieć.
Mężczyzna kiwnął głową i ruszył się troszeczkę w bok. Teraz ojciec Łukasz mógł odczytać napis na jego kombinezonie: Kaun Enterprises.
* * *
— Myśli pan, że franciszkanie szukali tego lustra?
— Bez wątpienia — staruszek zakasłał szczekliwie, wkładając dokument z powrotem do teczki. — Ale Jerozolima była w rękach sułtana, Wzgórze Świątynne zaś niedostępne. Jedyny sposób, na jaki wpadli, to wykopać tunel, przez skałę, setki metrów. Potrzebowali na to prawie trzydziestu lat.
Читать дальше