— I? — spytał Stephen przez wyschniętą krtań. — Znaleźli lustro?
Ojciec Yehoshui złożył na powrót teczkę i zaczął znów mozolnie owijać ją sznurkiem, który najwyraźniej zamykał ją przez dziesiątki lat.
— To jest legenda, młody człowieku. W chrześcijaństwie jest mnóstwo podobnych legend. Na przykład historia Świętego Graala, kielicha, z którego podobno pił Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy. Legendy to historie przekazywane z ust do ust. W pewnym sensie usamodzielniają się. Badacz literatury próbuje odpowiedzieć na pytanie, co takiego ludzie widzą w tych legendach, że przekazują je dalej.
Myśli Stephena gnały jak oszalałe. Spojrzał na Yehoshuę, którego oczy dziwnie iskrzyły.
— Zatem nie wiadomo, co stało się z tymi mnichami?
— Niezupełnie. Są pewne wskazówki. Jedno źródło podaje, że większość mieszkających w tym domu mnichów po jego likwidacji wywędrowała na pustynię, gdzie utworzyli klasztor i później oddzielili się od zakonu.
— A gdzie był ten klasztor?
Staruszek podniósł się znowu, postękując i sapiąc.
— Och, on jeszcze istnieje. To też stanowi mały cud. Mieszka tam dziesięciu, może dwudziestu staruszków. — Wziął teczkę i poczłapał artretycznym drobnym kroczkiem z powrotem do szafy. — W tamtej okolicy Negew do dziś pozostała pustynią. Nie wyobrażam sobie, jak oni są w stanie tam żyć. Zdaniem Stephena warunki, w jakich ojciec Yehoshui mieszkał w tej dziurze nie zasługującej na miano pokoju, były nie mniej zadziwiające.
— A gdzie dokładnie na Negew?
— Nigdy tam nie byłem — odpowiedział i rozsunął drzwi szafy. — Nigdy nie znosiłem podróżować, żeby się czegoś dowiedzieć. Najchętniej prowadziłem badania w bibliotekach i archiwach. — Pochylił się z trudem, by wsunąć teczkę w ciemny kąt szafy. — Tak. Prawdopodobnie pozostanie tam teraz aż do mojej śmierci. Wtedy ktoś ją wyrzuci. Co za błazenada.
Stephen poczuł, jak jego kolana poczynają nerwowo drżeć. Czy ten stary jest tak uparty, czy tylko udaje?
— Ale pan wie, gdzie szukać tego klasztoru?
— Zapomnij o klasztorze, mój synu. To starcy, którzy nie wiedzą nawet, który mamy rok. Większość z nich mieszkała tam już, gdy państwo Izrael było jeszcze tylko mglistą mrzonką.
Stephen rzucił na Yehoshuę spojrzenie wzywające pomocy. Ten cicho westchnął.
— Ojcze — powiedział — po prostu nam powiedz, gdzie jest klasztor.
Staruszek zachowywał się tak, jakby go nie słyszał, chwiejnym krokiem wrócił na krzesło, oparł o nie i intensywnie zajął czochraniem dłonią swej ogromnej, siwej brody. Stephen uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech i nabrał głęboko powietrza.
— Beer Szeba — powiedział w końcu sędziwy talmudysta. — Byłem kiedyś w Beer Szebie. Pamiętasz, Yehoshuah? Pewnie nie. Byłeś jeszcze małym dzieckiem. Z Beer Szeby trzeba jechać na południe, daleko na południe. Z daleka wygląda jak ruina na niedostępnym szczycie góry. Nie pamiętam, jak się ta góra nazywa i czy w ogóle ma jakąś nazwę, ale wznosi się na zachodnim krańcu doliny Wadi Mershamon. Trzeba mieć dobrą mapę. Na większości Wadi Mershamon nie jest nawet zaznaczona. — Sięgnął znów po księgę i umieścił ją na powrót w stożku światła rzucanego przez słabą lampę. — A teraz wystarczy. Idźcie już.
NEGEW (hebr. „Suchy kraj”). Teren na płd. od granicy Judei, od wschodu jego granice wyznacza dolina Wadi Araba, od północnego zachodu i od zachodu ograniczony przez równinę przybrzeżną i pustynie Paran, Sin i Szur. W I w. n.e. Nabatejczycy zaczęli na N. i w Hauranie uprawiać rolnictwo. W tym celu gromadzili w cysternach deszczówkę, aby nawadniać nią ułożone terasowo pola.
Avraham Stern, Leksykon archeologii biblijnej
— To jest to! — powiedział Stephen, prawie wrzasnął z radości, gdy opuścili Mea Shearim.
Pojechali z powrotem do śródmieścia, odszukali biuro American Express, gdzie Stephen dostał gotówkę, wprawdzie niezbyt dużo, lecz dość, by zapłacić za hotel i jakoś przetrwać najbliższe dni.
— Sami mogliśmy na to wpaść — tłumaczył, Yehoshuah patrzył ku niemu raczej sceptycznie. — Podróżnik w czasie nie mógł zrobić wszystkiego sam, do tego niezauważenie. Ktoś na pewno widział, jak filmował, nawet jeśli nie rozumiał, co on takiego robi. Ktoś musiał mu pomóc ukryć kamerę w Świątynnym Wzgórzu. Może nawet próbował wyjaśnić komuś, co robi, kto wie? W każdym razie byli ludzie, którzy coś tam zauważyli, trochę pomędrkowali, opowiedzieli to dalej… I gotowa legenda.
Potem poszli do największej księgarni, jaką mogli znaleźć i tak długo grzebali w dziale przewodników turystycznych i atlasów, aż trafili na mapę, na której zaznaczone było Wadi Mershamon. Na jego zachodnim krańcu rzeczywiście umieszczono symbol oznaczający ruiny.
— Ale dlaczego w legendzie mowa jest o lustrze? — powątpiewał Yehoshuah. — Nawet przy dużej dawce wyobraźni, kamera nie wygląda jak lustro.
Stephen zrobił ręką gest, jakby chciał odepchnąć zarzut.
— A co mogli innego powiedzieć?
Odebrali Judith, uiścili rachunek hotelowy i ruszyli w kierunku najbliższego dużego supermarketu, by zaopatrzyć się w prowiant i inne wyposażenie, jak butelki z wodą i tabletki solne.
— To obraz — objaśniał Stephen. — Może podróżnik pokazał komuś nagranie — przynajmniej swojej żonie, tak mi się zdaje. W tamtych czasach taki realistyczny obraz mogło przedstawiać tylko lustro, prawda? No więc jak ktoś, kto spojrzał w okular kamery i zobaczył nagraną scenę, opisałby to komuś innemu? Powiedziałby, że to tak, jakby patrzeć w małe lustro. A ten drugi zrozumiał tylko „lustro” i wyobraził sobie coś zupełnie innego.
Wyjeżdżali z miasta w kierunku Hebronu. Posuwali się ospale w nieprzerwanym strumieniu samochodów. Tym razem obok Stephena siedziała Judith.
— No, sama nie wiem… Przez cały ranek nastawiałam się na to, że będę siedziała w piwnicy Saada, liczyła pęcherzyki powietrza i czekała, aż się wynurzysz. A teraz jedziemy na pustynię!
— Cóż — odparł Stephen. — Musisz być elastyczna.
— Zatem myślisz, że mnisi franciszkańscy poszli tropem legendy. Co by znaczyło, że nie tylko wiedzieli o istnieniu „lustra”, ale również o tym, gdzie je znaleźć.
— Tak. Takiego tunelu nie kopie się na chybił trafił. Na pewno nie poznaliśmy całej legendy. Spojrzała na niego.
— Skąd jesteś taki pewny, że znaleźli tę kamerę? Taki pewny, że nie chcesz nawet sprawdzić?
— Bo szyb jest precyzyjnie wycelowany w jedno miejsce. Bo nie bawili się w szukanie tu i tam, tylko dokładnie wiedzieli, dokąd zmierzają. Bo nie wierzę, że ten klasztor istniałby do dziś, gdyby nie relikwia, którą tam przechowują. — Przejechali pod rzędem wielkich tablic, informujących, że droga na wprost prowadzi do Hebronu i że to teren Autonomii Palestyńskiej, a jeśli chce się ją ominąć, należy kierować się według stosownych drogowskazów. Jerozolima była już za nimi, po prawej i lewej stronie ciągnęły się biurowce i tereny przemysłowe. — I jeszcze — dodał Stephen, lecz niemal śpiewnym, natchnionym głosem, jakby mówił sam do siebie — ja to wiem. Czuję zapach, Smak. Bo każda komórka mojego ciała wie, że kamera tam jest. Skrytka za Ścianą Płaczu jest pusta od pięciuset lat.
* * *
Na tylnej stronie wielkich, zawieszonych nad drogą drogowskazów zamontowano kamery wideo, jedną dla każdego pasma, rejestrujące ruch pojazdów. Nagrywany przez nie obraz przekazywany był wprost do wydajnego komputera, na którym zainstalowano specjalne, supernowoczesne oprogramowanie będące w stanie w czasie rzeczywistym wśród masy pikseli rozróżniać tablice rejestracyjne wszystkich przejeżdżających pojazdów i przekształcać je w czytelne znaki i liczby. Zidentyfikowane numery, nieprzerwany strumień danych, wędrowały przez oplatającą całe miasto sieć, łączyły się z danymi z licznych podobnych systemów, aż trafiały do centralnego komputera policji, który zapamiętywał je wraz z miejscem oraz dokładną godziną zapisu. Poza tym komputer ten porównywał każdą rejestrację z tabelą zgłoszonych numerów, w której obok szeregu innych danych zaznaczono także procedurę postępowania w momencie stwierdzenia obecności danego pojazdu. Numer rejestracyjny Jeepa Cherokee prowadzonego przez Stephena od wczoraj znajdował się w tabeli.
Читать дальше