— Nie, to zjawisko nie jest symetryczne względem czasu. Ten proces tłumaczy się entropią, która wzrasta na skutek mieszania. Dzięki temu zachowana zostaje podstawowa symetria czasu w teoretycznym szkielecie, na którym skonstruowano fizykę.
— Wspaniale.
— Daj spokój, nic na to nie poradzę. To ty chciałeś wiedzieć, co współczesna fizyka ma do powiedzenia na temat czasu.
Eisenhardtowi coś się przypomniało.
— Słuchaj — znasz, zdaje się, Stephena Hawkinga?
— Oczywiście, że go znam. Robiłem nawet z nim wywiad.
— Coś sobie niejasno przypominam, że on w którejś ze swoich książek dowodzi, że podróże w czasie nie są możliwe. A on w końcu jest dziś kimś w rodzaju Einsteina, jeśli się nie mylę. Znasz ten wywód?
— Mhm. Tak. — I co? Dominik westchnął głośno.
— Nie spodoba ci się. To nie jest fizyczny dowód w ścisłym znaczeniu tego słowa.
— Wytłumacz mi po prostu, jak on to argumentuje. Potem ci powiem, czy mi się podoba, czy nie.
— Jak chcesz. Hawking mówi po prostu tak: Jeżeli podróż w czasie jest możliwa, to pewnego dnia ktoś odkryje, w jaki sposób. Może za sto lat, może za dziesięć tysięcy, wszystko jedno. Od tej chwili ludzie zaczną podróżować po czasoprzestrzeni i nadejdzie chwila, że ktoś przybędzie również w nasze czasy, w końcu nie są takie zupełnie nieciekawe. Musieliby tu zjeżdżać całymi gromadami, bo od momentu odkrycia metody poruszania się w czasie aż po wieczność zawsze może znaleźć się ktoś, komu przyjdzie ochota zwiedzić naszą epokę — a ci wszyscy turyści, obojętne, czy przybędą tu z dwudziestego, setnego czy milionowego stulecia, pojawiliby się na naszych oczach praktycznie równocześnie. Musieliby deptać sobie po piętach. Nie ma sposobu, żebyśmy ich do tej pory nie zauważyli. Nadążasz?
— Tak — mruknął Eisenhardt. — Rozumiem.
— Cóż, nie widać tu jednak żadnych przybyszy z przyszłości. Więc, wnioskuje Hawking, podróż w czasie nie zostanie nigdy wynaleziona. A ponieważ do tej pory wszystko, co okazywało się możliwe, ludzie robili, to może znaczyć tylko, że podróż w czasie nie jest fizycznie możliwa. Co było do wykazania.
— Hm — mruknął Eisenhardt. Podobną argumentację czytał już kiedyś w jakiejś powieści science fiction.
— Jestem trochę rozczarowany.
— Mówiłem. Zresztą, ostatnio zmienił zdanie i twierdzi, że podróż w czasie właściwie powinna być możliwa.
— Hm?
— Pozostaje oczywiście pytanie, jak wyjaśnić brak turystów.
— To już moja działka, jak sądzę — stwierdził markotnie Eisenhardt. — Miałbym na to zresztą od ręki jedno wytłumaczenie, ale nie spodoba ci się bardziej niż mnie.
— Tak? Jestem ciekaw?
— No, przecież wszyscy zadają sobie pytanie, czy wyrobimy następny zakręt z naszymi ozonowymi dziurami, bombami atomowymi i klęskami głodu — wyjaśnił pisarz, wpatrując się w chłodną białą ścianę przed sobą. — Może argumentacja Hawkinga dowodzi tylko, że ludzkość nie będzie istniała dostatecznie długo, żeby odkryć podróże w czasie.
Ryc. 200 do 235 pochodzą z badań wykonanych tomografem sonarowym przez zespół z Uniwersytetu Stanowego Montana pod kierownictwem dr Richardsa. Uzyskane rezultaty zostały zniekształcone z uwagi na fakt, że na badanym terenie już od czterech miesięcy prowadzone są wykopaliska. Ciemne prostokąty (na rysunkach zaznaczone krzyżykowym cieniowaniem) odpowiadają obszarom, z których zdjęto wierzchnią warstwę gleby, szare plamy za nimi (zaznaczone zwykłym cieniowaniem) to tzw. „cienie sonarowe”.
Profesor Charles Wilford-Smith Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh
Obserwował tę dwójkę już od dłuższego czasu. Było dla niego zagadką, jak w jaskrawym słonecznym świetle są w stanie cokolwiek zobaczyć na komputerowym monitorze, ale tych dwoje jakby nie mogło oderwać wzroku od ekranu. Kościsty typ w poplamionym podkoszulku i wytartych dżinsach, siedzący na stołku przed aparaturą, wyglądał na zbyt wychudzonego, by mógł stać o własnych siłach. Nieustannie coś mówił, a Judith, zalotnie wsparta prawą ręką o biodro, stała przy nim zasłuchana, z zaangażowaniem, które denerwowało Stephena tym mocniej, im dłużej oglądał ten spektakl. A jak przy tym wymachuje rękami! Podejrzane. Jakby chodziło mu o to, żeby ją „niechcący” dotknąć. Czyżbym był zazdrosny? — zdziwił się Stephen lekko poirytowany. Bzdura. Nie jest zazdrosny. Nie. Nie ma nic przeciw temu, żeby kobieta spała z innymi facetami. Wkurza go tylko, gdy nie chce spać z nim. A to trudno nazwać zazdrością.
Gdy podszedł bliżej, dotarły do niego strzępki ich rozmowy. Wyglądało na to, że ten facet rzeczywiście nie mówi o niczym innym, tylko o technicznych detalach urządzenia, które montował przez cały dzień. Ciężarówki odjechały już i prócz góry skrzyń zostawiły dwóch mężczyzn. Jeden z nich, mianowicie ów wyglądający na wygłodniałego Meksykanin, który teraz z mizernym skutkiem starał się zrobić wrażenie na rasowej Izraelitce, wykonał z grubsza całą pracę. Rozpakował skrzynie, porozwlekał po całym terenie wykopalisk kable i zamocował w podłożu dziwaczne metalowe twory, wyglądające jak przerośnięte śledzie do namiotów. Wkręcał w nie mniejsze przedmioty, które ostrożnie i troskliwie wyjmował z małych drewnianych pudełek wyściełanych wewnątrz, o ile z daleka było dobrze widać, czerwonym aksamitem. Były to więc wrażliwe przyrządy, prawdopodobnie czujniki. Do tych urządzeń podłączone zostały kable, aż w końcu cały teren pokryła gęsta pajęczyna przewodów.
— Ale z jakiego powodu ten teren jest taki trudny? — usłyszał pytanie Judith, która zignorowała jego nadejście.
— Wykopy — wyjaśnił technik, szczerząc zepsute zęby. Miało to pewnie oznaczać uśmiech. — Fale wstrząsowe załamują się na otworach. Na zdjęciach będą widoczne jako czarne kostki. Ale jakoś to będzie. Nigdy jeszcze nie wzywano nas w trakcie wykopalisk — zawsze wcześniej.
— A jakie to były wykopaliska?
— Dinozaury. Raz odkryliśmy dwa przepiękne, wielkie szkielety dinozaurów. Stoją teraz w Muzeum Kogoś tam. A raz po naszych badaniach zrezygnowano z wykopalisk. Bo na zdjęciach było widać, że jest tam za mało do wykopania.
Stephen odchrząknął.
— Judith?
— Mmh? — rzuciła mu niechętne spojrzenie. — Tak?
— Mogę cię prosić na chwilę?
Obrzuciła go spojrzeniem mówiącym: a niech cię trafi szlag, potem uśmiechnęła się przepraszająco do technika o ognistych oczach i podeszła do Stephena.
— O co chodzi?
— Gdyby ktoś cię pytał, co robisz dziś wieczorem, powiedz, że jedziesz ze mną odwiedzić twoich rodziców.
Odrzuciła głowę w tył i patrzyła na niego jak na szaleńca.
— Słucham? A to czemu?
— Bo tak powiedziałem profesorowi.
— A dlaczego powiedziałeś profesorowi, że pojedziesz ze mną do moich rodziców?
— Słuchaj, dziś wieczorem rozpoczyna się szabat. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że jedziemy do Jerozolimy do kina.
— Nie rozumiem. Co go w ogóle obchodzi, dokąd ty czy ja idziemy wieczorem?
— Wygląda na to, że obchodzi — spokojnie powiedział Stephen. — Przypomnij sobie tego typa, który był w moim namiocie. W tym czasie przesłuchiwali mnie i kazali przysiąc, że powiem im, gdy będę chciał opuścić obóz.
Judith przyjrzała mu się badawczo. Jej złość nieco ochłodła.
— Jeśli w ogóle, mów, że jedziemy do mojej mamy.
— Twojej mamy? A co z twoim ojcem?
— Zostawił mamę w dniu, gdy wstąpiłam do wojska i wyjechałam z domu. Od tego czasu mieszka w niedogrzanej kawalerce, po całych dniach czyta Talmud i wydaje mu się, że jest pobożnym Żydem.
Читать дальше