— Ściśle tajne. No, no. Ale są przecież jakieś plotki, prawda? Gdyby to się działo u nas, na pewno by były.
— Podsunął krępemu wartownikowi o kręconych włosach pudełko papierosów i poczęstował go.
— Mnóstwo plotek. Ale same bzdury, jeśli mam powiedzieć, co o tym myślę.
— A co na przykład? — podał mu ogień. — Poza tym, mam na imię George.
— George. Ja Gideon. Słyszałem, jak ktoś twierdził, że sektor czternasty został ogrodzony, bo znaleziono w nim coś nuklearnego. Inni mówią, że chodzi o skarb. O skarb Salomona. Ale żeby pan wiedział, że tak jest zawsze. W tym kraju jest jeszcze tyle do wykopania, że nie można spokojnie zrobić fundamentów pod dom.
— Rozumiem — trochę to wszystko niesamowite, budzi lekką grozę. Podniecająca sprawa. George był ciekaw zdjęć, jakie uzyskają za pomocą Sotoma 2.
W końcu się dodzwonił.
— Wilde — odezwał się z drugiego końca linii głęboki głos, zdradzający niewyczerpaną energię i radość życia.
— Cześć, Dominik — powiedział Eisenhardt — tu Peter.
— Peter! Co za niespodzianka! Do tego tak wcześnie. O co chodzi?
— Jak zwykle. Naukowy telefon zaufania. Masz chwilkę czasu, czy mam zadzwonić później?
— W porządku, i tak akurat tylko piję kawę — Dominik zawsze „akurat tylko pił kawę”, gdy do niego dzwonił.
— Przeniosłeś gabinet na korytarz? Słychać u ciebie jakieś echo.
— To długa historia, opowiem ci innym razem.
— W porządku. Strzelaj. Eisenhardt głęboko odetchnął.
— Czy gdzieś na świecie prowadzone są badania z zakresu podróży w czasie?
— Ups — wyrwało się Dominikowi. Potem przez chwilę panowała cisza. Dominik się zastanawiał.
To właśnie było to, co Eisenhardt tak w nim cenił: Dominik nie spieszył się z odpowiedzią nawet na najbardziej dziwaczne pytania — a stawiał mu właściwie wyłącznie dziwaczne pytania. Dominik Wilde, pracujący dla wielu czasopism jako niezależny dziennikarz naukowy, był czymś w rodzaju jego kamizelki ratunkowej w przypadku problemów z zakresu nauk przyrodniczych. Gdy do niego dzwonił, zwykle miał już za sobą przejrzenie wszystkich możliwych leksykonów i innej literatury, spędził już wiele dni w bibliotece uniwersyteckiej i ciągle nie znajdował odpowiedzi. Dominik miał doskonałą orientację w niemal wszystkich dziedzinach badań naukowych, wiedział, kto w jakim zakresie ma największy potencjał, i zawsze był w stanie, o ile nie udzielił zadowalającej odpowiedzi, przynajmniej dać wskazówkę, która posuwała rzecz dalej — adres, numer telefonu, książkę.
Kontakt nawiązali przed laty, gdy Peter Eisenhardt po lekturze pewnego artykułu zatelefonował do jego autora, niejakiego Dominika Wilde’a, by zadać mu kilka dodatkowych pytań. Przy okazji okazało się, że Dominik czytał wszystkie jego powieści, bardzo je lubi i czuje się zaszczycony, że może mu pomóc. Niestety, nie dało się tego zrobić na poczekaniu, pytania były bardziej skomplikowane, niż obaj sądzili, i do ich omówienia okazało się konieczne osobiste spotkanie. Wtedy stwierdzili, że podobają im się te same filmy i że obaj uwielbiają bez końca rozmawiać o Bogu i świecie, co też wówczas z miejsca uczynili. Tak to się wszystko zaczęło.
— Podróż w czasie — powtórzył Dominik, po długiej, kosztownej pauzie. — Nie wydaje mi się. Nie sądzę nawet, żeby ktoś w tej chwili zajmował się nawet samym zjawiskiem czasu, w każdym razie nie w sensie fizycznym. Psycholodzy i neurolodzy prowadzą wiele badań w tym zakresie — odczuwanie czasu, przemijanie, takie rzeczy. Czym jest wspomnienie, jak długi okres czasu uznajemy za teraźniejszość, same interesujące problemy. Ale pewnie nie o to ci chodzi?
— Nie — przyznał Eisenhardt. — Konkretnie chodzi mi o to, czy istnieje choćby cień szansy, że za pięć do dziesięciu lat można będzie wysłać człowieka w przeszłość.
— Wehikuł czasu. H.G.Wells i spółka.
— Właśnie.
— Cóż. Cień szansy istnieje właściwie zawsze. Sam wiesz, w jak burzliwym tempie wszystko się dziś rozwija. Nieprzewidywalne, w zasadzie. Iluż się już skompromitowało przepowiedniami, że to czy owo nigdy nie będzie możliwe. Pozwoliłbym sobie jednak na stwierdzenie, że szanse, iż ktoś odkryje, powiedzmy, napęd nadświetlny, niewyczerpane źródło energii albo środek na nieśmiertelność, są wprawdzie też tylko minimalne, lecz mimo to nieporównanie wyższe.
— Rozumiem. A pytając inaczej — co współczesna fizyka ma w ogóle do powiedzenia na temat czasu?
— Mnóstwo, możesz sobie wyobrazić. Musisz jednak zapytać nieco, dokładniej.
— Dobrze — Eisenhardt zastanowił się. To było jak gra: w dobrym pytaniu tkwi czasem już połowa odpowiedzi. Wiele problemów bierze się nie z braku odpowiedzi, lecz ze źle postawionych pytań. — W termodynamice jest przecież prawo zachowania energii, z którego wynika, że niemożliwe jest skonstruowanie perpetuum mobile. Drugie prawo podstawowe i tak dalej. Chcę się dowiedzieć, czy istnieje podobny dowód na to, że podróż w czasie jest fizycznie niemożliwa.
— Nie istnieje.
— Jesteś pewien?
— Tak. Od czasów Alberta Einsteina czas uważany jest za jeden z wymiarów czterowymiarowej przestrzeni. Dokładniej mówiąc, jest tak, odkąd Hermann Minkowski wykazał, że transformacja Lorentza jest po prostu obrotem w czasoprzestrzeni…
Eisenhardt przełknął ślinę. Teraz Dominik porusza się już na samej granicy fachowej chińszczyzny!
— Stop, stop — przerwał mu. — Jeszcze raz, powolutku, dla pisarza. Jaki wymiar? Znam długość, szerokość i wysokość, a to są trzy kierunki, w których mogę się swobodnie poruszać. Mogę zrobić krok do przodu, ale też do tyłu. Czy to znaczy, że dokładnie tak samo mógłbym poruszać się w czasie?
— Stale to robisz w swoich powieściach.
— Tak, dobrze, ale to są powieści. Teraz mówię o rzeczywistości.
— Chyba niezbyt do tego nawykłeś.
— Jeśli czas jest tylko jeszcze jednym wymiarem, dlaczego nie mogę przenieść się wstecz, powiedzmy w czasy szkolne, i jeszcze raz zacząć całkiem inne życie? Albo chociaż tylko tydzień wstecz i skreślić inne cyfry w totolotku?
— Ale jesteś pazerny.
— Gdybym był pazerny, nie zostałbym pisarzem.
— O ile wiem, mówi się wprawdzie o czasoprzestrzeni, jednak rozróżnia się osie czasu i przestrzeni. Istnieje co najmniej jedna teoria, która wprowadza dodatkowy piąty wymiar, również dotyczący czasu, tak zwany hiperczas. Ale nie pytaj mnie teraz, proszę, co należy przez to rozumieć; nie mam pojęcia. Poza tym nie zdziwiłbym się, gdyby istniały teorie przewidujące jeszcze szósty wymiar — fizycy lubią, gdy ich teorie są symetryczne, byłyby wtedy trzy wymiary przestrzenne i trzy czasowe.
— Ale co z tego wynika? Czy czas może poruszać się wstecz czy nie?
— Jest przynajmniej jedna klasa praw fizyki, które określa się jako symetryczne względem czasu. Mówiąc po prostu: obowiązują, obojętnie, w jakim kierunku biegnie czas. Klasycznym przykładem jest zderzenie dwóch kul bilardowych. Jeśli je sfilmujesz, możesz do woli puszczać film tam i z powrotem, kierunek nie gra roli. W obu kierunkach zderzenie przebiega zgodnie z prawami fizyki. Widz twojego filmu nie miałby możliwości stwierdzić, który wariant jest tym „właściwym”.
— Świetnie. Co powiesz jednak na to, że codziennie rano dodaję do mojej kawy cukier i mleko, mieszam i otrzymuję w efekcie jasnobrunatny, słodki płyn. Nie twierdzisz chyba, że jeśli pomieszam w drugą stronę, rozdzieli się znów na czarną kawę, mleko i kryształki cukru?
Читать дальше