Pan Vane zignorował te słowa i zaczął powoli okrążać pokój, wyraźnie pociągając nogą.
– Udało mi się wyjść z domu, zanim posłaliście piorun wzdłuż linii ley . – Poruszał ustami z wyraźnym trudem i był tak wściekły, że ledwie mógł mówić. – Ta błyskawica zniszczyła setki dusz druidów, wśród nich także najwspanialsze duchy w druidycznej historii. Krzyk ich cierpienia niósł się liniami ley do najdalszych krańców kraju. Stracone zostało magiczne dziedzictwo. Przepadła wielka cywilizacja. W dniu wczorajszym zginęła historia.
– Historię tworzą ludzie, nie duchy – powiedziała Lucy.
Pan Vane dotknął stopą pękniętego druidycznego kamienia.
– Co jeszcze zaplanowaliście? Zamknąć wszystkie bramy między światem realnym i magicznym? Cóż z was za pragmatyczne, pozbawione wyobraźni istoty! Nie chcecie, by w waszym życiu istniało cokolwiek niebezpiecznego, tak? Zamierzacie pozbyć się wszystkiego, czego nie da się wyjaśnić… – Wziął głęboki, ale nierówny wdech. – Mam dla was przykrą wiadomość: nic z tego. Bramy pozostaną otwarte. Zostało jeszcze wiele druidycznych dusz, a kiedy umrą żyjący dziś druidzi, ich dusze przetrwają. Zmęczyło mnie składanie ofiar i nie udało mi się, John, namówić cię, byś przejął ode mnie pałeczkę, ale znajdę kogoś, kto podejmie się tego zadania. Na pewno kogoś skusi obietnica nieśmiertelności. Druidzi będą żyć w tym kraju – należącym przecież do nich – jeszcze długo po tym, jak świat o tobie zapomni, John.
– Nie sądzę – odparł Courtney.
– Nie sądzisz?
– Właśnie, ponieważ zamierzamy pana powstrzymać.
Pan Vane uśmiechnął się, a potem roześmiał się głośno.
– Co pana tak śmieszy? – spytał John.
– Wy. Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo bawi mnie wasza bezpodstawna pyszałkowatość. – Odwrócił głowę i zawołał: – Aedd!! Aedd Mawr!!
Usłyszeli cichy poszum, jakby coś sunęło po podłodze. Coś uderzyło w drzwi, które otworzyły się z takim impetem, że huknęły w ścianę, i do pokoju weszła dębowa rzeźba. Nie wyglądała jednak tak jak w chwili, kiedy John ją po raz pierwszy zobaczył: była czarna, ponadpalana i brakowało jej części jednego ramienia, zamiast którego sterczał groteskowy kikut. Twarz z kości słoniowej została topornie przymocowana gwoździami do głowy, ale była z jednej strony tak paskudnie przypalona, że nie wyglądała już spokojnie i łagodnie. Szczerzyła się tak straszliwie, że na ten widok trójka przyjaciół aż się cofnęła.
– Udało mi się wyciągnąć Aedda z płomieni, niestety popaliłem sobie przy tym ręce. Patrzcie! – Złapał jeden z bandaży na ręku zębami i odwinął go. Zamiast dłoni miał spalony kikut bez palców. Kiedy pomachał nim Lucy pod nosem, dziewczyna odskoczyła z przerażeniem. – Ale uratowałem Aedda Mawra i zostanę za to wynagrodzony! Wy też dostaniecie nagrodę… odpowiednią do tego, co zrobiliście.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rzeźba wyciągnęła nie uszkodzoną rękę i złapała Lucy za ramię. Courtney zamachnął się młotem, jednak drewniana postać błyskawicznie pchnęła go kikutem drugiej ręki i Courtney poleciał na ścianę, waląc w nią plecami.
John spróbował wyrwać Lucy rzeźbie, ale jej uchwyt był zbyt silny. Ściskając swoją ofiarę za gardło, drewniany stwór przycisnął ją sobie do zwęglonego torsu. Lucy zaczęła charczeć i kopać w powietrzu.
Courtney wstał i machnął kilka razy młotem. Pan Vane schował się za plecami rzeźby.
– To nic nie da – oświadczył. – Nie trafisz żadnego z nas nie uderzając Lucy, a jeśli natychmiast nie odłożysz tej zabawki, powiem mojemu przyjacielowi, by złamał jej kark.
– Zostaw ją – wydyszał John. – Ostrzegam cię… zostaw ją w spokoju!
Schylił się i wziął oskard.
– Co zamierzasz tym zrobić? – szydził pan Vane. – Ledwie możesz to unieść.
Courtney próbował obejść rzeźbę, ale ona – nie puszczając Lucy – przesuwała się tak, by zasłaniać siebie i niemal przyklejonego do niej z tyłu pana Vane’a z dziewczyną.
– Daj spokój, Courtney – powiedział John. – Będziemy musieli zgodzić się na jego warunki.
– Co?! Pozbyliśmy się większości jego przyjaciół… Jak długo, twoim zdaniem, jeszcze wytrzyma?
– To nie ma sensu, Courtney. Widzisz, jaki on jest. Każe rzeźbie zabić Lucy i nie powstrzymamy go.
John zrobił dwa kroki do przodu i stanął pół metra przed rzeźbą. Wpatrywała się w niego wściekle wykrzywiona.
– Nie wiem, jakie duchy w tobie mieszkają – zaczął – ale proszę, żebyś nie krzywdził tej dziewczyny i puścił ją.
– Musisz przyrzec, że nie będziesz niszczył kamieni z runami – oznajmił pan Vane.
John skinął głową.
– Dobrze. Obiecuję. Wszyscy obiecujemy.
– Wspaniale – odparł z uśmiechem pan Vane. – A żeby zagwarantować, że dotrzymasz obietnicy, za chwilę każę Aeddowi Mawrowi udusić Lucy na twoich oczach. Żadna druidyczna obietnica nie ma mocy, jeśli nie złoży się ofiary.
– Nie! – krzyknął John i znów pociągnął Lucy za rękę, rzeźba zaczęła jednak wymachiwać w jego kierunku kikutem i tak mocno ścisnęła gardło Lucy, że dziewczyna wydała z siebie piskliwy, zduszony charkot. John był przerażony, ale także zrozpaczony i wściekły.
– Obiecałeś ją uwolnić!
– I tak zrobię. Uwolnię ją od materialnego ciała. Będzie mogła swobodnie poruszać się wraz z innymi duszami wzdłuż linii ley .
– Jeśli zrobisz jej choć jeden siniak, połamię ci wszystkie kości! – wrzasnął Courtney.
Pan Vane odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się jeszcze głośniej.
– Po tylu latach i setkach ofiar ile waszym zdaniem jest dla mnie warte jeszcze jedno życie?
John jeszcze się wahał, ale kiedy rzeźba mocniej zacisnęła rękę na gardle Lucy i dziewczyna zaczęła sinieć, zdecydował się. Pochylił nisko głowę i nie wypuszczając z dłoni oskarda, skoczył przewrotem na podłogę – w sposób, jaki zaobserwował w telewizji u amerykańskich gliniarzy. Zakończył koziołek tuż za plecami pana Vane’a i błyskawicznie wstał.
Dalszy ciąg odbył się jakby w zwolnionym tempie. John nigdy przedtem by nie uwierzył, że jest do czegoś takiego zdolny, i także teraz nie był pewny swego. Zobaczył odwracającą się ku niemu głowę pana Vane’a i wyszczerzone w wyrazie zdumienia żółte zęby. Znowu usłyszał charkot Lucy. Uniósł oskard i zamachnął się niczym golfista.
– Nieee!! – wrzasnął pan Vane, ale nim skończył, czubek oskarda już wbijał mu się w plecy. Stal przeszła na wylot przez jego ciało i wbiła się głęboko w rzeźbę, powodując głośny trzask, przypominający łamanie grubej deski. Pan Vane, głośno charcząc, próbował sięgnąć obandażowaną ręką za plecy, by wyciągnąć stal.
Rzeźba wyrzuciła ramiona w górę i wydała z siebie ryk bólu i wściekłości, tak donośny, jakby wydobywał się z tysiąca gardeł. Gdy zatoczyła się do tyłu, Courtney złapał Lucy, a drewniana postać z przyszpilonym do niej panem Vane’em zaczęła miotać się po salonie, bezradnie drapiąc stopami o podłogę.
Jej ruchy stawały się jednak coraz powolniejsze i w końcu przewróciła się na bok, pociągając za sobą pana Vane’a. Upadli na podłogę z łoskotem. Pan Vane leżał, trzymając jedną rękę na zwęglonym barku rzeźby, z kącika jego ust ciekła cienka strużka krwi.
Courtney ukląkł obok.
– Niech się pan nie rusza – powiedział. – Wyciągnę oskard.
– Nie… nie rób tego. Już za późno i nie chcę więcej bólu. – Jego oczy powoli zaciągały się mgłą. – Cieszę się, że to już koniec…
Читать дальше