– Spróbujmy jeszcze raz… – wystękał Courtney. – Dalej, Cleaty, za wszystkich ludzi, którzy zginęli w ścianach. Za Liama! Raz… dwa… trzy!
Pociągnęli wspólnymi siłami. Pan Cleat tak się natężył, że aż wydał z siebie długi, piskliwy jęk.
John był pewien, że już po nim, i zaczął wspominać ojca, matkę i Ruth. Czuł, jak bezlitosna siła wciąga go w ciemny, lodowaty świat, w którym życie nic nie znaczy – świat mrocznych zabobonów i straszliwych rytuałów, świat szeptów, duchów i przerażających wspomnień.
Czuł, że jest na granicy śmierci.
– Nieee! – krzyczał, choć nie mógł słyszeć własnego krzyku. Ostatnim rozpaczliwym zrywem ściągnął łopatki, szarpnął głowę do przodu i zaczął wyrywać ramię.
W drzwiach pojawiła się Lucy z wujem Robinem. Lucy zamarła w przerażeniu i przyłożyła dłoń do ust, ale wuj Robin szybkim krokiem ruszył przez hol. Idąc, zaczął wyciągać z kieszeni sznur powiązanych ze sobą krucyfiksów – dużych, małych, srebrnych, mosiężnych, drewnianych i plastikowych.
Rzeźba usłyszała jego kroki i odwróciła się w kierunku dźwięku, wmaszerowała jednak prosto w schody. Opadła na drugim stopniu na kolana i tak zamarła, co wyglądało, jakby się modliła.
Wuj Robin podszedł do Johna i umieścił krucyfiksy między nim a ścianą, i John natychmiast poczuł, że ściana jakby zadrżała. Mógłby wręcz przysiąc, że się… wzdrygnęła.
– Teraz ciągnijmy! – krzyknął wuj Robin. – Ciągnijmy wszyscy, to go wydostaniemy!
Courtney ciągnął, pan Cleat ciągnął, wuj Robin ciągnął. Zaciskali zęby z wysiłku. Po dłuższej chwili, z syczącym dźwiękiem, podobnym do tego, jaki powstaje, kiedy zmiata się szorstki beton, John wypadł ze ściany i cała czwórka zwaliła się na podłogę.
Courtney pomógł Johnowi wstać.
– Wszystko w porządku? Myślałem, że już po tobie, naprawdę.
Lucy obejrzała go ze wszystkich stron. Drżał z zimna i przerażenia, a jego plecy pokrywała gruba warstwa tynkowego pyłu. Dłonie miał fioletowawe jak po odmrożeniu.
– Wszystko w porządku… – wydyszał. – Naprawdę… nic mi nie jest.
– Cleaty uznał, że nie powinniśmy ryzykować i pozwalać ci na samotne spotkanie z panem Vane’em, więc przyjechaliśmy.
– Na pewno nic ci nie jest? – spytała Lucy.
– Nic. Dzięki wujowi Robinowi – odparł John. Wuj Robin zebrał krucyfiksy.
– Jedyną rzeczą, jakiej druidzi nie są w stanie przełknąć, to symbole wiary chrześcijańskiej – stwierdził ponuro.
Pan Cleat podszedł do pana Vane’a i uniósł jego podbródek.
– Nokaut – stwierdził. – Może wezwijmy karetkę?
Za oknami kolejny raz błysnęło, a grzmot był tak potężny, że aż zadrżały szyby w oknach. Wuj Robin podniósł głowę ku niebu.
– Przedtem powinniśmy jeszcze czegoś spróbować. Możemy nie mieć więcej okazji.
– Błyskawice! – przypomniał sobie John.
– O czym wy mówicie? – spytał Courtney. – Powinniśmy jak najszybciej zabrać stąd ciebie i pana Vane’a i zawieźć was do lekarza.
– Ale są błyskawice! – powtórzył John, wstając.
– Zgadza się – potwierdził wuj Robin. – Jedyny sposób na zniszczenie druidycznego ducha.
– Nie możecie! – krzyknęła Lucy. – To zbyt niebezpieczne!
– Ale jeśli tego nie zrobimy…
– Czego? Czego? – dopytywał się Courtney. Wuj Robin wyjaśnił mu, w jaki sposób Rzymianie wbijali oszczepy w linie ley i czekali, aż uderzy w nie piorun.
– Trafiał w linię ley i CIACH!
– Ciach? – spytał z niewiarą w głosie pan Cleat.
– Warto spróbować! Popatrzcie na tę burzę. Może takiej nie być przez kilka następnych miesięcy!
– Ale nie mamy oszczepów – stwierdził pan Cleat.
– Nie potrzebujemy żadnych oszczepów – odparł John. – Z boku domu stoją rusztowania. Weźmiemy kilka rur i wbijemy je w środek ogrodu, dokładnie na przebiegu linii ley .
Wyszli na zewnątrz. Wiatr dziko dął, a drzewa jęczały przeraźliwie. Deszcz smagał ich po twarzach i zanim doszli do rusztowań, byli przemoczeni do suchej nitki.
Było zupełnie ciemno, musieli więc poczekać na następną błyskawicę, by zobaczyć leżące w chwastach rury do montowania rusztowań. Courtney, pan Cleat i John wzięli we trzech jedną z nich – miała jakieś sześć metrów długości i ważyła więcej, niż John się spodziewał. Zanieśli ją do ogrodu za domem, zlewani nieustannie deszczem jak prysznicem.
Niebo rozświetliła kolejna błyskawica. Grzmot, który po niej nastąpił, przetoczył się tak nisko nad ich głowami, że Lucy zakryła uszy i skuliła głowę.
– Gdzie ta linia ley ? – krzyknął pan Cleat. – Dłużej już nie poniosę!
– Dokładnie na środku ogrodu. Tak przynajmniej powiedział pan Vane! – odkrzyknął John.
Przenieśli rurę jeszcze kilka metrów. Wuj Robin drobił przed nimi.
– Tutaj! To tu! Czuję to! – zawołał nagle. Położyli rurę na trawie i stanęli wokół niej.
– Czuję ją! Postawcie stopę tu, w trawie, to też poczujecie!
John postąpił krok do przodu, ale zanim jeszcze postawił nogę na ziemi, poczuł to samo zimne ciągnienie co w ścianie. Miał wrażenie, że pod trawą znajduje się lodowata ręka, która zaraz złapie go za stopę i wciągnie ją pod powierzchnię.
– Coś mnie dotknęło! – wrzasnęła Lucy. – Coś dotknęło mojego buta!
– Lepiej dajmy sobie spokój z tą rurą i zwiewajmy! – stwierdził Courtney.
– Nie możemy! – odkrzyknął John. – Nikt nam nie uwierzy! Jeśli teraz czegoś nie zrobimy, nikt już nigdy nic nie zrobi. Poza tym burza odchodzi!
Pan Cleat nagle zrobił krok do tyłu i zaczął tupać, jakby chciał zadeptać osę.
– Też to czuję! Jest wszędzie!
– No to wsadzajmy rurę w ziemię jak najszybciej się da!
Wzięli rurę i przenieśli ją do najbliższej rabaty kwiatowej, gdzie ziemia była mokra i bardzo miękka. Przy każdym kroku czuli, jak coś próbuje łapać ich za nogi. Postawili rurę pionowo i wbili ją w ziemię, kręcąc i dobijając, aż stanęła bez podpierania.
Równocześnie przez cały czas tupali w ziemię, by odstraszyć moce próbujące wciągnąć ich w ciemność. Ogród rozświetliła kolejna błyskawica.
– Miejmy nadzieję, że piorun nie uderzy, nim skończymy… – jęknął Courtney.
– Moim zdaniem nie ma szansy, by piorun w ogóle uderzył w tę rurę – oświadczył pan Cleat ścierając rękawem deszcz z twarzy. – Uważam, że najlepiej stąd uciekać.
Cofnęli się. Rura nie stała całkiem pionowo, ale nie miała zamiaru się przewracać. Ruszyli pospiesznie w kierunku domu. Po przejściu kilku metrów z końca grupki rozległo się głośne jęknięcie. Był to pan Cleat, który nagle zapadł się po kolana w ziemię.
John chciał ruszyć mu na pomoc, ale Courtney przytrzymał go za ramię.
– To na pewno równie niebezpieczne jak ściana, stary! Jeszcze chwila i wszystkich nas zacznie wciągać.
John czuł, że niewidzialne palce złapały go za kostkę i próbują ciągnąć w dół. Wierzgnął nogą, by się ich pozbyć, i zrobił duży krok w bok.
– Wyciągnijcie mnie! – wołał pan Cleat. – Wciąga mnie jak bagno! Nie mogę ruszać nogami!
– Niech pan łapie! – odkrzyknął wuj Robin. – Rzucę panu krzyże, proszę je owinąć wokół klatki piersiowej, to nie będą mogły dalej pana wciągać.
Rzucił krucyfiksy, niestety upadły na ziemię kilka milimetrów od wyciągniętej ręki pana Cleata. Kiedy dotknęły trawy, podskoczyły gwałtownie w górę i w bok jak odepchnięte przez silny magnes. Pan Cleat rozpaczliwie próbował je złapać, ale znajdowały się poza jego zasięgiem.
Читать дальше