– Być może to jego dziadek, ale nazywał się Voice, więc i on nazywałby się Voice, a nie Vane.
– Nie masz nic przeciwko temu, bym zrobił z tego ksero? – spytał John.
– Oczywiście, że nie.
John ustawił kserokopiarkę na dziesięciokrotne powiększenie i w kilka sekund z maszyny wysunęło się wielkie powiększenie twarzy Charlesa Voice’a odbierającego Puchar Dobsona. Teraz już nie było żadnych wątpliwości: zdjęcie przedstawiało Ravena Vane’a. Nie był to jego krewny ani sobowtór. Człowiek na fotografii miał nawet po lewej stronie podbródka pieprzyk – tak jak pan Vane.
– To on – oświadczył John. – I wygląda tak samo jak dziś.
– Przyjaciel wuja Robina mówi, że pamięta firmę Voice Bros. Budowali wysokiej jakości domy do lat sześćdziesiątych naszego wieku, ale ponieważ nie chcieli stosować nowoczesnych metod i elementów prefabrykowanych, stali się zbyt drodzy i wypadli z rynku.
Wrócił Courtney z lunchem – dwoma wegetariańskimi kanapkami i dużą butelką coca – coli.
– Wszystko gra? – spytał. – Wyglądacie, jakbyście ujrzeli ducha.
– Może to i prawda – odparł John i pokazał mu kserokopię. – Kto to twoim zdaniem jest?
– Pan Vane, to oczywiste. Dlaczego pytasz?
– Zdjęcie zrobiono w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym ósmym roku.
– Co takiego…?
– Patrz: wrzesień tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt osiem.
Courtney zmarszczył czoło i uważnie przyjrzał się fotografii. Lucy pokazała mu książkę. Oglądał ją bardzo długo i w końcu odezwał się:
– Nie może być wątpliwości, prawda? To on. Niesamowite.
– Zastanówmy się nad tym – powiedział John. – Jeśli to naprawdę on, to znaczy, że w ciągu minionego stulecia wcale się nie zestarzał. Jak duchy druidów. Żyją od trzech tysięcy lat, nie starzejąc się.
A jeśli pan Vane im pomagał, budując ofiarne świątynie i karmiąc je ofiarami z ludzi…
– …to może być jego nagroda – dokończył Courtney. – Druidzi obiecali mu wieczne życie, takie samo jak ich…
Popatrzyli po sobie, przerażeni niezwykłością tego, co być może odkryli, równocześnie zdając sobie sprawę, że mogą się mylić. Znacznie bardziej prawdopodobne było przecież, że pan Vane to sobowtór Voice’a.
Kiedy jednak ponownie obejrzeli zdjęcie, nie mieli już wątpliwości. Ten sam wyraz twarzy, to samo spojrzenie. Dwaj ludzie mogą wyglądać identycznie, ale nie ma dwóch ludzi, którzy tak samo oglądają świat, a na pewno nikt nie patrzył na niego tak samo, jak pan Vane.
– I co teraz? – spytał Courtney.
– Grzebiemy dalej. Szukałam w bibliotece jego życiorysu pod „Vane”, teraz poszukam pod „Voice”.
– Mamy klucze – powiedział Courtney. – Może powinienem obejrzeć pozostałe domy pana Vane’a?
– Nie teraz – odparł John. – W tej chwili to zbyt niebezpieczne.
– Ale nie chciałbym siedzieć bezczynnie. Nie mogę nie zareagować na śmierć Liama.
– Możesz coś zrobić… pożycz mi na popołudnie swoją komórkę. Spróbujemy nakłonić pana Vane’a do przyznania się i nagrać to, co powie.
Courtney odpiął telefon od paska.
– Proszę i życzę szczęścia. Nie ufajcie mu nic a nic. Nie mogę z wami iść, bo jestem umówiony z klientami na oględziny domów, ale jeśli będziecie mnie potrzebować, łapcie mnie przez pager. Obiecuję, że rzucę wszystko i natychmiast się zjawię.
Lucy podrzuciła Johna do końca Mountjoy Avenue. Wuj Robin siedział z tyłu. Popołudnie było upalne, a niebo miało kolor spatynowanego brązu. Z oddali dolatywał basowy pomruk grzmotów.
– Wygląda na to, że szykuje się burza – mruknął wuj.
John wysiadł.
– Bądź ostrożny – przypomniała Lucy.
Choć daleko mu było do pewności siebie, podniósł kciuk do góry.
– Jeśli nas zawołasz, natychmiast się zjawimy – dodał wuj Robin.
Po przejściu kilkudziesięciu metrów John wystukał na telefonie Courtneya numer Lucy. Jej telefon zabrzęczał i przyjęła rozmowę.
– Słyszysz mnie?
– Znakomicie. Głośno i wyraźnie.
– To świetnie. Miej magnetofon w pogotowiu – powiedział John.
Ruszył w kierunku numeru 66. Kiedy doszedł na miejsce, koszula lepiła mu się do pleców, a majtki miał mokre jak kąpielówki.
Pan Vane już czekał. Jego czarny rover stał na podjeździe, przyciemnione szyby były dokładnie zamknięte. Kiedy John podchodził, jedna z szyb opuściła się bezgłośnie i z okna wysunęła się podobna do nagiej czaszki głowa pan Vane’a.
– Spóźniłeś się. – Musiał włączyć klimatyzację na poziom „Arktyka”, bo z samochodu wypłynęła fala tak lodowatego powietrza, że John aż się wzdrygnął.
– Przepraszam, to wina autobusu.
– Powinieneś mieć procent od kaprysów środków transportu miejskiego.
– Pewnie tak. To znaczy, tak jesst. – John nie mógł oderwać oczu od pana Vane’a. W naturze był jeszcze podobniejszy do Charlesa Voice’a i nie było najmniejszej wątpliwości, że to jedna i ta sama osoba.
Pan Vane popatrzył na zegarek.
– Mamy jeszcze pięć minut. Miałbyś ochotę zajrzeć do środka?
– Jeśli pan chce…
– Ważne jest, co ty chcesz.
Pan Vane zamknął okno i wysiadł z samochodu. Położył Johnowi dłoń na ramieniu i poprowadził go w kierunku frontowych drzwi. Oba kamienne lwy stały spokojnie przy schodach.
– Ta posiadłość została zbudowana w tysiąc dziewięćset ósmym roku. Jak byś ją opisał klientowi?
– Jako starą norę – odparł John.
– Niedobrze, John. Kiedy prowadzisz sprzedaż, tak nie można. Ponieważ dom zbudowano za krótkiego panowania króla Edwarda Siódmego, należy o nim mówić „edwardiański”. – Włożył klucz do zamka. – W naszym biznesie każda podupadła nieruchomość nazywa się „dojrzała do pełnej wyobraźni odnowy”, a o każdej brzydkiej albo niezbyt funkcjonalnej mówimy, że „ma charakter”. Kiedyś był to wspaniały dom. Zbudowano go z najlepszych materiałów, zgodnie z normami, których dzisiejsi rzemieślnicy już nie stosują. Popatrz na drzwi. Potrzebują trochę farby, ale są wykonane z najlepszego honduraskiego mahoniu.
– Robota braci Voice, tak?
Znaleźli się w holu wyłożonym białymi i czarnymi kafelkami.
– Co wiesz o firmie Voice Bros? – spytał pan Vane.
– Działała w tutejszej okolicy i zbudowała wiele… nagrodzonych domów.
– Proszę, proszę. Znakomicie odrobiłeś pracę domową.
Rozległ się kolejny grzmot, tym razem znacznie bliżej. Kiedy chmury zasłoniły słońce, w domu zrobiło się ciemniej. Nagle zaczęło wiać i podmuch przegonił po czarno – białej podłodze suche liście z zeszłej jesieni.
Pan Vane otworzył drzwi salonu, podszedł do wielkiego okna i wyjrzał na ogród.
– Mógłbyś mieć przed sobą wielką przyszłość, wiesz?
John podszedł i stanął tuż obok, ale się nie odzywał.
– Mógłbyś prowadzić wspaniałe życie… zobaczyć mnóstwo niezwykłych rzeczy…
– Nie chcę być przez całe życie agentem sprzedaży nieruchomości. Chcę zostać muzykiem rockowym.
– O… muzykiem rockowym… – Pan Vane powiedział to tak, jakby te dwa słowa były w obcym języku. – Chcesz być sławny, tak? Chcesz, by twoje nazwisko przetrwało po wsze czasy?
John wzruszył ramionami.
– Przede wszystkim chcę trochę zarobić. Wie pan, jak to jest.
– Czyli nie jesteś zainteresowany osiągnięciem nieśmiertelności? – Pan Vane stał bardzo blisko i patrzył Johnowi prosto w oczy.
Przez okno John widział, że drzewa zaczynają się poruszać od wiatru.
Читать дальше