– Można? – spytał Fazio, zaglądając do środka.
– Wchodź. Masz wiadomości o inżynierze Di Blasi?
– Pewnie. Gdybym nie miał, to przecież nie pokazałbym się panu na oczy.
Fazio wyraźnie czekał na pochwałę za tempo, w jakim udało mu się zebrać informacje.
– No i teraz sam widzisz, że była to robota na godzinkę – powiedział prowokacyjnie komisarz.
Fazio się naburmuszył.
– Myślałem, że pan choć podziękuje.
– Niby dlaczego? Chcesz, bym dziękował ci za to, że wykonujesz swoje obowiązki?
– Czy pozwoli mi pan, komisarzu, na szczerość? Dziś rano jest pan po prostu okropny.
– A propos, dlaczego nie miałem dziś jeszcze ani zaszczytu, ani, w cudzysłowie, przyjemności widzieć się z komisarzem Augello?
– Wziął Germana i Galluzza i pojechał w sprawie tej cementowni.
– Jakiej cementowni?
– To pan nie wie? Wczoraj trzydziestu pięciu robotnikom z cementowni wręczono wymówienia. Dziś rano wszczęli rozróbę: krzyki, kamienie i takie tam historie. Dyrektor cementowni przestraszył się i nas wezwał.
– I dlaczego Mimi Augello tam pojechał?
– Przecież dyrektor go prosił o pomoc!
– Jezu! Mówiłem to już chyba ze sto razy albo i więcej: nie chcę, żeby ktokolwiek z nas mieszał się w takie sprawy!
– A co miał zrobić biedny komisarz Augello?
– Odesłać dyrektora do karabinierów, oni tylko czekają na takie wezwania! Zresztą dyrektorowi cementowni i tak znajdą jakąś inną posadkę, a w dupę dostaną tylko robotnicy. I co, może mamy im na dokładkę jeszcze przywalić pałką?
– No to proszę mi, komisarzu, pozwolić na jeszcze jedną szczerość. Pan jest komunistą, i tyle. I to nie jakimś tam sobie komunistą, lecz radykałem.
– Coś ty się uczepił tego komunizmu, Fazio?! Nie jestem komunistą: wbij to sobie do głowy raz na zawsze, dobrze?
– No dobrze, ale i tak pan mówi jak oni.
– A czy możesz już się odczepić od polityki?
– Tak jest. A więc: Di Blasi Aurelio, z ojca Giacoma i matki Carlentini Marii Antonietty, urodzony w Vigacie trzeciego kwietnia tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego roku…
– Kiedy tak mówisz, zaczynam się wkurzać. Wyglądasz jak gość z urzędu stanu cywilnego.
– Nie podoba się panu, komisarzu? Chce pan, żebym zaśpiewał? A może mam to panu zrymować?
Zadzwonił telefon.
– No, to teraz sobie poczekamy – westchnął Fazio.
– Halo, pan komisarz? Mam tu na telefonie pana Cacomo, tego, co to już dzwonił. Co mam zrobić?
– Połącz.
– Komisarz Montalbano? Nazywam się Gillo Jacono, miałem przyjemność poznać pana w domu pani Vasile Cozzo, jestem jej byłym uczniem.
W słuchawce, w tle, Montalbano usłyszał kobiecy głos, wzywający pasażerów lotu do odprawy.
– Pamiętam doskonale, słucham.
– Jestem na lotnisku, mam kilka minut, proszę wybaczyć, że będę mówił krótko.
Krótką mowę komisarz był skłonny wybaczyć zawsze i wszędzie.
– Dzwonię w sprawie tej zamordowanej kobiety.
– Czy pan ją znał?
– Nie, ale w środę wieczorem, mniej więcej o dwunastej w nocy, jechałem samochodem z Montelusy w kierunku Vigaty. W pewnej chwili silnik zaczął wariować i musiałem znacznie zwolnić. W okolicach Tre Fontane wyprzedziło mnie ciemne twingo, które po chwili zatrzymało się przy zjeździe do niewielkiej willi. Wysiedli z niego mężczyzna i kobieta i weszli w alejkę, która prowadzi do domu. Nie widziałem nic więcej, ale tego, co widziałem, jestem pewny.
– Kiedy pan wraca do Vigaty?
– W czwartek.
– Proszę do mnie przyjść po powrocie. Dziękuję.
Montalbano uleciał, co oznaczało tyle, że jego ciało tkwiło w fotelu, lecz głowa była gdzie indziej.
– Co mam robić? Może przyjdę za chwilę? – spytał zrezygnowany Fazio.
– Nie, mów.
– Na czym to ja skończyłem? A tak, no więc Di Blasi jest inżynierem budowlanym, ale nie ma własnej firmy. Mieszka w Vigacie, ulica Laporta numer osiem, żonaty z Dalii Cardillo Teresą, która jest gospodynią domową, ale dobrze sytuowaną. Właściciel sporej posiadłości rolnej w Raffadali, w prowincji Montelusa, z zabudowaniami gospodarczymi, które zaadaptował na dom mieszkalny. Ma dwa samochody, mercedesa i temprę. Dwoje dzieci. Córka Manuela ma trzydzieści lat, jest zamężna z handlowcem i mieszka w Holandii. Mają dwoje dzieci, trzyletniego Giuliana i rocznego Domenica. Jej mieszkanie…
– Zaraz palnę ci w łeb – warknął Montalbano.
– Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem? – spytał z udawaną naiwnością Fazio. – Przecież sam pan powiedział, że chce wiedzieć „wszyściuteńko”.
Zadzwonił telefon. Fazio jęknął i wbił oczy w sufit.
– Komisarz? Mówi Emanuele Licalzi. Dzwonię z Rzymu. Samolot wyleciał z Bolonii z dwugodzinnym opóźnieniem, więc nie zdążyłem na lot do Palermo. Będę dopiero około trzeciej.
– Nie szkodzi, czekam na pana.
Spojrzał na Fazia, a Fazio spojrzał na niego.
– Masz jeszcze dużo tych pierdoł?
– Prawie skończyłem. Syn ma na imię Maurizio.
Montalbano wyprostował się na krześle i nastawił uszu.
– Ma trzydzieści jeden lat, jest studentem.
– W tym wieku i jeszcze studiuje?!
– No właśnie, chyba nie jest zbyt lotny. Mieszka z rodzicami. I to wszystko.
– Oj, coś mi się zdaje, że to jednak wcale nie wszystko. Gadaj, co wiesz.
– Ale to tylko plotki…
– Wal bez skrupułów.
Było oczywiste, że w tej rozgrywce z przełożonym Fazio dobrze się bawi i że najmocniejsze karty wciąż jeszcze trzyma w garści.
– A więc do rzeczy. Inżynier Di Blasi jest dalekim krewnym doktora Emanuele Licalziego. Kiedy pani Michela zaczęła bywać u nich w domu, Maurizio zupełnie stracił głowę. Sąsiedzi mieli niezłe widowisko: kiedy pani Licalzi szła przez Vigatę, on lazł za nią z wywieszonym językiem.
A więc to Maurizia nie chciała wymienić Anna.
– Wszyscy, z którymi rozmawiałem – ciągnął Fazio – powiedzieli mi, że to poczciwiec. Dobry, tylko trochę przygłupi.
– Dobrze, dziękuję.
– Jest coś jeszcze – powiedział Fazio i było widać, że chowa w zanadrzu ostatnią, najbardziej okazałą salwę, z tych, jakie się trzyma na wielki finał pokazu fajerwerków. – Otóż w środę wieczorem chłopak prawdopodobnie zniknął. Niezłe, nie?
– Doktor Pasquano? Mówi Montalbano. Czy ma pan dla mnie jakieś wiadomości?
– Owszem, miałem właśnie do pana dzwonić.
– A więc słucham.
– Ofiara nie jadła kolacji. No, może coś niewielkiego, jakąś kanapkę. Miała wspaniałe ciało, w środku i na zewnątrz. Zdrowa jak rydz, doskonały mechanizm. Nie piła, nie brała narkotyków. Śmierć nastąpiła przez uduszenie.
– To wszystko? – Montalbano był rozczarowany.
– Nie. Miała niewątpliwie stosunki.
– Została zgwałcona?
– Nie sądzę. Miała bardzo mocny czy… jak by to powiedzieć… intensywny stosunek pochwowy, lecz nie znalazłem ani śladu spermy. Następnie miała stosunek analny, również bardzo mocny i też bez nasienia.
– Dlaczego wyklucza pan gwałt?
– To proste. Do przygotowania stosunku analnego został użyty środek zmiękczający, pewnie jeden z tych kremów nawilżających, które kobiety trzymają w łazienkach. Czy słyszał pan kiedyś, żeby gwałciciel zatroszczył się o komfort ofiary? Nie, proszę mi wierzyć: to musiało nastąpić za jej przyzwoleniem. Na razie to wszystko, niedługo podam kolejne szczegóły.
Komisarz miał doskonałą pamięć fotograficzną. Zamknął oczy, ujął głowę w dłonie, skupił się. I po chwili wyraźnie zobaczył słoiczek z kremem nawilżającym, z odłożoną na bok przykrywką, pierwszy po prawej stronie na półce w zabałaganionej łazience willi.
Читать дальше