De Francesco patrzył na zdjęcie, jak gdyby dotychczas nie miał pojęcia, że istnieje możliwość zatrzymywania obrazów na światłoczułej kliszy.
– Czego pan chce?
– Dowiedzieć się, czy to nie fotomontaż.
– Ach, to nie moja działka. Ja znam się tylko na robieniu i wywoływaniu zdjęć. Bardziej skomplikowane rzeczy posyłamy do Palermo.
Potem jednak koło ruszyło we właściwym kierunku i zaczęła się szczęśliwa seria. Zadzwonił do fotografa z czasopisma, które zamieściło recenzję książki Maraventana. Zapamiętał wtedy jego nazwisko.
– Proszę wybaczyć, jeśli przeszkadzam, czy rozmawiam z panem Contino?
– Tak, to ja, kto mówi?
– Komisarz Montalbano. Chciałbym się z panem zobaczyć.
– Miło mi będzie pana poznać. Może pan przyjść nawet teraz.
Fotograf mieszkał w starej części Montelusy, w jednym z domów ocalałych po osunięciu ziemi, kiedy to znikła cała dzielnica o arabskiej nazwie.
– Prawdę mówiąc, nie zajmuję się zawodowo fotografowaniem, robię to tylko dla przyjemności; na co dzień uczę w liceum. Jestem do pańskiej dyspozycji.
– Czy potrafiłby pan powiedzieć, czy to zdjęcie to fotomontaż?
– Mogę spróbować – powiedział Contino, przyglądając się fotografii. – Czy pan wie, kiedy zostało wykonane?
– Podobno około czterdziestego szóstego roku.
– Proszę przyjść pojutrze.
Montalbano bez słowa pochylił głowę.
– To pilne? Zatem zróbmy inaczej. Mniej więcej za dwie godziny mogę panu udzielić wstępnej odpowiedzi, lecz potem muszę to potwierdzić.
– Zgoda.
Te dwie godziny spędził w galerii, gdzie otwarto właśnie wystawę prac siedemdziesięcioletniego malarza, który był przywiązany do stylu retorycznego, ale potrafił również zaintrygować żywym, intensywnym kolorem. Montalbano patrzył na płótna z roztargnieniem, ponieważ z rosnącym niepokojem czekał na odpowiedź Contina i co pięć minut spoglądał nerwowo na zegarek.
– A więc?
– Właśnie skończyłem. Według mnie to jednak fotomontaż. Zresztą świetny.
– Po czym pan tak sądzi?
– Po cieniach w tle. Głowa dziewczyny została wklejona na miejsce głowy prawdziwej panny młodej.
Montalbano niczego mu przecież nie mówił. Nie uprzedzał go ani nie naprowadzał na to rozwiązanie.
– Powiem więcej: twarz dziewczyny była retuszowana.
– W jakim znaczeniu?
– A w tym, że została jakby trochę postarzona.
– Czy mogę dostać zdjęcie z powrotem?
– Oczywiście, mnie już nie jest potrzebne. Myślałem, że to będzie trudniejsze. Na szczęście można zrezygnować z potwierdzenia.
– Naprawdę bardzo mi pan pomógł.
– Tylko, panie komisarzu, moja opinia jest całkowicie prywatna, ma się rozumieć. Nie ma żadnej wartości prawnej.
Kwestor przyjął go od razu, i to z otwartymi ramionami.
– Co za miła niespodzianka! Ma pan trochę czasu? Czy może pan pojechać ze mną do domu? Spodziewam się telefonu od syna. Moja żona będzie naprawdę szczęśliwa, widząc pana.
Syn kwestora, Massimo, był lekarzem i należał do organizacji wolontariuszy. Jej członkowie określali się jako „lekarze bez granic” i jeździli do krajów, w których szalała wojna; wykonywali swoją pracę najlepiej, jak tylko umieli.
– Mój syn jest pediatrą, pan wie? Aktualnie przebywa w Rwandzie. Szczerze się o niego martwię.
– Tam wciąż jeszcze trwają walki?
– Nie chodzi o walki. Za każdym razem, kiedy udaje mu się zadzwonić, słyszę, że jest coraz bardziej przerażony, coraz bardziej to przeżywa.
Kwestor zamilkł. I tylko po to, żeby odwrócić jego uwagę od zmartwień, Montalbano poinformował go o swoim odkryciu.
– Jestem pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że znam imię i nazwisko dziewczyny znalezionej w grocie.
Kwestor nie powiedział ani słowa, tylko otworzył usta ze zdziwienia.
– Nazywała się Elisa Moscato, miała siedemnaście lat.
– Jak pan do tego doszedł?
Montalbano wszystko mu opowiedział.
Żona kwestora ujęła go za rękę jak dziecko i poprosiła, żeby usiadł na kanapie. Rozmawiali przez chwilę, po czym komisarz wstał, oznajmiając, że jest umówiony i musi już iść. To nie była prawda, po prostu chciał wyjść, zanim zadzwoni telefon. Kwestor i jego żona powinni cieszyć się sami dalekim głosem syna, nawet jeśli słowa miały być naznaczone udręką, cierpieniem. Usłyszał dzwonek telefonu, kiedy był już za drzwiami.
– Jak pani widzi, dotrzymałem słowa. Odnoszę zdjęcie.
– Proszę, niech pan wejdzie.
Pani Burgio odsunęła się, żeby go wpuścić.
– Kto to? – z jadalni doszedł podniesiony głos dyrektora.
– To komisarz.
– Ależ wpuść go do środka! – ryknął, jak gdyby żona odmówiła gościowi wstępu.
Właśnie jedli kolację.
– Czy mogę nakryć dla pana? – spytała zachęcająco gospodyni. I nie czekając na odpowiedź, postawiła talerz.
Montalbano usiadł, a pani Burgio nalała mu zupy rybnej, o intensywnym smaku, jak Pan Bóg przykazał, urozmaiconym natką.
– I doszedł pan do czegoś? – zapytała, nie zważając na złowrogie spojrzenie męża, który uznał jej ciekawość za niestosowną.
– Niestety, tak. Obawiam się, że to fotomontaż.
– Mój Boże! A więc ktoś, kto mi przysłał to zdjęcie, chciał mnie zmylić!
– Tak, myślę, że miał właśnie taki zamiar: postawić kres pani pytaniom o Lisettę.
– I widzisz, że miałam rację?! – prawie wykrzyknęła do męża i wybuchnęła płaczem.
– I dlaczego płaczesz? – spytał dyrektor.
– Ponieważ Lisetta umarła, a chcieli, bym myślała, że żyje, że jest szczęśliwa i ma męża!
– Wiesz, to może sama Lisetta…
– Nie opowiadaj głupstw! – ucięła kobieta, rzucając serwetkę na stół.
Zapadła kłopotliwa cisza. Po chwili żona dyrektora znów się odezwała.
– Umarła, prawda, panie komisarzu?
– Obawiam się, że tak.
Kobieta wstała i wyszła z jadalni, zakrywając twarz rękami, a kiedy tylko znalazła się za drzwiami, wydała z siebie żałosny lament.
– Przykro mi – powiedział komisarz.
– Sama jest sobie winna – odrzekł niewzruszony dyrektor, podtrzymując swoje stanowisko w małżeńskiej dyskusji.
– Proszę pozwolić, że spytam. Czy jest pan pewny, że Lilia i Lisettę łączył tylko ten rodzaj uczucia, o którym mi państwo wspomnieli?
– Nie rozumiem.
Montalbano postanowił zapytać wprost.
– Czy wyklucza pan, że Lilio i Lisetta byli kochankami?
Dyrektor wybuchnął śmiechem i odpędził sugestię komisarza ruchem ręki.
– Proszę posłuchać. Lilio był zakochany po uszy w pewnej dziewczynie z Montelusy, która nie otrzymała od niego żadnej wiadomości od lipca czterdziestego trzeciego roku. I nie może być nieboszczykiem z groty, a to z tego prostego powodu, że rolnik, który widział, jak ranny został załadowany na ciężarówkę i wywieziony przez żołnierzy nie wiadomo dokąd, był uczciwym i poważnym człowiekiem.
– A więc – podsumował Montalbano – wszystko to oznacza tylko jedno: to nieprawda, że Lisetta uciekła z amerykańskim żołnierzem. Czyli ojciec Lisetty opowiedział pańskiej żonie bzdurę. Skłamał. Kim był ojciec Lisetty?
– O ile pamiętam, miał na imię Stefano.
– Żyje?
– Nie. Umarł w późnym wieku jakieś pięć lat temu.
– Co robił?
– Chyba handlował drewnem. Ale w naszym domu nie rozmawiało się o Stefanie Moscato.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie był przyzwoitą osobą. Popadł w konflikt ze swoimi krewnymi Rizzitano, czy to jasne? Miał problemy z prawem, nie wiem, jakiego rodzaju. W tamtych czasach w porządnych, uczciwych rodzinach nie rozmawiało się o takich ludziach. To byłoby tak, jakby mówić, za przeproszeniem, o gównie.
Читать дальше