Jedna z dziwniejszych interpretacji odwoływała się do stwierdzenia, że Majowie mieli znacznie wolniejsze tętno od współczesnych ludzi -jedynie pięćdziesiąt dwa uderzenia na minutę, podczas gdy u współczesnego człowieka liczba wierzeń waha się w granicach od siedemdziesięciu pięciu do osiemdziesięciu – i w związku z tym stali się tak bardzo rozleniwieni i ociężali, że po prostu zmęczyli się życiem.
W książce Magia Majów napotkał taką myśl: „Ze względu tu swój odizolowany charakter, cywilizacja Majów stała się niezwykle zamkniętą społecznością – gospodarczo, religijnie i emocjonalnie. Jedna z legend głosi, że z krainy umarłych przybył demon, który pozbawił ich wszelkich lęków, a ponieważ byli tak blisko ze sobą związani, lęki te utworzyły potworną istotę, która zmasakrowała prawie wszystkich i zaniosła ich dusze do Mictlampy, meksykańskiego odpowiednika piekła. Ci, którzy przeżyli tę rzeź, wkrótce zginęli w dżungli bądź też z rąk innych Indian, jako że nie znali lęku i nie próbowali się bronić".
Jim zamknął książkę i usiadł wygodniej na krześle. Demoniczne karty tarota powiedziały prawdę: stał przed trudnym wyborem i dokładnie wiedział, na czym miał on polegać. Xipe Totec pragnął, by Lęk porwał wszystkich jego Podopiecznych za jednym zamachem. Lecz skoro to się powiodło, najwyraźniej gotów był zabierać ich dusze pojedynczo – będzie atakować wtedy, kiedy okażą się najbardziej bezbronni.
Jimowi pozostawała tylko jedna decyzja, i choć wiązała się z ogromnym ryzykiem, nie miał innego wyjścia. Będzie musiał zabrać uczniów do Santa Ysabel, lecz trzeba to zrobić w nocy, bo o tej porze Lęk przebywać musi na poświęconej ziemi. I będzie próbował zniszczyć go… Nie może utracić kolejnego ucznia; ból i tak był już nie do zniesienia.
Pojechał do domu, gdzie zrobił sobie kubek czarnej kawy i kanapkę z serem na starym chlebie ryżowym. Usiadł przy telefonie z listą uczniów w dłoni i zaczął wydzwaniać do nich do domów. Przyłapał się na tym, że czekając na połączenie, rozgląda się po mieszkaniu. Miał nieprzyjemne uczucie, że kot niegdyś noszący imię Tibbles wciąż tu jest, że skrada się pomiędzy krzesłami.
– Pani Gardens? Och, dzień dobry, jak się pani miewa, pani Gardens? Tu Jim Rook. Tak, to straszne. Potworna tragedia. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci. Tak, rozumiem, wzajemnie. Ale proszę posłuchać, czy Leslie jest w domu? Tak, naturalnie. Ale czy mógłbym z nią porozmawiać? Oczywiście, naturalnie.
Po chwili do telefonu podeszła Leslie.
– Proszę pana? – Jej głos brzmiał niepewnie i dziwnie miękko.
– Cześć, Leslie. Jak się czujesz?
– Chyba dobrze. Ale nie mogę przestać płakać.
– Nikt z nas nie może, kochanie. To był nasz najgorszy tydzień. Lecz jest coś, co powinnaś dla mnie zrobić. Czy sądzisz, że mogłabyś wyjść z domu dziś wieczorem… powiedzmy o dziesiątej albo jedenastej?
– Chyba tak. Zależy po co.
– Chcę, żebyś powiedziała rodzicom, że o północy odbędzie się msza żałobna za wszystkich kolegów, którzy zginęli. Tylko dla nas, drugiej klasy specjalnej, by łatwiej przyszło nam się pogodzić z ich odejściem.
Po krótkiej chwili Leslie odparła:
– Mówiąc, że chce pan, bym powiedziała rodzicom…
– Chcę dać ci do zrozumienia, że istnieje inny powód, dla którego musimy się dziś zebrać. Musimy wrócić do Santa Ysabel, Leslie, i stawić czoło temu, co zabiło Fynie, Mike'a i Dolly. Musimy znaleźć sposób na rozproszenie teeo byście odzyskali zdolność do odczuwania strachu. W przeciwnym razie zabije was wszystkich.
Leslie długo milczała.
– No, nie wiem… jak mielibyśmy to rozproszyć? Nikt tego nawet nie widzi oprócz pana.
– Obiecuję ci, że znajdziemy sposób. Musimy. Leslie, zaufałaś Rafaelowi, gdy zabierał wam wasze lęki. Teraz zaufaj mi, abyście mogli je odzyskać.
– Dobrze – powiedziała w końcu, choć z jej głosu wciąż przebijała głęboka niechęć.
– To świetnie. Podjadę po ciebie jakiś kwadrans po dziesiątej.
Zatelefonował po kolei do każdego z czternastu żyjących uczniów. Podobnie jak Leslie, wszyscy ciężko przeżywali to, co się wydarzyło. Zdołał jednak przekonać ich, że muszą wrócić do Santa Ysabel. W głębi serca musieli zdawać sobie sprawę, że bez strachu nie mają szansy na przeżycie.
Charles Mills Junior podsumował to, mówiąc do Jima:
– Pojadę z wami, na mur. Odkąd Rafael mnie oczyścił, jestem inną osobą. Coś panu powiem… kiedy nie czuje się strachu, to coś strasznego.
Zamierzał skorzystać ze szkolnego autobusu, lecz pan Forrester zarezerwował go na dwudniową wycieczkę do San Simeon dla siedmiu starszych uczniów z klasy autorskiej. Jim potrzebował co najmniej trzech samochodów, by zawieźć swoją gromadkę do Santa Ysabel, lecz nie podobał mu się pomysł sadzania uczniów za kierownicą. Wszyscy byli zestresowani, pogrążeni w smutku i wystraszeni; obawiał się, że mogłoby dojść do wypadku samochodowego.
Zastukał do drzwi Etchemendy'ego. Gospodarz wyjrzał na korytarz, trzymając w rękach na wpół rozmontowany silnik od odkurzacza.
– Hej. panie Rook. Nie ma pan przypadkiem przy sobie paru szczotek węglowych?
– Przykro mi, właśnie mi się skończyły. Ale tak sobie rozmyślałem o pańskim winnebagu.
– A to w związku z czym?
– Zastanawiałem się, czy nie mógłbym go pożyczyć. Tylko na dzisiejszy wieczór.
Etchemendy spojrzał na niego znad okularów.
– Zależy od tego, co będzie pan robił i z kim.
– Chciałem przewieźć paru uczniów wzdłuż wybrzeża, to wszystko. Urządzamy małą ceremonię upamiętniającą te zabite dzieciaki.
– Nie twierdzę, że nie mogę panu zaufać, panie Rook – powiedział Etchemendy. – Ale pańskie mieszkanie zostało zdemolowane już dwa razy w tym roku i nie bardzo chciałbym, by to samo spotkało mój pojazd kempingowy.
– Panie Etchemendy, przysięgam na głowę mojej matki, że zwrócę go panu w pokazowym stanie.
Etchemendy zniknął w biurze, by wyłonić się z niego z kluczykami w dłoni.
– Nie wiem, dlaczego to robię, panie Rook. Ufam panu tak samo, jak Richardowi Nixonowi.
Za kwadrans dwunasta, kursując między Venice, Westwood, West Grove a Palms, Jim zdołał pozbierać wszystkich uczniów swej klasy. Wcisnęli się do winnebaga Etchemendy'ego, niektórzy usiedli na podłodze, inni na łóżku. Stanley najwyraźniej mianował sam siebie prawą ręką Jima i usiadł z przodu w obrotowym fotelu obok kierowcy.
Niewiele rozmawiali, co nie było niczym nieoczekiwanym; zbyt dużo rzeczy się wydarzyło i nie wiadomo, co ich jeszcze czekało. Ale wydawali się podekscytowani. W przeciwieństwie do Jima nie czuli strachu.
– Jak to zrobimy, proszę pana? – zapytał Stanley. – Skoro już się przegnało swój lęk, jak go odzyskać?
Jim spojrzał na zbliżający się znak drogowy. Od Santa Ysabel dzieliło ich zaledwie dwadzieścia minut jazdy i nie chciał przegapić zjazdu z autostrady.
Sięgnął do kieszeni swego wygniecionego płóciennego płaszcza i wyjął z niej garść zielonych onyksowych naszyjników i paciorków.
– Myślę, że to jest nasz klucz. Kiedy nałożycie taki naszyjnik albo będziecie mieli przy sobie taki paciorek, Lęk będzie w stanie was zwęszyć, a wtedy ruszy do ataku niczym wściekły pies.
– Ale Dolly nie nosiła swojego naszyjnika, kiedy zginęła – zaoponowała Leslie. – Ani Dean.
– To prawda. Ale im przydarzyło się coś innego. Nie zostali złożeni w ofierze, tak jak Fynie i Mike. Z tego, co wiem, ich dusze nie trafią do świata umarłych. Lecz Lęk musiał wiedzieć, co się z nimi stanie. W świecie takim jak nasz nie sposób przetrwać, nie znając strachu. Jaskiniowcy odczuwali lęk… to utrzymywało ich przy życiu. Piloci z czasów drugiej wojny światowej też się bali. Lekarze obawiają się zarażenia. Świat nie istniałby bez strachu.
Читать дальше