– Nie zna pan jakiegoś powodu, dla którego Dolly Ausgarde mogłaby chcieć odebrać sobie życie?
– Oczywiście, że nie. Nie należała do najbystrzejszych, ale była bardzo ładna. To jedna z najpopularniejszych dziewcząt w całej szkole.
– Żadnych problemów z chłopcami, nic z tych rzeczy?
– O niczym takim nie wiem. Nie była chyba w ciąży, co?
– Nie. Ale jest coś, o czym musi się pan dowiedzieć.
– Aha, a o czym to?
– Kierowca ciężarówki zrobił wszystko, by ją wyminąć.
Powinien pan zobaczyć ślady opon na szosie. Stanął na hamulcach i skręcił w prawo, dając jej doskonałą sposobność zejścia mu z drogi. Ale ona zrobiła krok w lewo, prosto pod koła i uderzył ją z szybkością trzydziestu pięciu mil na godzinę. Nic więcej nie mógł już zrobić.
– O Boże – wyszeptał Jim.
– Pozostaje tylko powiedzieć amen – podsumował Harris. – Jest jednak jeszcze jeden szczegół. Kierowca przysięga, że dziewczyna uśmiechała się, kiedy ją uderzył. Uśmiechała się, jak gdyby wcale się nie niepokoiła.
– Z czego wywnioskował pan, że…?
– Nie wyciągam żadnych wniosków, panie Rook. To dochodzenie jest zbyt skomplikowane. Lecz rozsądna osoba mogłaby uznać, że Dolly nie bała się śmierci.
Jim zszedł na dół, by zajrzeć do Valerie. Drzwi były otwarte, nikt nie odpowiadał na jego pukanie. Z jej mieszkania dobiegał ostry, ziołowy zapach, woń zieleniny. Zajrzał do salonu, machając dłonią przed nosem, lecz nie znalazł tam Valerie. W końcu odszukał ją w kuchni, dłubiącą drewnianą łyżką w zawartości wielkiego metalowego rondla.
Uniosła ją odrobinę w górę. Potrawa była ciemnozielona i ociekała tłuszczem.
– Szpinak a la Grecque – oznajmiła. – Zaprosiłam George'a na kolację. Jim zajrzał do garnka.
– Szczęściarz z tego George'a – stwierdził. – Usiłuję na nowo rozpalić nasz stary romans. Szczerze mówiąc, nie pozostało mi nic innego. W porównaniu u staruszkami w pumpach z Pasadeny, George stanowi pierwszorzędny towar. Niech sobie nawet dłubie w uszach, przynajmniej jest mężczyzną.
– Ta wróżba, o której wspomniałaś… – zaczął Jim.
– Myślałam, że nie chcesz wiedzieć, co ci się przydarzy.
– Nie może być już nic gorszego niż to, co dzieje się obecnie.
– W takim razie nie ma sprawy, ale nie mogę poświęcić ci zbyt wiele czasu. Mam w piekarniku kleftiko i muszę zrobić sałatkę z fetą. Nie masz przypadkiem u siebie żadnych greckich nagrań? Kompletnie zapomniałam.
– Dysponuję jedynie Skrzypkiem na dachu, pozostawionym przez poprzedniego lokatora. Był rabinem.
Valerie wytarła dłonie i poprosiła go do salonu. Odszukała talię tarota i kazała mu ją przetasować.
– Zamknij oczy i poproś karty, by ukazały ci wszystko… to, co najciemniejsze i najjaśniejsze.
Jim wypełnił jej polecenie, lecz gdy zamknął oczy, był w stanie myśleć jedynie o Dolly wychodzącej przed rozpędzoną ciężarówkę. Oraz o Deanie, Mike'u i Fynie.
– Skup się – skarciła go Valerie, choć nie miał pojęcia, skąd wiedziała, o czym myślał.
Kiedy skończył tasować, rozłożyła karty na niewielkim stoliczku. Przez dłuższą chwilę spoglądała na nie, zakrywając usta dłonią.
– O co chodzi? – zapytał Jim. – Złe nowiny czy co? Valerie podniosła kartę przedstawiającą dwóch mężczyzn w dziwnych, średniowiecznych strojach, z ptakami siedzącymi im na głowach. Jeden zwrócony był twarzą, drugi plecami do patrzących. Jeden ptak był biały, drugi zaś czarny. Sznur małych ludzików, narysowanych bez zachowania perspektywy, maszerował przez dolną część karty.
– Stoisz przed niezwykle ważną decyzją – powiedziała Valerie. – Ta decyzja wpłynie na resztę twego życia i na tych, którzy na ciebie liczą.
Uniosła kolejną kartę. Byli na niej ludzie niosący kosze na głowach. Obcinali sobie dłonie i stopy i rzucali je naokoło jałowej ziemi.
– Jeśli dokonasz niewłaściwego wyboru, ty oraz ci, którzy na ciebie liczą, sami siebie zniszczycie. Być może nie dosłownie, lecz pod wszystkimi innymi względami, w każdym razie przestaniecie być sobą.
Trzecia karta była tą samą, która pojawiła się podczas pierwszej wróżby. Kaplica na szczycie wzgórza, lekko uchylone drzwi… i wyglądające zza nich czerwone ślepia.
– Zaczekaj no – odezwał się Jim. – Te oczy… wydawało mi się, że były żółte.
Valerie uważnie przyjrzała się karcie.
– Masz całkowitą słuszność. Były żółte.
– Nie ma dwóch takich samych kart? Jedna z żółtymi oczyma, a druga z czerwonymi?
– Nie, jest tylko ta jedna.
– To jak mogła się zmienić?
– Nie wiem. Ale spodziewam się, że ma to jakieś znaczenie.
– Na przykład jakie?
– Nie jestem pewna. Czerwień zawsze była kolorem krwi i choroby.
– Świetnie. Pokaż mi następną kartę.
Na czwartej karcie widniał czarny nagrobek na opustoszałym wybrzeżu. Wyryta na nim była liczba XVI.
– Szesnaście – stwierdziła Valerie. – To oznacza, że szesnastu ludzi umrze tego samego dnia.
Jim pośpiesznie obliczył w pamięci.
– W klasie zostało czternastu uczniów, do tego ja. Razem piętnaście. Plus ktoś jeszcze… Bóg jeden wie kto.
– Jim… nie powinieneś brać tego zbyt dosłownie.
– Czemu nie? Do tej pory wszystko zawsze się sprawdzało, dobrze mówię?
– Karty pokazują ci pewne ewentualności, nie nieuniknione zdarzenia. Ty możesz zmienić przyszłość sygnalizowaną przez karty… takie jest ich przeznaczenie. Przepędzają demony z kościołów, a zło z ludzkiego życia.
– W porządku. Pokaż mi ostatnią kartę.
Valerie podniosła ostatnią kartę i odwróciła ją. Widniał na niej niezwykły rysunek dwojga całujących się ludzi, mężczyzny i dziewczyny. Wydawali się zawieszeni pośród nocnego nieba, na tle księżyca, daleko pod stopami mieli ciemne czubki drzew.
– Co to oznacza? W kontekście pozostałych kart nie dostrzegam logicznego związku.
– To jedna z kart ukazujących ewentualne zakończenia – objaśniła Valerie. – Przedstawia rozwiązanie twego problemu.
– Pocałunek w locie? Co to za rozwiązanie?
– Naprawdę nie potrafię ci powiedzieć. Ale to czysto symboliczna scena. Tak naprawdę nikogo nie będziesz w locie całował.
Jim spojrzał na rozłożone karty i ogarnął go niepokój – zwłaszcza na widok tej z kaplicą na wzgórzu. Wiedział, jaki wybór go czeka, by uchronić uczniów przed śmiercią albo ciężkimi obrażeniami.
Podniósł się z miejsca.
– Dzięki, Valerie – powiedział, całując ją w policzek.
– Poczekaj – zatrzymała go. – Wybierz jeszcze jedną kartę.
Złapał pierwszą z brzegu i podał ją Valerie. Przedstawiała mężczyznę sięgającego dłonią do wnętrza pieca, by wydobyć rozpalony do czerwoności krucyfiks.
– No i? – zapytał ją. – Poparzę sobie palce czy co?
– Nie… ta karta oznacza, że kiedy nadejdzie czas, byś zrobił to, co będziesz musiał, nie wolno ci się wahać ani przez sekundę.
Następnego dnia wszystkie lekcje w klasie Jima odwołano na znak żałoby po Dolly, a do szkoły przyjechało dwóch psychologów, by porozmawiać z jej przyjaciółmi. Jim spędził cały dzień w bibliotece, starając się dowiedzieć jak najwięcej o wierzeniach Majów, a zwłaszcza o demonie noszącym imię Xipe Totec. Początkowo w ręce wpadały mu tylko suche rozprawy o kalendarzu Majów oraz setki teorii na temat zagadki ich wyginięcia i opustoszałych miast w sercu dżungli.
Niektórzy historycy przypuszczali, że powodem mogła być epidemia albo trzęsienie ziemi. Inni sugerowali, że prosty lud powstał wraz z niewolnikami przeciw bezproduktywnym kapłanom, których opętały tajemnice czasu i innych światów.
Читать дальше