– Spłonął wraz z Rafaelem. Obaj spalili się na popiół.
– A Lęk?
– Nie wiem. Jak tylko Rafael spłonął, on także zniknął. Ale nie jestem pewien, czy pozbyliśmy się go na dobre, czy też wciąż jeszcze się gdzieś czai. Wydaje się kierować ku ludziom, którzy mają przy sobie te onyksowe paciorki rozdawane przez Rafaela. Widzisz, kiedy zaatakował Charlene, zerwałem jej naszyjnik i paciorki rozsypały się po trawie… i dokładnie w tej chwili Lęk jakby stracił orientację. Tak więc dopilnowałem tego, by wszystkie zostały zamknięte w szkolnym sejfie.
– Ale ty nie miałeś na sobie naszyjnika, a jednak Lęk przybył po ciebie.
– Miałem w kieszeni trzy paciorki z naszyjnika Charlene. Myślę, że tyle mu wystarczyło.
– Może przydałaby ci się jeszcze jedna wróżba – podsunęła Valerie. – Przynajmniej będziesz wiedział, czy twoim uczniom w dalszym ciągu coś grozi.
– Instynkt podpowiada mi, że już jest po wszystkim. Skoro Rafael nie żyje, nie ma tego, kto mógłby przyzwać Lęk, prawda? A jeśli Lęk nie dostanie potrzebnych mu dusz, zapewne po prostu się rozpadnie.
– Rafael nie żyje, ale czy Xipe Totec także? Rafael był "ko ludzkim ciałem… Xipe Totec może wyszukać sobie
– Nie zauważyłem żadnego ducha opuszczającego ciało Rafaela, kiedy płonął.
To przynajmniej jedna dobra nowina, nieprawdaż? Ale z twoich opowieści wynika, że jest straszliwym oszustem i kłamcą. Zobacz tylko, jak sprytnie ściągnął całą twoją klasę do misji Santa Ysabel.
Wiem. Ale nie jestem pewien, czy chcę, byś jeszcze raz mi powróżyła. Dzięki. Czasami wolę nie wiedzieć, co mi się przytrafi. Posłuchaj, może postawię ci kawę i niezwykle tuczące ciastko, a ty opowiesz mi ze szczegółami o swoim kursie? Nawet nie wiesz, jak dobrze znowu cię zobaczyć.
– Powiesz glinom? – zapytała Valerie. – O czym miałbym im powiedzieć?
– W tym parku musiałeś pochować czyjeś szczątki. Nie sądzisz, że powinieneś to zgłosić? Ktokolwiek dostarczył elementów dla twojej „Susan", musiały to być fragmenty czyjejś żony, matki albo dawno zaginionej ukochanej.
– Wiem. A jednak, z technicznego punktu widzenia, zakopując te szczątki stałem się wspólnikiem mordercy. W najlepszym razie aresztują mnie za utrudnianie śledztwa. Mogę nawet zostać oskarżony o zamordowanie tych kobiet.
A może uda ci się znaleźć jakiś sposób na zgłoszenie tego, nie stawiając siebie zarazem w niekorzystnym świetle? Wiem, że gdybym utraciła bliską mi osobę, a ktoś znalazł jej szczątki, naprawdę chciałabym zostać o tym powiadomiona. Tylu ludzi nie wie, że najbliższa im osoba nie żyje… gdybyś miał pojęcie, ile cierpienia to oznacza… nie tylko dla żywych, ale i dla umarłych.
– Chodźmy na tę kawę – odparł Jim, biorąc ją za rękę.
Wczesnym rankiem obudził go dźwięk telefonu. Okno w sypialni zabite było deskami, więc początkowo sądził, że wciąż jeszcze jest środek nocy. Zapalił nocną lampkę.
– Jak myślisz, która teraz jest godzina, do jasnej cholery? – rzucił do słuchawki.
– Dziesięć po szóstej, panie Rook. Tu porucznik Harris. Przepraszam, że pana obudziłem, ale obawiam się, że znowu mam dla pana niedobre wiadomości.
Jim usiadł w łóżku i przygładził dłonią włosy.
– Niech pan strzela.
– Czy ma pan ucznia o nazwisku Dean Krauss?
– O Boże, czy coś mu się stało? Proszę mi nie mówić, że on nie żyje.
– Nie, nie, żyje, ale jest w ciężkim stanie. Napadnięto go wczoraj w nocy w parku West Grove. Wygląda na to, że szedł na skróty do domu, kiedy obskoczyło go sześciu czy siedmiu facetów. Nie miał przy sobie pieniędzy, więc pobili go żelaznym prętem i łańcuchem od motocykla.
– Jaki jest jego stan?
– Cóż… rozmawiałem z chirurgiem jakieś dziesięć minut temu. Przeżyje, ale istnieje niebezpieczeństwo uszkodzenia mózgu, będzie też konieczna operacja plastyczna twarzy.
– Gdzie teraz jest? Powinienem go odwiedzić.
– Proszę z tym trochę zaczekać, panie Rook. Jest przy nim jego rodzina, nie sądzę, by ucieszyli się z ewentualnego zainteresowania mediów, które skupiają się wokół pana. Część dziennikarzy zaczyna już napomykać o przeklętej klasie.
Jim spojrzał na swe pobladłe odbicie w popękanym lustrze.
– Nie pojmuję tego… kiedy to się stało?
– Mniej więcej kwadrans przed północą. Wracał do domu z treningu koszykówki w Gerry's Gym.
– Zdecydował się skrócić sobie drogę, idąc przez park West Grove? Tam jest ciemno jak w kominie, wszystkie lampy zostały zdewastowane. A Dean boi się ciemności… nie mogę nawet myśleć o wszystkich ćpunach i menelach, którzy gromadzą się w tamtej okolicy.
W tym momencie zorientował się, że Dean bał się ciemności, zanim Rafael go oczyścił. Szedł na skróty przez park, ponieważ wcale się nie bał.
– W porządku – powiedział. – Dziękuję, że mnie pan powiadomił.
– Pan i ja… musimy umówić się na jeszcze jedną randkę, panie Rook. Im dłużej pracuję nad tą sprawą, tym mniej wiem.
– Chyba nie myśli pan, że napad na Deana mógł mieć coś wspólnego z Fynie i Mike'em?
– Pan niech mi na to odpowie. Mógł, czy nie?
– Nie widzę żadnego związku między tymi wydarzeniami. Cokolwiek zabiło Fynie i Mike'a, nie używało żelaznych prętów, prawda? Rozdarło ich na strzępy dłońmi albo pazurami, zgadza się?
– Wspominałem o jakichś pazurach?
– Nie pamiętam. Ale nawet gospodarz budynku, w którym mieszkam, dopytywał się, czy to aby nie był niedźwiedź.
Harris milczał przez tak długą chwilę, że Jim zaczął się zastanawiać, czy policjant nie odłożył słuchawki. W końcu wszakże odchrząknął i oznajmił:
– Najnowszy raport lekarza sądowego wymienia i jedno, i drugie. Ręce i pazury. Więc co to mogło być pana zdaniem?
– Nie wiem. Może człowiek z tresowanym lwem na smyczy?
– Czy to miał być dowcip? Naprawdę sugeruje pan, że mężczyzna z tresowanym lwem na smyczy przeszedł po południu przez kampus West Grove? I nikt go nie zauważył?
– A co może być alternatywą? Niedźwiedź? Goryl? Co mogę panu powiedzieć, poruczniku? Jestem równie zdezorientowany jak pan.
– Cóż, jestem skłonny w to uwierzyć. Ale wciąż sądzę, że coś pan przede mną ukrywa. Istnieje jakiś związek między tymi incydentami, pan go zna, a ja nie. Wyraz twarzy Fynie McFeagh wskazywał na to, że się nie bała napastnika. Mikę DiLucca wręcz się uśmiechał. Niech pan powie, kto by się uśmiechał, będąc rozrywanym na kawałki niczym szmaciana lalka? A Dean Krauss… jak pan sam wspomniał, ten młody człowiek miał świra na punkcie ciemności. Jego matka powiedziała mi, że od trzeciego roku życia spał przy zapalonym świetle.
Pan nie jest taki głupi, poruczniku, pomyślał Jim. Jest pan coraz bliżej.
Porucznik Harris natomiast dodał:
– Wszyscy ci uczniowie chodzili do tej samej klasy. Żaden z nich nie wykazał ani cienia instynktu samozachowawczego, obecnego u każdej ofiary morderstwa czy napadu. Dean otrzymał kilkanaście ciosów prętem, a nawet nie podniósł ręki, by się osłonić. Czegoś takiego w życiu nie widziałem, w życiu. Jeśli nawet zaatakuje mnie facet z mieczem samurajskim, mogący obciąć mi palce, i tak podniosę ręce, by osłonić twarz. To żadna taktyka, to odruch. A jednak te dzieciaki wyraźnie go nie miały.
– Do czego pan zmierza, poruczniku?
– Sam chciałbym to wiedzieć. Ponieważ odkryłem też, że inny pański uczeń, David Pyonghwa, został przyjęty w stanie śpiączki do szpitala, gdzie odwiedził go pan oraz Rafael Diaz, z zamiarem wyrwania go z komy. Co też się wam udało, lecz zanim to nastąpiło, Rafael Diaz oraz jeden ze szpitalnych strażników odnieśli obrażenia, zniszczonych zostało też kilka okien i krzeseł. Więc o co chodziło w tym wypadku? Czy to także powiązane było z Fynie i Mike'em?
Читать дальше