Rafael próbował jeszcze wydostać się spomiędzy żeliwnych świeczników. Zdołał unieść głowę, lecz był już zmieniony nie do poznania. Włosy przypominały poczerniałe kępki, twarz wyglądała jak maska zrobiona z surowej wątroby. Z każdym oddechem dym wydobywał się z jego płuc. Jim mógł jedynie odwrócić wzrok.
Zaszokowani uczniowie wciąż stali zbitą grupką przy drzwiach. Na zewnątrz wszystko ucichło, lecz Jim nie miał szczególnej ochoty otwierać drzwi, by się przekonać, czy Lęk jeszcze tam jest. Kaplicę wypełniał dym i smród zgrilowanej, zgniłej wieprzowiny.
– Czy widzieliście, żeby ktoś się kiedyś tak fajczył? – zapytał głęboko wstrząśnięty Nevile. – W życiu nie widziałem, żeby ktoś się tak fajczył. Ten facet musiał mieć zamiast krwi wysokooktanową benzynę.
Sandra szlochała na ramieniu Phila, podczas gdy Dolly i Maisie, zielone na twarzy, obejmowały się żałośnie. Nawet Charles miał niewyraźną minę.
– Myśli pan, że na zewnątrz jest już bezpiecznie? – za-Pytał David.
– Nie bardzo wiem, co udało się nam osiągnąć… – powiedział Jim – czy na dobre pozbyliśmy się Lęku. Ale na wszelki wypadek poszukajmy innego wyjścia. Pójdę pierwszy. Ja przynajmniej jestem w stanie dostrzec tego potwora, zanim kogoś zaatakuje.
Świece wokół Rafaela wypaliły się. Jim podszedł do ciała i ujrzał na nim zwęglone szczątki kota. Oczywiście to wcale nie był Tibbles, lecz kot z piekła, wiedźmi domownik. Jim nie potrafił wszakże pozbyć się uczucia żalu. Gdyby tak ludzie i zwierzęta, których się kiedyś kochało, mogli naprawdę powrócić do życia…
Zbliżył się do „Susan", by spojrzeć na nią jeszcze raz, ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało. Może było to falowanie jej woalki, a może pulsowanie sukni? Na podłodze obok jej stóp dostrzegł trzy czy cztery larwy i postanowił nie unosić cienkiej zasłony i nie sprawdzać, co się pod nią kryje. Jeśli Rafael powiedział mu prawdę, stworzył ją z martwego ciała i nie mogła być niczym więcej jak tylko martwym ciałem.
Jim poprowadził uczniów przez kaplicę do niewielkich drzwi na tyłach pomieszczenia. Przez cały czas wypatrywał najdrobniejszego nawet poruszenia pośród cieni, każdego podmuchu zrywającego się wiatru. W ogrodzie misji panowała cisza, zakłócana jedynie odległymi odgłosami ruchu na nadbrzeżnej autostradzie i szmerem oliwnych liści. Jim wyszedł na żwirową ścieżkę i rozejrzał się dookoła, lecz wyglądało na to, że Lęk odszedł. Skoro Xipe Totec znalazł śmierć w płomieniach, być może po prostu rozpłynął się i rozwiał w nicość.
Bez przeszkód dotarli do autobusu. Wsiedli do środka, część dziewcząt płakała. Jim posadził Roda za kierownicą, sam zaś postanowił pilotować go w swoim lincolnie.
– Chciałbym podziękować wam wszystkim – powiedział. – Stanęliście przed bardzo trudnym wyborem. Musieliście wybierać między swoim rówieśnikiem, który oferował wam coś pozornie magicznego, a mną. Wiecie, że ja nigdy niczego wam nie obiecywałem. Jedynie wy sami możecie dać sobie coś trwałego i wartościowego. Kiedy zaufaliście mi i zdecydowaliście się zamknąć te drzwi, zrozumiałem, że jest to wyraz waszej wiary w siebie; o nic więcej nigdy was me będę prosił.
Nagrodzili tę przemowę bladymi oklaskami, a potem Jim wysiadł z autobusu i przeszedł do swojego samochodu. Rod zatrąbił na niego i pokazał mu uniesiony w górę kciuk.
Bardzo wolno Jim przejechał krętą drogą do wjazdu na autostradę. Jego oczy zasnuwały łzy, światła tańczyły mu przed oczyma niczym błędne ogniki. Przez cały czas podejrzewał, że wskrzeszony Tibbles nie jest prawdziwy; wskrzeszona Susan również zachowywała się dosyć niepokojąco. Lecz obudzili w nim uczucia, które żywił do nich, nim umarli, i teraz na nowo opłakiwał ich utratę.
Tej nocy nie wrócił do domu. Zatrzymał się u George'a Babourisa. Wypili wielkie ilości retsiny i rozmawiali, a gdy George zaczął chrapać, Jim oglądał telewizję, dopóki nie nadeszła pora pójścia do pracy.
Porucznik Harris wykazał się nietypową dla siebie cierpliwością, kiedy zjawił się tego ranka w West Grove. Usiadł z Jimem na południowej trybunie szkolnego stadionu i z zapałem zabrał się do przeżuwania gumy.
– Byłem dzisiaj na miejscu zbrodni – powiedział. – Dobrze się rozejrzałem, wie pan? Obejrzałem sobie szczątki Mike'a DiLukki, szczątki Rafaela Diaza i szczątki pańskiego kota.
– Obejrzał pan także ciało Susan? Harris wyjął chusteczkę i otarł pot z karku.
– Szczątki, które zdaniem pana są zwłokami pani Susan Randall, w rzeczywistości nie są szczątkami pani Randall. Lekarzowi sądowemu udało się ustalić w miarę swych możliwości, że należą do kilku różnych ludzi. Pamięta pan te ludziki układane z klocków lego? To właśnie tam znaleźliśmy. Wszystkie w jednym stroju, żeby było ciekawiej.
Jim nie odpowiedział. Nawet nie musiał rozmawiać z porucznikiem Harrisem, gdyby tego nie chciał. Lecz zależało mu na tym, by się dowiedzieć, co policja odkryła rano w misji – kto wie, może Harris mógłby pomóc mu zrozumieć wydarzenia ostatniego wieczoru. Przede wszystkim pragnął upewnić się, czy zdołali zniszczyć Lęk.
Porucznik Harris obserwował dwóch młodych graczy ganiających po boisku.
– Ten wielki chłopak jest niezły.
– To Rod Wiszowaty. Wielkie serce.
– Coś panu powiem – rzekł Harris. – Kiedy obejrzałem sobie dziś rano to miejsce zbrodni, za nic w świecie nie mogłem sobie wyobrazić, co się tam wydarzyło; i w dalszym ciągu nie mogę.
– Już panu mówiłem. Mike został zaatakowany przez nie zidentyfikowanego osobnika… albo osobników. Rafael spanikował i wpadł na świece. Susan zaś… hm, hm…
– Tego, co się stało z Susan, pan nie potrafi wyjaśnić.
– Nie, nie potrafię. Wedle mnie była zupełnie normalną osobą. Nawet z nią wczoraj rozmawiałem.
Chociaż szczątki znalezione w jej sukni miały przynajmniej sześć, może siedem tygodni i należały do co najmniej jedenastu ludzi?
Jim nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Harris poczęstował go gumą, lecz Jim nie skorzystał.
– Dzięki, wolę melonową.
Porucznik żuł przez chwilę w milczeniu, a potem oznajmił:
– Jest jeszcze coś, czego nie potrafi pan wyjaśnić. Pojechaliśmy pod adres Rafaela Diaza i nikt o nazwisku Diaz nigdy tam nie mieszkał.
– Co takiego?
– To wypożyczalnia kaset wideo. Nie ma tam żadnych pomieszczeń mieszkalnych. Sprawdziliśmy też dokumenty szkolne Rafaela Diaza i okazały się całkowicie fałszywe, W najdrobniejszych szczegółach, łącznie z numerem polisy ubezpieczeniowej jego ojca.
– To szaleństwo! Poznałem jego rodziców, zanim zaczął tutaj uczęszczać.
– Może pan jedynie powiedzieć, że poznał pan ludzi, którzy podawali się za jego rodziców.
– Pewnie ma pan rację. Ale zachowywali się tak, jakby byli jego rodzicami. Wie pan, zależało im na tym, aby nauczył się czytać i tak dalej. Co jeszcze mogę dodać?
– Nie wiem. Ale dlaczego odnoszę wrażenie, że coś pan przede mną ukrywa? Przypuszczam, że wie pan coś ważnego, co panu wydaje się kompletnie bezsensowne, a co mogłoby się okazać pomocne w moim śledztwie. Mam rację?
– Nie wiem, skąd u pana to wrażenie?
– To, co stało się wczoraj w misji Santa Ysabel, nie było zbrodnią w normalnym znaczeniu tego słowa. To było wydarzenie, rozumie pan? Tak jak zabójstwo Sharon Tate. Pod krwawymi szczegółami skrywało się głębsze znaczenie. Był w tym jakiś cel. I miało to jakiś związek z zabójstwem Fynie McFeagh. Coś tu się dzieje i bardzo chciałbym choćby odrobinę to zrozumieć.
Читать дальше