Parę minut po trzeciej Jirn uchylił drzwi do sypialni i zajrzał do środka, aby upewnić się, że Susan naprawdę do niego wróciła i że nie miał halucynacji. Leżała na boku, kompletnie nieruchoma, jej włosy przykrywały poduszkę, a skóra połyskiwała niebiesko w blasku lamp parkingowych, świecących się przez całą noc. Nadawały Susan jeszcze bardziej nieziemski wygląd, odsłaniając, jak sądził, jej prawdziwą naturę. Poprzedniego ranka dusza tej kobiety pogrążona była w wiecznej ciemności. Teraz znalazła się na powrót w ludzkim ciele, wśród nic nie znaczących drobiazgów codziennego życia.
Okrążył łóżko, by się jej przyjrzeć. Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że ma otwarte oczy.
– Susan? – szepnął.
Leżący przy niej kot poruszył się, lecz ona nie zareagowała w żaden sposób. Spojrzenie wciąż miała utkwione w przeciwległej ścianie. Jej oczy lśniły, ale ani razu nie mrugnęła.
– Susan? – powtórzył. Teraz zaczynał się już poważnie niepokoić. Zrzucona skóra Valerie wciąż jeszcze spoczywała w bagażniku samochodu. A jeśli Susan także jest martwa? Jeżeli zostanie przyłapany ze szczątkami dwóch kobiet…
Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Wydawała się ciepła, ale noc nie była chłodna, a gdyby umarła zaledwie parę minut wcześniej…
Przycisnął palcem tętnicę z boku jej szyi. Susan w dalszym ciągu nie poruszyła się ani nie mrugnęła – a jednak wyczuł tętno. Jej serce biło, bez dwóch zdań, a gdy pochylił się nad jej twarzą, poczuł na skórze oddech. Wyprostował się, obserwując ją. Fizycznie była jak najbardziej żywa, jako że przejęła ciało Valerie. Lecz jednocześnie pozostawała jedną z umarłych. Można przybyć z powrotem do świata żywych, ale nie można do niego powrócić.
Obudził ją o szóstej.
– Słuchaj, muszę się pozbyć szczątków Valene. Potem pojadę prosto do szkoły. Policja chce dzisiaj porozmawiać z moimi dzieciakami o Fynie. Muszę tam być, by ich wesprzeć.
– Nie ma sprawy – odparła Susan z dziwnie prowokującym uśmieszkiem. – Zajrzę później do szkoły, będziesz mógł postawić mi lunch.
– Hmm… nie uważam, żeby to był taki genialny pomysł.
– Czemu nie? Wszyscy ucieszą się na mój widok, prawda? George, Barbara, Xavier. Nawet Ehrlichman.
– Nie byłbym taki pewien. George wie, że nie żyjesz. Nie mam pojęcia, jak zareaguje na twój widok. Zapewne zemdleje. Co się tyczy uczniów i reszty wykładowców… wcisnąłem im historyjkę o tym, jak zakochałaś się w Arizonie i porzuciłaś myśli o powrocie do LA. Ehrlichman był niewąsko zirytowany.
– Dlaczego nie powiedziałeś im, że nie żyję?
– Żartujesz? Do George'a miałem zaufanie. Przecież usunąłem twoje ciało. Wepchnąłem je w ogień. Niedźwiedzia Panna mogła cię zabić, ale policja w życiu by w to nie uwierzyła, nie sądzisz? – Przetarł dłońmi twarz. – Jezu, czuję się tak, jakbym przez całe życie nie robił nic innego, tylko pozbywał się czyichś zwłok.
Susan podeszła do niego i uniosła ręce.
– Masz rzadki, bardzo rzadki dar, Jim… Wiem, że jest ci ciężko, ale kiedy jest się obdarzonym podobną mocą, trzeba zaakceptować płynącą z tego odpowiedzialność.
– Muszę jechać – oświadczył Jim.
– Pojadę z tobą. Dam sobie radę z Ehrlichmanem. Potrzebujesz mnie, Jim. To dlatego tu jestem.
– No, dobrze – ustąpił. – Ale po drodze musisz mi opowiedzieć ze szczegółami, o co tu chodzi.
Pogrzebał szczątki Valerie w Griffith Park, w głębi lasu górującego nad Mount Hollywood Drive. Nie przychodziły mu do głowy żadne modlitwy, więc zacytował za Johnem Keatsem:
Czy śmierć snem być może, gdy życie snem jedynie
I chwile błogie mijają niby cienie
Rozkosze ulotne ułudą, co wnet minie
A jednak śmierć to dla nas najgorsze strapienie.
Dziwne, że człek snuć miałby się po ziemi
Wieść życie w trosce, lecz za nic nie zarzucić
Swej krętej ścieżki, ni kontemplować swemi
Oczyma przyszłego losu, którym jest się zbudzić.
Susan patrzyła na niego, gdy wypowiadał te słowa, lecz odwróciła się, zanim jeszcze skończył. W samochodzie siedziała w milczeniu.
– Coś nie tak? – zapytał ją, kiedy jechali z powrotem w stronę Ventura Freeway. Słońce migotało na jej twarzy.
– Dotknąłeś czułej struny, to wszystko.
– A dokładnie jakiej struny?
– Ten wiersz jest prawdziwszy, niż ci się wydaje. Śmierć jest naszym stanem naturalnym. Czerń, cisza. Kiedy się rodzimy, zaczynamy śnić, lecz z chwilą śmierci sen się kończy, budzimy się i ponownie czerń bierze nas we władanie. Czerń. Cisza – przerwała na chwilę, w jej oczach wezbrały łzy. – Śnię raz jeszcze, Jim, a nie spodziewałam się tego.
Jim wprowadził lincolna na autostradę. Była zapchana ludźmi śpieszącymi jak co rano do pracy; po przejechaniu trzech mil musiał zwolnić tak bardzo, że prawie wcale się nie poruszali.
– No to opowiedz mi o tym okropieństwie, które ma mi się przydarzyć – zaproponował. – O tym czymś gorszym od maniaka i seryjnego mordercy.
– No… wieszjakto jest, kiedy naprawdę czuje się lęk?- zapytała Susan. – Ma się wrażenie, że nie znajduje się on wewnątrz ciebie. Jest tak, jak gdyby coś po ciebie nadchodziło, przybywało, by cię skrzywdzić… coś z zewnątrz. Jeżeli boisz się ciemności, ustawicznie czujesz, że coś tam jest. Nie widzisz tego, a to czyni całą sytuację jeszcze bardziej przerażającą. A jeśli boisz się wysokości…
– Hej, skąd wiesz, że mam lęk wysokości?
– Powiedziałeś mi o tym, nie pamiętasz?
– Kiedy? Nikomu o tym nie wspominałem. No… przypomniał sobie o Rafaelu – prawie nikomu.
– Musiałeś, bo w przeciwnym razie bym o tym nie wiedziała, prawda?
Jim nie drążył dalej tego tematu. Znacznie ważniejsze było dowiedzenie się jak najwięcej o tym „czymś" zagrażającym jego uczniom.
Susan uniosła ręce do góry i wykonała kolisty ruch, jakby rysowała w powietrzu ludzką głowę.
– Zmierzam do tego, że ludzkie uczucia są tak silne, iż strach może przybrać materialną formę poza naszym ciałem. Zupełnie jak z upiorami. Ludzie widują upiory, ponieważ się ich boją, a lęk sprawia, że są dla nich realne. Dokładnie tak samo jest wówczas, gdy ktoś myśli, że słyszy czyjś oddech w ciemności, i naprawdę go słyszy, i dopóki się go boi, on istnieje rzeczywiście.
Jim pomyślał o mrocznych, powykręcanych cieniach, wynurzających się z jego uczniów podczas rytuału odprawionego przez Rafaela, o tym jak umykały przez trawę niczym dym. Urzeczywistniony strach. Ze słów Susan wynikało, że to właśnie im teraz zagraża.
Wrzucił prawy kierunkowskaz i zmienił pas.
– Czyli właśnie to zabiło Fynie, zgadza się? – zapytał. – Jej własny strach przemieniony w coś, co władne było urwać jej głowę?
– Nie sam strach – odparła Susan. – To by nie wystarczyło. Ale wyobraź sobie połączone lęki dziesięciu czy dwudziestu ludzi.
Jim skręcił na południe, na Hollywood Freeway, włączając się w kolejną falę samochodów. Połączone lęki dwudziestu ludzi? Co może z tego wyniknąć?
Susan zmierzyła go nieruchomym wzrokiem.
– Coś gorszego od maniaka i seryjnego mordercy. Demon rodem z zaświatów. Piekło na ziemi. Dojdzie do masakry, Jim. Szkoła spłynie krwią.
Kiedy przyjechali do szkoły West Grove, porucznik Harris już tam był, pogrążony w rozmowie z trójką swoich ludzi – mężczyzną i dwoma kobietami o wyglądzie twardzieli. Zaraz podszedł do Jima, wkładając do ust pasek gumy do żucia i zwijając opakowanie w kulkę.
Читать дальше