Jenica z ulgą wypuściła powietrze.
– Dokąd oni idą? – spytałem.
– Kto wie? Pewnie do jakiegoś małego miasteczka. Zawsze się w ten sposób rozpowszechniają… rozpływają się jak plamy.
Kiedy wyszliśmy z samochodu, poszedłem prosto na drugą stronę stawu. Ukląkłem przy betonowej zaporze i spróbowałem otworzyć śluzę, ale zamek był zardzewiały i nie puszczał.
– Muszę znaleźć jakąś dźwignię. Chodź ze mną, zaczniesz rozbijać lustra.
Poszliśmy do hotelu i skierowałem się prosto do antycznego kominka. Obok niego stał wielki pleciony kosz z małym toporkiem, szczypcami i długim pogrzebaczem, zakończonym dużą mosiężną gałką. Wręczyłem Jenicy toporek.
– Zabieraj się za lustra i nie zapomnij o którymś! Rozbij wszystkie!
Podeszła do wielkiego, oprawionego w złocone ramy lustra nad ladą recepcji i uderzyła w sam jego środek obuchem toporka. Rozległ się głośny trzask i lustro pękło skośnie od rogu do rogu, po czym spadło na podłogę. Jenica zaczęła deptać większe kawałki szkła, aby je rozdrobnić, po czym zebrała je na stertę, więc nie dało się w nich dostrzec żadnego całego odbicia.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, usłyszałem za plecami łoskot rozbijanego w korytarzu lustra, które Jenica po chwili również zaczęła przerabiać toporkiem na drobne kawałeczki.
Pobiegłem do stawu. W powietrzu było pełno komarów – jeden wpadł mi do ust. Ukląkłem przy zaporze i wsunąłem pogrzebacz w występ zamka, po czym wstałem i zacząłem z całej siły ciągnąć. Zamek śluzy nie zamierzał jednak nawet drgnąć i zaczynałem się obawiać, czy nie zardzewiał na stałe.
Pomyślałem sobie: jesteś w połowie strigoi . Masz siłę. Jeżeli możesz się wygiąć w tył jak akrobata, to możesz także otworzyć ten zamek. Uwierz w siebie, Harry. Uwierz w swoje możliwości.
Zmieniłem ułożenie rąk i ponownie pociągnąłem. Tym razem rozległ się zgrzyt i zamek nieco się poruszył. Pociągnąłem ponownie i nagle mechanizm się obrócił, a z biegnącej pod śluzą rury odwadniającej wyciekła cienka strużka wody. Zamek był teraz na tyle poluzowany, że mogłem go otworzyć do końca bez używania pogrzebacza, i strużka wody zamieniła się w strumień. Po chwili woda rozlewała się po łące pod stawem, błyszcząc w świetle księżyca.
Złapałem pogrzebacz i pobiegłem do hotelu. Jenica była w damskiej toalecie i rozbijała lustra nad umywalkami.
– Skończyłaś w męskiej?
– Nie. Zostawiłam to dla ciebie.
– Na Boga, przecież tam nikogo nie ma!
Godzina po godzinie, pomieszczenie po pomieszczeniu, rozwalaliśmy w Kensico Country Inn lustra. Księżyc patrzył na nas przez coraz to inne okno, a potem zniknął. Od czasu do czasu robiliśmy przerwę i słuchaliśmy, czy Vasile Lup i jego strigoi nie wracają, nie pojawili się jednak nawet wtedy, gdy niebo się zaróżowiło i zaczęły świergotać ptaki, więc udało się nam dokończyć. Sprawdziliśmy wszystko po raz ostatni – przeszliśmy cały budynek, otwierając każdą szafę, na wypadek gdybyśmy nie zauważyli jakiegoś lustra na wewnętrznej stronie drzwi. Otwieraliśmy nawet szuflady szafek nocnych, szukając małych ręcznych lusterek.
Wszędzie migotało rozbite szkło, ale żaden kawałek nie był na tyle duży, aby dało się w nim zobaczyć choćby jedno oko. Poszedłem także do samochodów i rozbiłem ich wsteczne lusterka.
Poziom wody w stawie bardzo opadł i zobaczyłem mokre kępy zielska, obrośnięte glonami kamienie oraz zardzewiałą dziecięcą hulajnogę. Pozostał jeszcze głęboki na mniej więcej pół metra i ciągnący się przez prawie siedem metrów owal wody, nadal jednak wyciekała i miałem nadzieję, że za jakieś dwadzieścia minut całkiem zniknie.
Popatrzyłem na wschód. Brzeg słonecznej tarczy zaczynał już muskać drzewa.
– Pewnie strigoi zaraz wrócą – powiedziała Jenica. – Modlę się, aby się nie okazało, że znalazły sobie inną kryjówkę.
– Ja też.
Wróciliśmy do hotelu i ukryliśmy się w kącie holu, między niebieskimi zasłonami i zegarem w wysokiej skrzynce. Jenica wyjęła krzyż i święconą wodę, położyła jedno i drugie na parapecie, po czym wzięła książkę o svarcolaci i otworzyła ją na stronie z formułą odczarowującą Vasile Lupa.
– Jesteś gotowa? – zapytałem.
Znów popatrzyła na mnie w sposób, którego nie potrafiłem zinterpretować.
Kiedy otwierałem usta, by coś powiedzieć, rozległ się ogłuszający huk, jakby gdzieś w pobliżu wybuchła bomba. Do holu wpadł Zbieracz Wampirów, a za nim kilkoro jego strigoi . Wydawał się jeszcze większy i ciemniejszy, niż kiedy widziałem go poprzednim razem. Cała banda ciągnęła za sobą smugi dymu. W drodze powrotnej musiało złapać ich słońce.
Krążyli po holu, klepiąc się po płonących płaszczach. Wszystkie strigoi miały zakrwawione podbródki i przesączone krwią przody ubrań, jakby właśnie zeszły ze zmiany w rzeźni. Byli zbyt zajęci gaszeniem palących się ubrań, aby zauważyć, że zmienił się wystrój wnętrza, kiedy jednak dym się przerzedził, Zbieracz Wampirów zawył ze zdziwienia i wściekłości. Podszedł do rozbitego lustra i okręcił się wokół własnej osi, odchylając się jak najdalej od okien. Jego twarz wykrzywiała wściekłość i można było odnieść wrażenie, że wszystkie cienie tworzące jego sylwetkę się najeżyły.
Susan Fireman pobiegła sprawdzić lustro na korytarzu – to, przez które weszliśmy z Jenicą. Kiedy ujrzała, że i ono jest rozbite, jęknęła z przerażenia. Musiała się domyślić, co się stało, i zrozumiała, jak to się zakończy. Jedno ze strigoi pognało sprawdzić łazienki, a pozostała dwójka pobiegła do sali konferencyjnej, ale tam także zrobiliśmy swoje. Rozbiliśmy wszystkie trzy znajdujące się tam lustra, sięgające od podłogi do sufitu, i przeszukaliśmy kieszenie zmarłym.
Ze wszystkich strigoi jedynie Frank pozostał na miejscu, pośrodku holu. Pochylił głowę, spod jego ubrania leciał dym. Susan Fireman podeszła do niego i wbiła w jego twarz spojrzenie swoich bladych oczu.
– To ty! To twoja robota, prawda? Zaufałam ci, Frank! Zaufałam ci! Mogłam poderżnąć ci gardło i wypić twoją krew, ale dałam ci nieśmiertelność! Gdzie oni są? Gdzie są? Sprowadziłeś ich tutaj, tak? Poszedłeś się z nimi zobaczyć i ustawiłeś lustra przodem do ściany!
Zbieracz Wampirów popatrzył na Franka z taką nienawiścią, że zmarszczyła mi się skóra na głowie. Frank uniósł wzrok i spojrzał na niego. Na polerowaną podłogę padał wąski pasek światła i buty naszego doktorka zaczęły się palić.
– Zapomnieliście o jednym – powiedział Frank głosem, świadczącym o tym, że jest straszliwie zmęczony. – Jeśli niektórzy ludzie coś obiecują, to dotrzymują swojej obietnicy nawet po śmierci. Ja przysięgałem chronić ludzkie życie, i nikt nie jest w stanie mnie zmusić, abym złamał tę przysięgę.
Susan Fireman zrobiła dwa kroki w jego kierunku. Była tak szybka, że nie zauważyłem noża w jej dłoni, zobaczyłem tylko półkoliste tryśnięcie krwi, wyglądające jak jasnoczerwony wachlarz, i Frank osunął się do tyłu, a jego głowa opadła na bok, jakby była zamocowana na pojedynczym zawiasie.
Zbieracz Wampirów znowu zawył, ale tym razem zabrzmiało to jak chór, jakby jednym głosem zawyły tysiące cierpiących katusze dusz. Dwoma szarpanymi ruchami przesunął się do Franka.
– Teraz! – wrzasnąłem i wypchnąłem Jenicę zza zasłony.
Krew Manitou
Zbieracz Wampirów i strigoi odwrócili się ze zdumieniem do Jenicy. Mieli wściekłe oczy, zakrwawione ubrania, zza kołnierzy leciał im dym i byli prawdopodobnie najstraszliwszą bandą, jaką można spotkać na świecie, ale Vasile Lup był najgorszym koszmarem. Sposób, w jaki pochylał się z boku na bok, z twarzą, która w ciągu sekund zmieniała się w coś innego, był przerażający.
Читать дальше