– Nie masz o niczym pojęcia, prawda? – syknęła Susan Fireman.
– Wiem jedno: nie pozwolę pani zabrać Franka.
Z kuchni doleciał głośny hałas – jakby ktoś zrzucił garnek. Gil odwrócił się.
– Jezu! Jest ich więcej!
W korytarzu za jego plecami pojawił się wysoki blady mężczyzna w bardzo zakrwawionym T-shircie. Tuż za nim szła młoda kobieta z dziko potarganymi rudymi włosami i kolejny mężczyzna – ogolony na łyso, w brudnym kombinezonie mechanika. W ich dłoniach błysnęły noże.
Gil bez chwili wahania oparł się o ścianę i uderzył bladego mężczyznę kijem baseballowym. Mężczyznę odrzuciło do tyłu i zderzył się z idącą za nim dziewczyną, a kiedy spróbował odzyskać równowagę, Gil uderzył ponownie, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Rozległ się głośny trzask i czaszka mężczyzny pękła. Na tapetę trysnęła krew.
Złapałem rękaw Jenicy i pociągnąłem ją tak, aby schowała się za mnie, po czym gorączkowo zacząłem rozglądać się za czymś, czego by można użyć jako broni. Jedyną rzeczą, jaka się nadawała, był trzynożny stołek, więc go złapałem i uniosłem nad głowę, aby się zamachnąć. Jedna z nóg uderzyła mnie w czoło i niewiele brakowało, bym sam się znokautował.
Susan Fireman – BLINK – znów znalazła się po przeciwległej stronie łóżka. Klęczała na podłodze i obejmowała głowę Franka. Nie było jednak czasu na zajmowanie się Frankiem. Bladolicy mężczyzna przewrócił się na dywan, ale ruda dziewczyna podskakiwała do Gila z wielkim kuchennym nożem w ręku, a mechanik „przeblinkował się” do sypialni i zamierzał się na mnie. W naszą stronę szedł kolejny mężczyzna i dwie kobiety-jedna siwa, o wściekłym spojrzeniu, niczym oszalała Gloria Steinem *, a druga tak pokryta zaschniętą krwią, że jej włosy sterczały w górę jak u punka.
Wszyscy wydawali z siebie basowe, pożądliwe pomruki – URRRHHHHH… URRRHHHHH… URRRHHHHH… – jakby nie mogli się doczekać chwili, kiedy poderżną nam gardła i będą mogli wypić naszą krew.
Po części ze złości, ale głównie z przerażenia, zacząłem tracić panowanie nad sobą. Bez trudu uniosłem stołek nad głowę i huknąłem mężczyznę w kombinezonie roboczym w ramię. Wypuścił z ręki nóż i wtedy walnąłem go ponowne – prosto w nasadę nosa. Waliłem i waliłem, aż opadł na kolana. Na koniec przyłożyłem mu z całej siły w skroń, a on – BLINK – wyleciał z sypialni i zaczął pełznąć korytarzem do kuchni.
Wrzeszcząc z wściekłości i przerażenia, zaczęliśmy razem z Gilem spychać strigoi w kierunku kuchni. Wampiry dyszały, ogarnięte obłąkańczym pragnieniem naszej krwi, ale nas też ogarnęło coś w rodzaju szału i wątpię, aby w tym momencie cokolwiek mogło nas zatrzymać – zwykłego czy nadprzyrodzonego. Huknąłem „Glorię Steinem” prosto w twarz, a gdy zatoczyła się do tyłu, pociągając za sobą swoją zakrwawioną towarzyszkę, rzuciłem się na obie i biłem je po rękach i nogach, aż zaczęły wrzeszczeć z bólu.
Kiedy dotarliśmy do kuchni, okazało się, że wypełnia ją dwadzieścia, może trzydzieści strigoi , a kolejne włażą przez okno. Było uchylone nie więcej niż na kilka centymetrów, ale jakimś sposobem się prześlizgiwały.
– Drzwi! – wrzasnął Gil. Kopniakami odrzuciliśmy od nich dwoje strigoi , zatrzasnęliśmy je i Gil przekręcił klucz. Wampiry natychmiast rzuciły się na drzwi – z taką siłą, że chrupnęły wypełniające je płyty. Było jasne, że nie zatrzymamy ich zbyt długo, ale dwie minuty pozwoliłyby nam uciec.
Jenica była tuż za nami.
– Co się stało z Frankiem? – spytałem.
– Nie wiem! Nie widziałam! Musimy uciekać i znaleźć jakąś kryjówkę! Ściga nas Zbieracz Wampirów.
– Nie wyjdę bez Franka!
– On nie żyje, człowieku! – krzyknął Gil. – Nie możesz już nic dla niego zrobić!
Z drugiej strony z takim impetem uderzano w kuchenne drzwi, że całe się trzęsły, a ościeżnica zaczęła oddzielać się od muru. Nagle usłyszałem nowy dźwięk. Ten sam „katedralny” szept, który dolatywał z mojej sypialni, kiedy Śpiewająca Skała przywołał dla mnie Zbieracza Wampirów. Mnóstwo głosów – setki – i wszystkie żądne krwi.
– Wiejmy stąd! – wrzasnął Gil.
– Nie, na zewnątrz będzie ich znacznie więcej! – zaoponowała Jenica. – Nie będziemy mieli szansy!
– Więc co?
– Potrzebuję mojego krucyfiksu, świec i książki o svarcolaci ! Te strigoi to jedynie dzieci Vasile Lupa, ale on sam zaraz też się zjawi i naszą jedyną szansą jest odesłanie go do trumny!
TRZASK! Kuchenne drzwi pękły, a z sufitu opadł tynk. TRZASK! Jedna z płyt drzwiowych wypadła i natychmiast w pozostałe elementy wbiły się kolejne noże.
Kiedy odwróciliśmy się w kierunku sypialni, pojawiła się przed nami Susan Fireman. Stała w korytarzu i było w niej coś, co przeszyło mnie przerażeniem jak prąd. Wpatrywała się w nas szeroko otwartymi oczami, których tęczówki były tak blade, jakby jej oczy składały się z samych białek. Triumfowała.
– Chodź! – powiedziała i zrobiła dłonią przyzywający gest. Nie do nas – w kierunku sypialni.
– Jezu… – jęknął Gil. – Powiedzcie mi, że to nieprawda. Musieliśmy jednak uwierzyć.
Z sypialni szedł ku nam Frank – taki sam jak za życia. Jego policzki były pozbawione wszelkiej barwy, podobnie jak u Susan Fireman, spojrzenie błędne, ale szedł i był najwyraźniej przytomny.
– Frank… – wymamrotałem. – Frank, słyszysz mnie?
Odwrócił ku mnie głowę. W tym samym momencie – TRZASK! – kuchenne drzwi znów zadygotały i wyrwano z nich kolejną płytę. W otworze pojawiło się kilka rąk, które zaczęły macać w poszukiwaniu klucza.
– Słyszę cię, Harry. Może i umarłem, ale nie ogłuchłem. – Jego głos brzmiał podobnie jak za życia, tyle że było w nim coś pustego, jakby czytał wypowiadane słowa z kartki i nie do końca rozumiał ich znaczenie.
– Frank, powinieneś tu zostać. Strigoi chcą cię zabrać, ale uwierz mi, lepiej dla ciebie będzie, jeżeli pozostaniesz martwy.
– Muszę iść, Harry. Nie mam wyboru.
– Moja książka… – wyszeptała Jenica. – Moja książka, mój krucyfiks i woda święcona…
Pobiegła do salonu. Wampiry wykopały kolejną płytę z drzwi. Gil zaczął walić w pchające się przez dziurę stopy kijem, ale było jasne, że strigoi zaraz pokonają ostatnią przeszkodę i wtedy będzie po nas. Było ich zbyt wiele i za bardzo pragnęły naszej krwi.
– Chodź ze mną – powiedziała Susan Fireman do Franka, biorąc go za ramię. – Vasile czeka na nas. Chodź.
Zrobili krok w naszą stronę i w tym momencie cały korytarz został zalany oślepiającym dziennym światłem. Rozjarzyło wszystko – zasłony, obrazy, zakurzone kandelabry. Odwróciłem się i stwierdziłem, że wielkie lustro, wiszące naprzeciwko drzwi wejściowych, nie ukazuje niczyjego odbicia, ale słoneczną plażę z jasnym piaskiem, smaganą wiatrem trawę, białe letnie domki i chmury.
– Cholera, to jednak lustro… – mruknął Gil. – Frank mówił prawdę.
Susan Fireman prowadziła Franka obok siebie. Zagrodziłem im drogę.
– Stać! – rzuciłem groźnie.
Susan Fireman się uśmiechnęła.
– Nie możesz nas zatrzymać. Nie teraz. Powinieneś o tym wiedzieć. Zwłaszcza ty.
– Ja? Dlaczego ja?
– Ponieważ to ty dałeś Vasile moc, aby mógł powrócić.
– Ja mu dałem moc? W jaki sposób? Co chcesz przez to powiedzieć?
Nie odpowiedziała. Spoglądała za mnie, w kierunku lustra i brzegu morza. Popatrzyłem na obraz w lustrze i ujrzałem w dali ciemną postać, idącą w naszym kierunku długim zdecydowanym krokiem. Była to ta sama postać, którą Śpiewająca Skała pokazał mi w mojej sypialni. Pochylona i rozmazana, zdawała się odchylać od słońca, jakby była tylko zbiorem cieni.
Читать дальше