– Chyba powinniśmy stąd iść – stwierdził Gil.
Nie musiał tego powtarzać. Jenica już wchodziła na schody, Frank tuż za nią.
– Ruszaj, Harry – ponaglił mnie Gil i uniósł kij baseballowy. – Zatrzymam je.
Zawahałem się, ale zaraz się odwróciłem i zacząłem uciekać.
– Chodźcie, gryzonie! – wrzasnął Gil. – Chodźcie, to powybijam wam zęby!
Po kilku sekundach minąłem zakręt schodów, w miejscu gdzie się zwężały i przechodziły w niszę. Kiedy spojrzałem za siebie, ciała szczurów zakryły już wszystkie trumny i sunęły na Gila jak tsunami brudnego szarego futra.
Jenica przecisnęła się przez niszę, ale Frank utknął. Kaszlał i sapał z bólu i przerażenia i nie był w stanie się poruszyć.
– Frank! – krzyknąłem. – Spróbuj się rozluźnić! Weź kilka oddechów!
– Nie mogę… nie mogę… oddychać…
Znów spojrzałem za siebie. Szczury już dotarły do nóg Gila, który walił w nie z lewa i prawa kijem baseballowym. Zabił kilkanaście, ale trzy wspinały się mu na plecy, a kolejne zaczęły wchodzić na nogi. Wciąż machał kijem i po krypcie fruwały zakrwawione kawałki szczurów, lecz jednemu z gryzoni udało się capnąć zębami rękaw i bujał się na boki, nie puszczając. Kolejne szczury skakały, by się go złapać i wleźć na Gila.
– Frank! – krzyknąłem. – Jeśli się nie uwolnisz, wszyscy zginiemy! Wysil się, na Boga!
Ale on nie mógł przestać kaszleć, jego twarz była purpurowa. Oparłem się o niego ramieniem i zacząłem pchać, wciskając go w niszę, po czym krzyknąłem do Jenicy:
– Złap Franka za rękę! Przeciągnij go! Ma napad paniki!
Nie był jedyny. Mnie również serce waliło jak szalone i słyszałem w głowie dudnienie krwi. Gil szaleńczo rozdawał razy, ale szczury poprzyczepiały mu się do rąk i wspięły na ramiona, co sprawiło, że wyglądał jak garbaty. Z każdym jego uderzeniem wokół rozpryskiwała się szczurza krew, w pewnej chwili zostałem trafiony szczeciniastym szczurzym łbem, krypta była jednak nadal wypełniona gryzoniami, które falowały od ściany do ściany i wspinały się na łuki, pchane napierającymi od dołu kolejnymi masami. Było pewne, że lada chwila nas zaleją.
– Gil! Wchodź na schody!
Odwrócił się i popatrzył na mnie, równocześnie zrzucając z ramion dwa szczury. Jeden z nich przegryzł mu już małżowinę ucha, a następne trzy wdrapywały się po plecach i darły podkoszulek. Gil próbował wspiąć się na schody, potknął się jednak i przewrócił na bok i szczury natychmiast dostrzegły swoją szansę. Fala zaczęła się nad nim zamykać i po chwili Gil został cały zasłonięty przez szczury. Były tak ciężkie, że ledwie mógł się utrzymać na nogach. Próbował jednak. Wyglądał jak wielki szczuro-człowiek, pokryty szarym futrem i wijącymi się ogonami. Krzyknął coś niewyraźnie, może było to: „Mamo!” i przewrócił się ponownie. Natychmiast opadło go tyle szczurów, że nie można było zobaczyć gdzie leży.
Szczury ruszyły na mnie. Frank zniknął w niszy i mogłem się jedynie modlić, żeby się z niej wydostał. Boże, nigdy Cię o nic nie prosiłem, ale spraw teraz, żeby nie tkwił w niszy! Jeżeli nadal był uwięziony, szczury zaraz rozerwą nas na strzępy. Może Jenica miała rację. Może Vasile Lup właśnie w ten sposób zamierzał nas zniszczyć – rozrywając na tyle strzępków, że nie warto nas będzie grzebać?
Podbiegł do mnie wielki szary szczur i wgryzł się w nogawkę spodni. Kopnąłem go kilka razy, a kiedy to nic nie dało, zamachnąłem się na niego kością – piszczelem, który Jenica znalazła w trumnie Zbieracza Wampirów. Nawet nie dotknąłem szczura, ale mimo to gwałtownie się przewrócił. Zamierzałem zamachnąć się ponownie i rozwalić mu łeb, stwierdziłem jednak, że zwierzę nie żyje. Przynajmniej tak wyglądało. Miało zamknięte ślepia i leżało na stopniu brzuchem do góry. Z odbytu ciekła mu krew.
Zaatakowały mnie kolejne dwa szczury. Machnąłem kością i oba fiknęły do góry nogami i sturlały się ze schodów. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Zacząłem wywijać kością na boki i szczury padały całymi tuzinami. Ciach – załatwiłem całą grupę z prawej. Ciach – zlikwidowałem kilkadziesiąt z lewej. Spadały do pustych trumien, uderzając głucho o stare drewno, albo prosto do wody.
Wszedłem między szczury, machając kością i spowodowałem masakrę.
Kiedy doszedłem do sterty gryzoni, które opadły Gila, miałem wokół siebie tyle szczurzych trupów i dogorywających egzemplarzy, że ledwie mogłem utrzymać równowagę. Dalej jednak wywijałem kością. Szczury spadały z Gila jak wielkie płaty i po chwili go ujrzałem. Klęczał, zakrywając twarz dłońmi. Całą głowę miał zakrwawioną, miał też rozerwane uszy, ale żył i łapał powietrze.
– Gil! Gil, to ja, Harry! Wstawaj!
– Harry? – Powoli oderwał dłonie od twarzy i popatrzył mnie z niedowierzaniem. Górną wargę miał tak przeciętą, że ledwie mógł mówić. – Co się stało?
Uniosłem kość. Nie musiałem już nią wywijać. Szczury uciekały między trumnami i skakały do wody. Zanim minęły dwie minuty, wszystkie żywe zniknęły, a na placu boju pozostało jedynie kilkaset martwych. W krypcie zapadła cisza. Oczy łzawiły mi od odoru ciał zabitych szczurów.
– Chyba posiadłem moc wudu – oświadczyłem.
Krwawy księżyc
Po powrocie do domu Jenica opatrzyła nas. Poobklejała głowę Gila plastrami, udało jej się nawet nylonową nitką przyszyć mu oderwany kawałeczek prawego ucha. W czasie tej operacji siedział na krześle i gwizdał niemelodyjnie przez zęby, tylko kiedy zawiązywała nitkę na supełek, pozwolił sobie na krótkie: „Cholera jasna…”.
Ja i Gil byliśmy jedynie podrapani, posiniaczeni i pokąsani przez szczury, natomiast znacznie gorzej było z Frankiem. Poszedł do jednej z gościnnych sypialni Dragomirów i położył się w ciemności, dygocząc i pojękując z bólu. Miał wysoką gorączkę, gałki oczne wywracały mu się do góry i zaczynaliśmy się obawiać, że nie dociągnie do rana.
Prąd całkowicie wyłączono, nie mogliśmy więc zrobić sobie niczego ciepłego do jedzenia. Otworzyłem puszkę parówek i podałem je z krakersami, serem oraz przejrzałymi bananami. Woda z kranów jeszcze płynęła i wyglądała na czystą, ale na wypadek gdyby krany wyschły, napełniłem wannę.
Kiedy zjedliśmy, usadowiliśmy się w zbyt głębokich fotelach w przeładowanym meblami i bibelotami salonie i Jenica nalała nam po kieliszku owego dającego śmiercionośny oddech rumuńskiego wina. Słońce zaczynało zachodzić nad wybrzeżem Jersey i oblewało jej twarz jasnopomarańczowym światłem, upodabniając ją do średniowiecznego portretu. Święta Jenica od Wampirów.
– Niechętnie o tym mówię – zaczął Gil – ale co będzie, jeżeli Frank walnie w kalendarz?
Moje myśli krążyły wokół tego samego tematu.
Jenica osłoniła oczy przed słońcem.
– Jeżeli umrze od tego zakażenia, stanie się oczywiście strigoi . Będziemy musieli rozczłonkować jego ciało i spalić je, a serce włożyć do słoja ze święconą wodą.
– Będziemy musieli go pociąć na kawałki? – Wzdrygnąłem się. – Boże, nie potrafię ściągnąć skóry z kurczaka, nie wymiotując.
– Nie będziemy mieli wyboru. Harry – nie tylko dla naszej ochrony, ale także dla jego dobra. Zostać żywym trupem to… największe przekleństwo, jakie może kogoś spotkać. To, co Frank mówił o „pustce”… wszyscy żywi martwi to czują, bo nie mają już nikogo, kogo kochali, domu, do którego mogliby powrócić, i z każdym przemijającym wiekiem coraz bardziej tęsknią za życiem, które utracili.
Читать дальше