Widziałem jej twarz – czy może raczej twarze, które zmieniały się z każdym krokiem postaci. W jednej chwili był to wąski wilczy pysk, w drugiej biały owal ze szparkami zamiast oczu. Zbliżała się coraz szybciej i szybciej, a ja jeszcze nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak przerażającego.
Odwróciłem się do Franka, ale nagle zarówno on, jak i Susan Fireman znaleźli się przed lustrem. Piasek wewnątrz niego zwiewał wiatr, trawy śpiewały, a morze było wzburzone, w mieszkaniu jednak nie czuło się najmniejszego podmuchu, nie było też słychać odgłosu przyboju. W korytarzu było duszno i gorąco, a wszystko zagłuszał łoskot kija baseballowego Gila, trzask łamiącej się ościeżnicy i gorączkowe szepty spragnionych krwi strigoi .
– Frank! – zawołałem, po czym dodałem nieco ciszej: – Frank, nie rób tego…
Rozejrzał się. Nie potrafiłem ocenić, czy odczuwał żal, czy rezygnację. Zrobił krok w kierunku lustra i wszedł w szkło, jakby w jego miejscu było powietrze. Jego sylwetka zafalowała, jakby zasłoniła go woda, i zaraz potem stanął na piasku, jakiś metr w głębi lustra, z rozwianymi wiatrem włosami. Ciemna, pochyła istota była oddalona od niego nie więcej niż trzydzieści metrów i cały czas się zbliżała.
Susan Fireman przez chwilę się wahała.
– Sprowadź go z powrotem – poprosiłem.
– Nie mogę. Jest teraz jednym z nas i zawsze będzie. Jest mój.
– Lubisz go, prawda?
Nie odpowiedziała. Odwróciła się do mnie plecami i weszła w lustro. Obraz zafalował i znalazła się obok Franka. Przez chwilę wydawało mi się, że lustro zaraz pociemnieje i z powrotem zamieni się w zwykłe lustro, ale wciąż pozostawało rozświetlone. Susan i Frank zaczęli szybko odchodzić w kierunku wydm i letnich domów, a Vasile Lup, Zbieracz Wampirów, był coraz bliżej nas.
Nagle przypomniałem sobie, co mówił nam Frank: że Susan Fireman wyszła z lustra i poderżnęła gardła policjantom. A więc wampiry mogły przechodzić przez lustra w obie strony, jakby to były drzwi – a ten arcywampir, svarcolaci , szedł prosto po nas. Zostało mu jeszcze jakieś dziewięć metrów i wyraźnie przyspieszył. Prawie biegł. Zaraz nas dorwie.
– Jenica! – Skoczyłem do sypialni i niemal się z nią zderzyłem. Szła z krucyfiksem, butelką święconej wody i książką, otwartą na stronie z Vasile Lupem.
– Harry, pomóż mi! – zaczął wrzeszczeć Gil. – Przebijają się!
Strigoi wyrwały z drzwi wszystkie płyty i cała konstrukcja trzymała się tylko na środkowych poprzeczkach. Gil rozpaczliwie walił po wyciągających się ramionach, ale nie zostało mu już wiele czasu.
Złapałem najbliższą broń, jaka mi się nawinęła pod rękę – kość piszczelową z trumny Zbieracza Wampirów. Wróciłem do korytarza, w momencie gdy Zbieracz Wampirów materializował się w pokoju. Wielki, ciemny i pochyły, miał setki twarzy i był tak zimny, że mimowolnie jęknąłem. W ciągu kilku sekund temperatura w korytarzu musiała spaść o dwadzieścia stopni.
Jenica uniosła krucyfiks. Domyślałem się, że jest nie mniej przerażona ode mnie, ale na jej twarzy widać było euforię, jakby urodziła się właśnie po to, by rozprawić się z tym svarcolaci .
– Zwalniam cię, Vasile Lup! Odsyłam cię z powrotem do sarkofagu! Niech ziemia weźmie z powrotem ciało, które ci dała, niech wiatr weźmie z powrotem oddech, który ci dał a rzeki zabiorą twoją krew! Niech popioły twojej duszy zostaną rozrzucone jak popioły twojego ciała!
Stwór otworzył jedne usta, potem drugie i trzecie. Ujrzałem czarne żebrowane podniebienia i szeregi ostrych jak brzytwa zębów. Rozległ się przerażający odgłos, jakby całe życie na świecie zostało zmiażdżone, jęk, który sprawił, że poczułem się, jakby każdy mój narząd wewnętrzny został przemieszczony i jakbym zaczynał dostawać obłędu.
Brat krwi
Oszołomiony, opadłem ciężko na ościeżnicę, a Gil zasłonił uszy dłońmi, ale Jenica się trzymała. Zbieracz Wampirów unosił się nad nią, jego pochyła głowa niemal dotykała sufitu, a twarz wyglądała tak, jak w książce o svarcolaci … była przystojna, lecz bardzo rumuńska, z cienkim haczykowatym nosem i oczami o ciężkich powiekach.
– Zwalniam cię, Vasile Lup! – powtórzyła Jenica i chlusnęła w niego wodą święconą, robiąc przy tym znak krzyża. – Oby pamięć o tobie rozwiała się wraz z pyłem, a twoje imię zostało zapomniane przez języki tych, którzy je kiedykolwiek wypowiadali! Niech gwiazdy zapomną, że kiedykolwiek przepowiadały twój los, a księżyc niech zaprzeczy, że kiedykolwiek chodziłeś w jego świetle!
Vasile Lup odrzucił głowę do tyłu tak daleko, że zniknęła w cieniu ramion, i wydał z siebie kolejny straszliwy jęk. Tym razem dołączyły się do niego zgromadzone w kuchni strigoi , które zaczęły kopać i walić w resztki drzwi, aż w końcu puściły. Zakrwawione i brudne postacie wysypały się do salonu – kobiety i mężczyźni uzbrojeni w noże, brzytwy i kawały szkła.
Gil cofał się, machając oburącz kijem. Strigoi sunęły powoli naprzód, dysząc swoje URRRHHHHHH… URRRHHHHHH… URRRHHHHHH… aż Gil przycisnął się do mnie, a ja do Jenicy. Rozejrzała się szybko wokół, nie popatrzyła jednak na mnie ani nie dała znaku, że się boi. Była za bardzo skupiona na Vasile Lupie.
– Pieczęć, którą cię zapieczętowano, była czymś więcej niż zamknięciem z wosku – wyrecytowała, ale głos zaczynał się jej łamać. – Była to pieczęć duchowa i jej działanie pozostaje. Siedem modlitw, które wypowiedziano, aby cię uwięzić, były czymś więcej niż słowami i ich działanie pozostaje. Jesteś odczarowany, Vasile Lup, aż do Dnia Sądu i dopiero wtedy twoja dusza będzie mogła przybrać kształt, abyś mógł wznieść oczy do Pana i ofiarować Mu posłuszeństwo.
– To jakieś głupoty, człowieku – jęczał Gil. – Głupoty. Te skurwiele zaraz rozwalą nas na kawałki. Cofnąć się! – wrzasnął i skoczył w kierunku najbliższego strigoi .
Kij baseballowy głośno szczęknął o ostrze noża. Wampiry uniosły ręce w obronnym geście, ale zaraz znów zaczęły napierać. Zaatakowało nas dwóch wyglądających całkiem zwyczajnie mężczyzn w podartych i zakrwawionych koszulach. Jeden z nich był kierowcą autobusu, a drugi prawdopodobnie urzędnikiem. Razem z nimi nacierała dziewczyna o rozdętej twarzy, która przypominała mi pracownicę kawiarni koło mnie za rogiem.
– Powiedziałem: cofnąć się! – powtórzył Gil i walnął kierowcę kijem w ramię. Tamten odpowiedział machnięciem noża i przeciął Gilowi nadgarstek. – Skurwy… synu! – zaklął Gil i zaczął okładać wampira kijem z lewa i z prawa. Krew natychmiast opryskała tapetę.
Zbieracz Wampirów zdawał się rosnąć. Jego cień zakrył sufit, a w korytarzu zrobiło się tak zimno, że z ust leciała nam para. Jenica cofnęła się o krok. Unosiła wysoko krucyfiks, ale z ciemności leciała na nią zamarzająca para, która pokrywała ją drobinami lodu. Białe kryształki zaczęły okrywać jej włosy, brwi, wargi. Trochę ich spadło na mnie – sprawiało to wrażenie, jakby na człowieka dmuchał niedźwiedź polarny: było zimno, mokro i śmierdząco.
– Zwalniam cię, Vasile Lup! – krzyczała Jenica. – Zwalam cię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!
Drobiny lodu leciały coraz gęściej, oślepiając nas. Po chwili poczułem, że mam na głowie lodową czapkę. Zbieracz Wampirów rozkładał ramiona – czy może raczej skrzydła – pochylał się do Jenicy, jakby chciał ją objąć. Nie były to ani ramiona, ani skrzydła, ale cienie, nietrudno się było jednak domyślić, co się stanie, jeżeli obejmą Jenicę. Wyciągnąłem w kierunku Zbieracza Wampirów kość.
Читать дальше