Było coś jeszcze. Rosła w nim potężna potrzeba, niemożliwa do powstrzymania jak wypływający na powierzchnię oceanu rekin, przyciągany zapachem krwi. Frank nigdy dotychczas nie zdawał sobie sprawy z tego, jak intensywnie pachnie krew. Czuł to teraz. Była ciepła, metaliczna, pulsująca życiem. Mimo cierpienia – choć może właśnie z jego powodu – zaczął mu sztywnieć członek, a w ustach zebrała się ślina.
Boże, wybacz mi. Jeszcze przez chwilę się wahał, ukląkł jednak, lewą ręką ujął podbródek porucznika Robertsa, a prawą dłoń położył płasko na jego klatce piersiowej, by móc jeszcze dalej odchylić mu głowę. Krew sikała z tętnicy szyjnej policjanta przynajmniej na dwadzieścia centymetrów i kiedy Frank się pochylił, ochlapała mu najpierw policzek, potem nos. Przez ułamek sekundy wierzył jeszcze, że znajdzie w sobie siłę, aby się odwrócić, ale krew chlusnęła na jego usta i kiedy odruchowo ją zlizał, jej smak kazał mu zapomnieć o wszystkim innym. Z chciwym stęknięciem przycisnął wargi do rany na szyi porucznika i krew wtryskiwała mu sama w głąb ust. Jej zapach był niesamowity, a smak był mieszaniną smaku żelaza, melasy, surowego mięsa, ostryg i soków podnieconych kobiet. Kiedy ją połknął, niemal natychmiast jego gardło zaczęło się otwierać i poczuł niezwykle przyjemny chłód, który pojawił się na czubku głowy i spływał niżej, jakby ktoś o chłodnych dłonią głaskał go powolnymi ruchami z góry na dół. Połykał i połykał. Nie był w stanie połknąć naraz tyle, ile by chciał. Członek tak mu zesztywniał, że aż zaczął boleć, a kiedy strumień krwi z tętnicy szyjnej porucznika Robertsa zaczął słabnąć i Frank musiał ssać, aby jeszcze trochę wyciągnąć, wytrysnął i jego majtki wypełniły się lepkim gorącym nasieniem.
Pił jednak dalej i pił, łapczywie chwytając powietrze, aż nagle łyknął za dużo, zachłysnął się i zwymiotował ostatnią porcję tego, co wypił, zalewając krwią przód marynarki Robertsa.
Powoli uniósł głowę. Susan Fireman patrzyła na niego z wyrazem twarzy, jakiej nigdy przedtem nie widział u żadnej ludzkiej istoty. Przypominał grymas na twarzy skośnej cienistej istoty, którą widział w kostnicy. Była to mieszanina pogardy, współczucia i ulgi – jakby Frank był synem marnotrawnym, który w końcu postanowił jednak wrócić do domu.
Bracia krwi
– Nie mogę ci pomóc, Harry – powiedziała Amelia. – To nie twój wujek Walter, który próbuje się na tobie zemścić, bo sprzedałeś jego cenną kolekcję znaczków.
– Amelio, nigdy nie miałem wujka Waltera.
– Oczywiście, że nie miałeś. Chcę ci jedynie powiedzieć, że to za wysoka półka jak dla mnie.
– Ale przecież jesteś najlepsza! Jesteś asem asów!
Amelia energicznie pokręciła głową.
– Kiedy chodzi o rzeczy na małą skalę, takie jak czyjś zmarły kuzyn, nadaję się. Z czymś takim umiem sobie poradzić. Żona umiera, mąż poznaje kogoś nowego i żeni się. Żona nie żyje, ale jest w dalszym ciągu zazdrosna, więc zaczyna rzucać po kuchni garnkami i patelniami albo kiedy jej mąż chce się kochać z nową wybranką, rozsiewa w sypialni niemiłe zapachy. Z takim duchem mogę rozmawiać, negocjować, uspokoić go. Mogę sprawić, aby zrozumiał, że życie toczy się dalej… nawet jeśli jego już nie ma na tym świecie. Ale to, z czym mamy teraz do czynienia, to coś całkowicie innego. Tego rodzaju istoty to jeden z powodów, dla których zrezygnowałam z jasnowidzenia. Harry, to bardzo głębokie wody i łatwo w nich utonąć.
Odstawiłem na stolik butelkę z piwem, z której już miałem zamiar upić łyk.
– Amelio, byłaś wspaniała, kiedy Misquamacus się inkarnował. Był najlepszym indiańskim czarownikiem w historii, a ty okazałaś się od niego znacznie lepsza. Gdyby nie ty, nie dowiedzielibyśmy się, kim on jest ani co uknuł.
Bertie odchrząknął.
– Harry, jeżeli moja żona uważa, że nie da rady ci pomóc, musisz się z tym pogodzić.
– Ale ona może nam pomóc. Musi. Kto inny byłby w stanie?
Amelia wzięła do ręki kartkę z napisanym na niej słowem STRIGOI .
– Twój przyjaciel Gil ma całkowitą rację. To jest jedno z rumuńskich słów, określających wampira. Nie wiem wiele na ich temat… tylko tyle, ile mi powiedział mój przyjaciel Razvan Dragomir. Ale są to podobno prawdziwe, żywe wampiry, nie wampiry z baśni, i do dziś większość Rumunów się ich boi… i to nie tylko chłopi, ale także mieszkańcy miast, wykształceni ludzie, doktorzy, profesorowie uniwersyteccy i prawnicy.
– Więc miałem rację, że chodzi o inwazję wampirów?
– To absurdalne! – zawołał Bertie. – Tylko dlatego, że się czegoś nie rozumie, nie można od razu zakładać, że to nadprzyrodzone! Wampiry! Czyżbyśmy byli dziećmi? Nie ma czegoś takiego jak wampiry!
Nikt się nie odzywał, patrzyliśmy jedynie po sobie z Amelią jak uczniowie, czekający, aż rozzłoszczony nauczyciel przestanie się wydzierać.
– Mam nadzieję, że za kilka dni lekarze odkryją, iż ta choroba jest spowodowana przez patogen, który zaraża ludzi apetytem na krew ich bliźnich. Kiedy ten patogen zostanie wyizolowany, fachowcy sporządzą antidotum. Wszystko odbędzie się naukowo, przyjacielu, i nie będzie miało nic wspólnego z czosnkiem, krzyżami i wbijaniem kołków w serce.
– Tak sądzisz? W takim razie dlaczego Śpiewająca Skała dał mi litery, które oznaczają po rumuńsku wampira? To nie było zbyt naukowe.
– Nie – przytaknął Bertie. – To była twoja rozgorączkowana wyobraźnia, rozpędzona jak mysz w obrotowym młynku.
– Daj spokój, Bertie…
– Harry, on nie wierzy w duchy, demony i tego typu sprawy – wtrąciła się Amelia. – Uważa, że są spowodowane przez zakłócenia w pracy mózgu.
– Przez aberracje funkcjonowania jądra migdałowatego – sprecyzował Bertie. – To ośrodek ludzkiego strachu.
Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.
– Amelia nie opowiadała ci o Misquamacusie?
– Oczywiście, że opowiadała. Opowiadała mi o wszystkim, co się z nią działo, zanim się poznaliśmy.
– Misquamacus nie był aberracją dalajlamy. Był indiańskim czarownikiem sprzed trzystu lat i reinkarnował się na karku kobiety, mojej żony. Widzieliśmy to na własne oczy. Ja widziałem, Amelia widziała. Misquamacusowi niemal udało się zebrać najpotężniejsze siły, jakie znał pradawny świat: burze, błyskawice, trzęsienia ziemi. Mógłby obrócić Manhattan w perzynę. Gdyby nie Amelia i Śpiewająca Skała… no cóż, Bóg wie, co by się stało. Wszystko odbyło się jednak naprawdę.
Bertie pokiwał głową.
– Jestem przekonany, że postrzegaliście to jako prawdę.
– Zaprowadzić cię do doktora Hughesa? Był w Sisters of Jerusalem, kiedy Misquamacus się reinkarnował, i stracił wtedy przez niewidzialnego jaszczura trzy palce. Może jemu powiesz, że sobie to wyobraził? Zginęło jedenastu policjantów. Może powiesz ich rodzinom, że to wszystko im się tylko wydawało? Szkoda, że ich dzieci nie są w stanie postrzegać, jak ich ojcowie wracają do domów.
Bertie wstał.
– Harry, nie zamierzam dyskutować z tobą o naturze rzeczywistości. Mówię jedynie, że niezależne od tego, czy masz rację, czy nie, Amelia nie weźmie w tym szaleństwie udziału.
Popatrzyłem na Amelię. Taki wyraz twarzy widział u niej dotychczas tylko raz. Był w nim smutek, że coś odeszło i nigdy nie da się już tego odzyskać. Może chodziło o młodość, może o szczęście, może o odwagę. A może o wszystko razem?
– No to świetnie – mruknąłem. Miałem ochotę spytać Amelię, jakie jest jej zdanie w tej sprawie, ale to nie byłoby fair. Kiedyś może była Amelią Crusoe, jasnowidzem i medium z kręconymi włosami i dzwoniącymi kolczykami, teraz jednak była panią Amelią Carlsson i nie miałem prawa żądać od niej nielojalności wobec męża, nawet jeśli okazał się kompletnym dupkiem.
Читать дальше