– Jak brzmi to imię? – spytała Amelia.
– Na Boga… – żachnął się Bertie.
Zignorowałem go. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że nigdy przedtem nie miał do czynienia z niczym nadprzyrodzonym a pamiętam, jak sam się kiedyś zachowywałem. Założyłby się o każde pieniądze, że to bujda na resorach.
– Śpiewająca Skała powiedział, żebym nie wypowiadał o głośno, bo duch mnie usłyszy i przyjdzie po mnie, ale jeżeli dasz mi kawałek papieru i coś do pisania…
Amelia podała mi notes z nadrukiem hotelu Martinez w Cannes i złoty automatyczny ołówek. Napisałem STRIGOI i pchnąłem notes po szklanym blacie stolika w jej stronę.
Pochyliła się, by przeczytać, natychmiast jednak się wyprostowała i popatrzyła na mnie, jakbym zrobił coś strasznego.
– O mój Boże… – jęknęła. – Harry… Boże drogi!
Gorączka krwi
Stwór wył i wył, jakby ktoś jeździł nożem po szkle, nagle jednak przestał i pozostały jedynie dźwięki szpitalne i ryk miasta na zewnątrz.
Frank stał bez ruchu i wytężał wzrok w ciemnościach. Zdawało mu się, że widzi poruszające się przed oknem cienie, ale mogły to być światła przelatującego helikoptera, omiatające szyb wentylacyjny, co wywoływało wrażenie skoordynowanego ruchu.
Po chwili odchrząknął i zawołał:
– Kto tam?! Kimkolwiek jesteś, ostrzegam, że zaraz wezwę ochronę!
Coś, co miał przed sobą, tak go przerażało, że nie był pewien, czy powiedział to wystarczająco głośno, aby ta istota go usłyszała. Przypominała pająka i miała paskudne proporcje – jak coś, co pojawia się jedynie w najgorszych snach. Choć była bardzo rozciągnięta, wyglądała denerwująco ludzko – jakby umiała myśleć czy nawet mówić. Choć Frank patrzył tej zjawie w oczy jedynie przez ułamek sekundy, zdążył w nich dostrzec straszliwą wiedzę. Ujrzał też pogardę, a jak wiadomo, do tego uczucia zdolni są jedynie ludzie.
– Idę wezwać ochronę! – krzyknął. – Słyszysz mnie?! Zaraz cię stąd wywalą!
Kiedy zaczął się powoli wycofywać, świetlówki nagle zrobiły ciche PING i zapaliły się. Frank musiał zamrugać i zakryć oczy. Okno nadal było otwarte, ale nieznany stwór zniknął. Na podłodze w dalszym ciągu leżały szeregi pozawijanych w prześcieradła zwłok, lecz dziewczyna, która wychodziła przez okno, także zniknęła – wraz z młodym mężczyzna który podążał za nią.
Frank uznał, że powinien wezwać ochronę, ale co miałby powiedzieć – że widział wyciągniętą postać i ożywające trupy? Już i tak czuł się wytrącony z równowagi i był pewien, że dostaje gorączki. Może wszystko mu się śniło, a może był chory i miał halucynacje? Nie potrafił ocenić, co dzieje się naprawdę, a co było tworem jego wyobraźni. Może tak naprawdę leżał w domu w łóżku i nic z tego się nie wydarzyło, lecz było jedynie teatrem cieni w jego umyśle?
Zaczął ostrożnie podchodzić do okna, co pół kroku przechodząc nad kolejnymi zwłokami. Kiedy do niego dotarł, zajrzał do szybu wentylacyjnego. Główny budynek miał sześć pięter i trzydziestoczteropiętrową wieżę w północno-wschodnim rogu. Z miejsca, gdzie Frank stał, widać było jedynie oświetlone okna oddziałów i korytarzy po drugiej stronie oraz krzątających się ludzi. Z oddali doleciał pomruk grzmotu. Ta dziwna wyciągnięta postać musiała mu się przyśnić albo ją sobie wyobraził. Tak drapało go w gardle, że ledwie mógł przełykać, a jego skóra zdawała się płonąć.
Właśnie miał się odwrócić od okna, kiedy niebo przeszyła jaskrawa błyskawica i powietrze tak się naładowało elektrycznością, że Frank poczuł mrowienie na całej głowie i mimowolnie zazgrzytał zębami. Rozległ się kolejny trzask, potem jeszcze jeden. Frank popatrzył w górę i w tym momencie zobaczył, co się stało ze stworem i dwójką młodych ludzi, którzy razem z nim wyruszyli z magazynku.
Znajdowali się w dwóch trzecich wysokości szybu, a towarzyszyło im z dziesięć lub dwanaście innych osób, również owiniętych w szpitalne prześcieradła. Wspinali się po nagich pionowych ścianach jak wielkie białe pająki, nie korzystając pomocy wystających parapetów ani końcówek rur.
Frank przyglądał się temu w niemym zdumieniu. Ci ludzie nie żyli – dlatego byli zawinięci w prześcieradła – a jednak spinali się w górę szybu wentylacyjnego i po dotarciu na górę znikali za jego krawędzią, wychodząc na dach szpitala. Co powiedziała Susan Fireman? „Na każdą ścianę da wejść – jeśli się umie wspinać”. Także wtedy, jeśli jest się martwym? Kiedy ostatni wspinacz zniknął, Frank zatrzasnął okno i przekręcił klucz w zamku. Drżał w niemożliwy do opanowania sposób, a jego skóra zrobiła się tak wrażliwa, że z trudem wytrzymywał dotyk ubrania. Musiał komuś opowiedzieć o tym, co widział, kto go jednak wysłucha – zwłaszcza że na korytarzach umierały setki ludzi, a setki kolejnych czekały pod szpitalem, za wszelką cenę chcąc się dostać do środka?
Wyszedł z magazynku, wrócił do kostnicy i stanął pośrodku owiniętych prześcieradłami trupów jak drżąca mumia. Stał tak, kiedy wróciła Helen Bryers.
– Doktorze? – spytała, marszcząc czoło. – Wszystko w porządku? Nie wygląda pan dobrze.
– Niech pani nie otwiera okna w magazynku – powiedział chrapliwie.
– Słucham? Nie jest otwarte.
– Teraz już nie. Zamknąłem je osobiście i zaryglowałem. Niech tak zostanie, bo dzieje się tu coś dziwnego.
Popatrzyła na niego uważnie.
– Przepraszam, panie doktorze, ale nie bardzo rozumiem.
– Komuś udało się wejść do środka. Prawdopodobnie był to złodziej. Przyłapałem go w magazynku, ale uciekł. Gmerał przy zwłokach.
– Co robił? O czym pan mówi?
Aby utrzymać równowagę, Frank musiał się oprzeć o ławę z nierdzewnej stali. Na jej końcu, przy kranach, leżała otwarta walizka, pełna skalpeli i lancetów. Nie mógł się pozbyć myśli, że musi chwycić skalpel i podciąć Helen Bryers gardło. Jedno głębokie cięcie wystarczy i ciepła, ożywcza krew wytryśnie na zewnątrz. Przytknąłby usta do jej szyi i pił, pił i pił, a ból gardła by zniknął, skóra przestałaby swędzieć i nie czułby tego przerażającego pragnienia.
– Doktorze? Może powinniśmy wezwać ochronę? jeśli naprawdę mamy intruza…
Frank skinął głową.
– Ma pani rację. Może powinniśmy. Pójdę porozmawiać z kimś od nich.
Wyszedł na korytarz. Podłoga pochylała się to na lewo, to na prawo i tak mu się kręciło w głowie, że widział świat jak przez obiektyw trzymanej w dłoni kamery. Słyszał krzyki i klekot łóżek transportowych, ale miał wrażenie, że wszystko to przeżywa ktoś inny.
Kiedy szedł przez izbę przyjęć, usłyszał krzyk Deana:
– Frank! Frank!!! Przydałaby mi się pomoc! Odwrócił się i zobaczył, że Dean podtrzymuje klęczącą na podłodze kobietę, która wyrzuca z siebie fontanny krwi, czuł się jednak zbyt rozgorączkowany i wiedział, że nie da się uratować żadnego z tych ludzi, więc choć Dean znów do niego krzyknął, przebił się do wyjścia i wytoczył w noc.
Co teraz? Dokąd iść? Może powinien wrócić do łóżka i spróbować się przespać? Koszmar by się urwał, obudziłby się jak należy i okazałoby się, że nic z tego chaosu nie wydarzyło się naprawdę.
Ulice wokół szpitala były pełne walczących ludzi. Część krzyczała, część klęczała, bełkocząc i kiwając się z boku na bok, większość jednak leżała w milczeniu, wpatrywała się nieruchomymi oczami w niebo i ciężko oddychała przez otoczone warstwą zakrzepłej krwi usta.
Читать дальше