Po schodach z boku budynku doszedłem do oliwkowych frontowych drzwi i wcisnąłem błyszczący mosiężny przycisk, obok którego było napisane CARLSSON. Czekałem i czekałem, aż w końcu Bertie rzucił przez interkom:
– Halo?
– Bertie? To ja, Harry Erskine.
– Na Boga, Harry, co pan tu robi? Nie wie pan, która godzina?
– Bertie, muszę porozmawiać z Amelią. To pilne.
Już panu mówiłem, Harry: nie chcę, aby wciągał pan Amelię w swoje problemy, bez względu na to, na czym polegają Proszę odejść.
– Bertie, uwierz mi, nie niepokoiłbym was, gdyby to nie było konieczne, mówimy jednak o tysiącach ludzkich istnień Także o pańskim, Amelii i moim.
– Przykro mi, Harry, ale muszę przede wszystkim dbać o Amelią.
W tym momencie Gil przysunął usta do domofonu i powiedział:
– Przepraszam bardzo, mówi Gil Johnson, czterdziesta druga dywizja piechoty, Gwardia Narodowa Nowego Jorku. Chyba musimy trochę pomóc Harry’emu.
– Gwardia Narodowa? Czego pan chce? Nie rozumiem.
– Chodzi o tę epidemię, sir. Ten dżentelmen uważa, że wie, co ją powoduje, i chciałby uzyskać pomoc pańskiej żony.
– A jeśli odmówię?
Gil popatrzył na mnie i machnął ręką.
– Zgodnie z prawem stanu wyjątkowego mogę aresztować pana za przeszkadzanie wojsku w wypełnianiu obowiązków i zażądać od pańskiej żony wszelkiej pomocy, jakiej może nam udzielić.
Zapadła długa cisza, po czym zabrzęczał sygnał, że drzwi są otwarte. Pchnąłem je i wszedłem do ciemnego korytarza.
– Idziesz ze mną? – spytałem Gila.
Zrobił niewyraźną minę.
– Bo ja wiem… nie jestem pewien, czy chcą być w to zamieszany.
– Gil, pomyśl o swojej rodzinie. Potrzebuję twojego autorytetu. Jeśli nie wejdziesz, on nie uwierzy w prawo stanu wyjątkowego.
Wcisnęliśmy się do windy i pojechaliśmy na pierwsze piętro. Kiedy drzwi się odsunęły, Bertie już na nas czekał – wysoki mężczyzna z zaczesanymi do tyłu siwymi włosami i eleganckimi okularami na nosie, ze szkłami nieobwiedzionymi metalem, w luźnej beżowej koszuli, luźnych beżowych spodniach i sandałach. Musiałem – acz niechętnie – przyznać, że jest przystojny, choć wyglądał, jakby pił jedynie gazowaną wodę mineralną i jadł szwedzki chrupki chleb.
– Więc przyszedł pan, Harry – mruknął, nie próbując ukrywać niezadowolenia. – Najlepiej będzie, jeżeli wejdziecie do środka.
Wyszliśmy z windy i już byliśmy w mieszkaniu. Apartament był bardzo skandynawski – miał bielone drewniane podłogi i meble, na które od samego patrzenia drętwiał tyłek. Na ścianach wisiało kilka ogromnych obrazów, ukazujących skandynawskie plamy, a w rogu stała abstrakcyjna rzeźba, składająca się z czegoś trójkątnego, zwisającego z chudego prostokątnego czegoś. Niełatwo było pogodzić tę starannie zaaranżowaną pustkę ze starym mieszkaniem Amelii w Village, pełnym książek, foteli, zwiniętych dywanów, lampek do czytania, wyblakłych starych rycin – nie wspominając o kilku obowiązkowych brudnych talerzach.
– Gustowne – zauważyłem po rozejrzeniu się.
W tym momencie pojawiła się Amelia. Płynęła nad podłogą w białej sukni, która mogła pochodzić ze snu. Wyglądała na wyższą, niż ją pamiętałem, ale zaraz dostrzegłem, że po prostu ma sandały na obcasie. Była jednak zdecydowanie szczuplejsza i świeżo opalona, a kręcone włosy miała bardzo krótko obcięte. Nie nosiła już także okularów.
Wyglądała niesamowicie – przynajmniej dziesięć lat młodziej, niż kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Miała jak zawsze wyraziste rysy i wystające kości policzkowe, ale nie zauważyłem ani jednej zmarszczki. Jej piersi wcześniej również były pełne, teraz jednak wydawały się większe i jędrniejsze. Miała mniej więcej dwa tysiące złotych bransoletek na nadgarstkach i naszyjnik, zrobiony z wielkich, nierównomiernych grud złota.
– Harry… jak cudownie znów cię widzieć… – Niemal podfrunęła do mnie i objęła ramionami, po czym pocałowała, raz, drugi i trzeci. Jezu, ale ładnie pachniała! Kobieta i Chanel. Hertie wykrzywił usta, jakby próbował pić z akumulatora kwas solny przez zatkaną słomkę.
Amelio, wyglądasz wspaniale – stwierdziłem. – Nie wiem, czym Bertie cię karmi, lecz wyraźnie ci to służy.
– Bertil – poprawiła mnie. – Tak, Bertil znakomicie się mną opiekuje. Prawda, Bertil?
– Robię, co mogę – odparł Bertie, próbując się uśmiechać choć sądzę, że miał ochotę pobiegać po mieszkaniu, kopiąc’ abstrakcyjne rzeźby i wykrzykując szwedzkie przekleństwa
– Założę się, że to dagligt bröd . Nie ma nic lepszego od kanapek z tego chlebka, prawda? Poza tym, jeśli robi się je po europejsku, nie przykrywając drugą kromką, sporo się oszczędza, a kto tak naprawdę potrzebuje kanapki z dwóch złożonych kromek?
– Wyglądasz na zmęczonego, Harry – powiedziała Amelia.
– Jestem zmęczony, wycieńczony, skołowany… wszystko się zgadza. No cóż, o mnie i Karen już wiesz. Było dobrze, póki trwało, ale chyba nigdy nie mieliśmy być ze sobą na wieczność. Zawsze była nieco za luksusowa jak na takiego żebraka jak ja.
– Nie powinieneś mówić o sobie gorzej, niż na to zasługujesz, Harry. Masz bardzo duży poziom wrażliwości.
– A tak a propos, poznaj Gila Johnsona z dywizji Rainbow. Gil, to jest Amelia, moja przyjaciółka medium, a to jej mąż Bertie.
– Bertil – poprawił mnie Bertil, podając dłoń Gilowi. – Może drinka? Herbaty, kawy czy wody?
– Oddałbym wszystko za piwo – mruknąłem.
– Mam prippsa.
– Bardzo mi przykro.
– Pripps to najwyższej jakości szwedzkie piwo, warzone w Sztokholmie.
– W takim razie nie mam nic przeciwko temu. Amelio, nie mogę uwierzyć, jak cudownie wyglądasz. Pamiętasz McArthura? Wspaniały facet. Przypominasz sobie tę noc, kiedy biegaliście wokół parku przy placu Waszyngtona w samych papierowych torebkach na głowach? Przez rok nie mogłem potem przełknąć tequili.
Bertie wrócił z dwiema dobrze zmrożonymi butelkami piwa i zmrożoną miną.
– Mógłbyś przejść do rzeczy, Harry?
Usiadłem na ortopedycznym krześle, biedny Gil stał. Wyglądał, jakby było mu mocno nieswojo, ale najwyraźniej uważał, że niegrzecznie będzie walnąć piwko i pójść sobie. Bertie siedział bardzo blisko Amelii, jedną rękę trzymał jak właściciel na jej udzie, od czasu do czasu lekko je ściskając. Przełknąłem piwo, które było tak zimne, że od razu dostałem czkawki.
– Chodzi o tę wampirzą epidemię… jestem w stu procentach pewien, że wywołał ją złośliwy duch. Nie pytaj mnie jak i dlaczego, ale Gil sądzi, że może nawet chodzić o prawdziwego wampira.
– Prawdziwego wampira? – powtórzył Bertie. – Wampiry istnieją tylko w filmach. Nie mogą być prawdziwe.
– Może masz rację i robimy z siebie głupków, ale Śpiewająca Skała przekazał mi jego imię i Gil twierdzi, że to samo imię wypowiadali w Bośni rumuńscy najemnicy, kiedy chcieli kogoś nazwać rzeźnikiem albo krwiopijcą.
– Śpiewająca Skała? – zdziwił się Bertie. – Kim albo czym jest Śpiewająca Skała?
– To indiański szaman, którego oboje z Amelią znaliśmy. Odszedł, ale jest w dalszym ciągu moim przewodnikiem duchowym.
– Znaczy się umarł?
– Nie ma go z nami w postaci cielesnej, więc chyba można tak powiedzieć.
– Ten zmarły szaman podał ci imię rumuńskiego wampira i dlatego mam uwierzyć, że Nowy Jork został zaatakowany przez wampiry? – W ustach Bertiego zabrzmiało to jak „załatakowany”.
– Mhm… tak.
Читать дальше