– To lepiej niech pan wejdzie – zdecydowała wreszcie i zaczęła obracać się z trudem wokół własnej osi. Komisarz nie wszedł od razu; poczekał, aż dobiegnie go zgrzyt klucza otwierającego drzwi na piętrze.
– Proszę tutaj! – zawołała kobieta. Wkroczył do saloniku. Madonny pod szklanymi kloszami, reprodukcje Madonn płaczących, butelki w kształcie Madonny wypełnione wodą z Lourdes. Pani Caterina siedziała już w fotelu, wykonanym najwidoczniej na specjalne zamówienie. Wskazała komisarzowi miejsce obok, na kanapie.
– Proszę mi wszystko opowiedzieć, panie komisarzu Spodziewałam się tego! Przeczuwałam, że tak się skończy, że ten łajdak się doigra! Do pudła z nim! Niech zgnije w więzieniu!
– Proszę pani, o kim pani mówi?
– A o kim mam mówić? O moim mężu! Już trzecią noc spędza poza domem! Gra w karty, upija się, hula z dziwkami, cholerny łobuz!
– Przykro mi, ale nie przyszedłem tu z powodu pani męża.
– Nie? No to po co?
– Z powodu Giacoma Pellegrino. Wynajmował od pani mieszkanie piętro niżej, prawda?
Globus, który przypominała twarz pani Cateriny, nadął się tak bardzo, że komisarz spodziewał się wybuchu Ale ona uśmiechała się właśnie z zadowoleniem.
– Boże, jaki to miły młody człowiek! Dobrze wychowany, uczciwy! Wielka szkoda, że go straciłam!
– Straciła go pani?
– No tak, bo się wyprowadził.
– To nie mieszka już piętro niżej?
– Nie.
– Proszę mi opowiedzieć wszystko od początku.
– Od jakiego początku? Chyba dwudziestego piątego sierpnia przyszedł do mnie i powiedział, że się wyprowadza, a ponieważ nie zawiadomił mnie z odpowiednim wyprzedzeniem, wetknął mi do ręki pieniądze za cały kwartał. Trzydziestego rano zapakował swoje rzeczy do dwóch walizek, pożegnał się ze mną i opuścił mieszkanie. Taki był początek i koniec.
– Powiedział pani, dokąd się przeprowadza?
– A dlaczego miałby mi powiedzieć? Kim dla siebie byliśmy? Matką i synem? Mężem i żoną? Bratem i siostrą?
– Nawet kuzynami nie byliście? – spytał Montalbano, proponując interesujący wariant możliwych parenteli. Jego ironia uszła jednak uwagi pani Cateriny.
– Skądże! Powiedział tylko, że jedzie na miesiąc do Niemiec, a jak wróci, to zamieszka we własnym domu. Grzeczny, spokojny chłopak. Niech Pan Bóg mu pomaga i ma go w opiece.
– Napisał może, zadzwonił z Niemiec?
– A dlaczego? Co to, krewni jesteśmy?
– Już chyba stwierdziliśmy, że nie – powiedział Montalbano. – Był tu może ktoś, pytał o niego?
– Nie, nikt. Tylko czwartego albo piątego września przyszedł jeden, co go szukał.
– Wie pani kto?
– Tak, wiem, policjant. Powiedział, że panicz Giacomo ma się stawić w komisariacie. Ale ja mu powiedziałam, że wyjechał do Niemiec.
– Miał samochód?
– Giacomo? Nie, ale prowadzić potrafił, zrobił prawo jazdy. Samochodu nie miał, tylko skuter, stary grat, raz ruszał, a raz nie.
Montalbano wstał, podziękował i pożegnał się.
– Przepraszam, że pana nie odprowadzam – powiedziała pani Caterina – ale trudno mi się podnieść.
– Zastanówcie się przez chwilę razem ze mną – powiedział komisarz do barwen leżących na jego talerzu. – Pani Caterina oświadczyła mi, że Giacomo opuścił mieszkanie trzydziestego sierpnia rano. Swego stryja o tym samym imieniu zawiadomił następnego dnia, że po południu, o czwartej, odlatuje do Niemiec. Nasuwa się więc pytanie: gdzie spał Giacomo w nocy z trzydziestego na trzydziesty pierwszy? Czy nie byłoby mu wygodniej przespać się w mieszkaniu i opuścić je rano? I dalej: gdzie jest skuter? Podstawowe pytanie brzmi jednak następująco: czy cala ta historia z Giacomem ma w ogóle jakieś znaczenie dla śledztwa? A jeśli tak, to jakie?
Barweny nie odpowiedziały także i z tego powodu, że znajdowały się już nie na talerzu, lecz w brzuchu Montalbana.
– Załóżmy, że ta historia ma jednak znaczenie – zakończył komisarz.
– Fazio, sprawdź, proszę, czy na liście pasażerów, którzy lecieli trzydziestego pierwszego sierpnia o szesnastej do Niemiec, jest nazwisko Giacoma Pellegrino.
– Do Niemiec, ale dokąd?
– Nie wiem.
– Panie komisarzu, w Niemczech jest dużo miast.
– Zebrało ci się na żarty?
– Nie. A z jakiego lotniska? Z Palermo czy z Katanii?
– Chyba z Palermo. A teraz wynoś się stąd.
– Według rozkazu, panie komisarzu. Chciałem tylko powiedzieć, że dzwonił dyrektor Burgio, żeby przypomnieć o znanej panu obietnicy.
Dyrektor Burgio zatelefonował do Montalbana z dziesięć dni temu, zapraszając go na spotkanie dyskusyjne zwolenników i przeciwników budowy mostu nad Cieśniną Mesyńską. Dyrektor miał zabrać głos w imieniu zwolenników. Po dyskusji przewidziano – Bóg wie dlaczego – projekcję filmu Benigniego Ż ycie jest piękne. Komisarz obiecał przyjść, chcąc zrobić przyjemność dobremu znajomemu, a także dlatego, aby obejrzeć film, o którym słyszał rozbieżne opinie.
Postanowił pojechać do Marinelli i przebrać się, bo nie wypadało pójść na to spotkanie w dżinsach. Wziął samochód i przyjechał do domu, gdzie na nieszczęście przyszło mu do głowy zdrzemnąć się chwilkę, nie więcej niż pięć minut. Spał trzy godziny. Gdy się nagle obudził, zdał sobie sprawę, że jeśli się bardzo pospieszy, to zdąży jeszcze na początek filmu.
Sala była przepełniona; kiedy wchodził, gaszono już światła. Oglądał film na stojąco, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Jednak pod koniec opanowało go wzruszenie, chwyciło niemal za gardło… Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się w kinie płakać. Wyszedł, zanim zapalono światła, bo wstydziłby się, gdyby go ktoś zobaczył z mokrymi oczami. Dlaczego mu się to zdarzyło? Ze względu na wiek? Czy to oznaka starości? Starzejącego się człowieka zwykle łatwo jest rozczulić. Nie tylko o to jednak chodziło. A więc przyczyną była obejrzana na ekranie historia i sposób, w jaki ją przedstawiono? Z pewnością, ale nie tylko. Poczekał trochę na zewnątrz, aby przywitać się z dyrektorem Burgio. Odczuwał teraz potrzebę samotności, chciał szybko wrócić do domu.
Na werandzie świstał wiatr, było zimno. Morze pochłonęło prawie całą plażę. W przedpokoju wisiał zawsze ciepły płaszcz z podpinką; teraz Montalbano go włożył, wrócił na werandę, usiadł. Wiatr wiał tak silny, że nie udawało się zapalić papierosa. Aby to zrobić, trzeba by wrócić do pokoju. Nie chciało mu się wstawać, więc zrezygnował z palenia. Daleko na morzu pojawiały się i znikały światła; jeśli to rybacy, przy takiej pogodzie nie ma im czego zazdrościć. Komisarz siedział nieruchomo z rękami w kieszeniach płaszcza, medytując nad tym, co mu się przydarzyło podczas oglądania filmu. I nagle pojął jasno, doskonale zrozumiał prawdziwą, jedyną i niezaprzeczalną przyczynę swojego płaczu. Odrzucił ją równie szybko, bo wydała mu się niewiarygodna. Z całą siłą pojawiła się jednak znowu i nie zdołał już z nią sobie poradzić, chociaż próbował tego na wszelkie sposoby. Musiał w końcu się poddać i wtedy coś postanowił.
Przed odjazdem trzeba było poczekać, aż do „Caffe Albanese" przywiozą świeże rurki z bitą śmietaną. Kupił ze trzydzieści, a ponadto kilka kilogramów biszkoptów, ciasteczek marcepanowych i owocowych. W drodze za jego samochodem ciągnęła się miła woń. Jechał z opuszczonymi szybami, bo inaczej od silnego zapachu rozbolałaby go głowa.
Aby dotrzeć do Calapiano, wybrał trasę dłuższą i trudniejszą, tę samą, którą jeździł tam już wcześniej – nieczęsto – ponieważ mógł z niej zobaczyć Sycylię z każdym dniem nieodwracalnie odchodzącą w przeszłość, Sycylię, której przyroda skąpiła zieleni, zamieszkaną przez skąpiących słów ludzi. Po dwóch godzinach jazdy, tuż za Gagliano, znalazł się na końcu długiego szeregu samochodów, posuwających się w żółwim tempie po asfaltowej nawierzchni w kiepskim stanie. Na przydrożnym slupie wisiała tablica z ręcznie wykonanym napisem: „Jechać bardzo wolno!"
Читать дальше