– Nie. To znaczy sam chyba jeszcze nie wiem. A propos: wiesz, jak się miewa Francois?
– Wczoraj rozmawiałem z siostrą, u nich wszystko w porządku. Zobaczycie się na ślubie. Dlaczego powiedziałeś „a propos". Co łączy Francois z Garganem?
Byłoby zbyt trudne i zbyt wiele czasu zajęłoby tłumaczenie, jak bardzo przestraszyła go myśl, że pieniądze chłopca mogły zniknąć wraz z oszustem. Musiałby też wyjaśniać, że właśnie ten strach był jedną z przyczyn, które go skłoniły do intensywnego zajęcia się sprawą.
– Powiedziałem „a propos"? Musiałem się przejęzyczyć - odparł całkiem bezczelnie.
– Fazio, nie zajmuj się już tym, o czym wczoraj ci mówiłem. Mimi wyjaśnił mi, że prowadzone jest poważne dochodzenie, nie trać więcej czasu. Zresztą w naszych stronach nawet pies z kulawą nogą Gargana nie widział.
– Jak pan sobie życzy, panie komisarzu.
Fazio nie ruszył się jednak sprzed jego biurka.
– Masz mi coś do powiedzenia?
– Więc tak… W papierach wicekomisarza Augello znalazłem kartkę. Jest na niej zeznanie świadka, który widział alfę 166 Gargana na polnej drodze w nocy z trzydziestego pierwszego sierpnia na pierwszy września.
Montalbano aż podskoczył na krześle.
– No i?
– Pan Augello napisał z boku: „Nie brać pod uwagę". No i nie wzięto.
– Ale dlaczego, na miłość boską?
– Bo ten świadek nazywa się Antonino Tommasino.
– Nic mnie nie obchodzi, jak się nazywa! Ważne jest…
– A powinno pana obchodzić, panie komisarzu. Dwa lata temu ten Antonino Tommasino zgłosił karabinierom, że w okolicy Puntasecca krąży potwór morski z trzema głowami. W zeszłym roku przyszedł do nas o świcie z wiadomością, że widział lądowanie latającego talerza. Co gorsza, opowiedział to Catarelli, który bardzo się przejął i sam zaczął o tym opowiadać. Zamieszanie było okropne.
Już od godziny podpisywał dokumenty, które na biurku złożył mu Fazio z surową miną i kategorycznymi słowami („Panie komisarzu, musi pan to bezwzględnie załatwić, nie ruszy się pan stąd, póki pan nie skończy!"), kiedy otwarły się drzwi i nawet nie pukając, wszedł Augello. Wydawał się bardzo wzburzony.
– Ślub trzeba odłożyć!
Do licha, huśtawka jego uczuć musiała mocno się rozbujać!
– Znowu się rozmyśliłeś?
– Nie, rano zadzwonili do Beby z Aidone, jej ojciec miał zawał. Wydaje się, że niezbyt rozległy, ale Beba nie chce, by na ślubie zabrakło ojca, jest do niego bardzo przywiązana. Już wyjechała, ja jadę za nią jeszcze dziś. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, weźmiemy ślub mniej więcej za miesiąc. No i jak ja teraz sobie poradzę?
Jego pytanie napełniło Montalbana zdziwieniem.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że nie wytrzymam przez cały miesiąc, nie śpiąc co noc, bo albo liczę brakujące do ślubu dni, albo się zastanawiam, jak mam uciec. Zaciągną mnie do ołtarza siłą albo przywlekę się zupełnie wykończony.
– Już ja ci tego zaoszczędzę. Zrobimy tak. Pojedziesz teraz do Aidone, zobaczysz, jak sprawy stoją, potem wrócisz tutaj i koniec z urlopem.
Wyciągnął rękę do telefonu.
– Zaraz zawiadomię Livię.
– Nie trzeba. Już do niej dzwoniłem – powiedział Augello, wychodząc z gabinetu.
Montalbano zżymnął się, ogarnięty zazdrością. Jak to? Twój przyszły teść dostaje zawału, twoja dziewczyna tonie we łzach, ze ślubu nici, a ty od razu łapiesz za telefon i dzwonisz do Livii? Walnął pięścią w stos dokumentów na biurku, papiery rozsypały się po podłodze. Wstał, wyszedł z komisariatu i rozpoczął długi spacer dla ukojenia nerwów.
Sam nie wiedział dlaczego, ale wracając, zboczył z drogi i skierował się do agencji „Króla Midasa". Była otwarła, Popchnął oszklone drzwi, wszedł do środka.
Smutek, wywołany przygnębiającym widokiem opuszczonego lokalu, natychmiast chwycił go za gardło. W biurze paliła się tylko jedna słaba żarówka, dająca tyle światła, ile trzeba czuwającemu przy zmarłym. Mariastella Cosentino siedziała za okienkiem nieruchomo, z wbitym przed siebie wzrokiem.
– Dzień dobry – odezwał się Montalbano. – Akurat tędy przechodziłem… Jest coś nowego?
Mariastella rozłożyła ramiona.
– Żadnej wiadomości od Giacoma Pellegrino z Niemiec?
Mariastella otworzyła szeroko oczy.
– Z Niemiec?
– Tak, pojechał do Niemiec na zlecenie Gargana, nie wiedziała pani?
Mariastella wydawała się zmieszana i zaskoczona.
– Nie, nie wiedziałam. Zastanawiałam się nawet, co się z nim stało. Pomyślałam, że nie przychodzi, aby uniknąć…
– Nie – powiedział Montalbano. – Jego stryj, noszący to samo imię i nazwisko co on, mówi, że Gargano za dzwonił do Giacoma i polecił mu jechać do Niemiec trzydziestego pierwszego sierpnia po południu.
– W dzień przed zaplanowanym przyjazdem księgowego?
– Dokładnie.
Mariastella umilkła.
– Czy coś nie trafia pani do przekonania?
– Mówiąc szczerze, tak.
– Słucham panią.
– Giacomo byt przecież jedynym z nas. Pomagał księgowemu przy wypłatach i obliczaniu odsetków. Wydaje mi się więc dziwne, że pan Gargano wysłał go daleko, kiedy byłby mu potrzebny tutaj. A poza tym Giacomo…
Przerwała, widać było, że wolałaby dalej nie mówić.
– Proszę mi zaufać i powiedzieć wszystko, co pani myśli – dla dobra samego księgowego Gargana.
Dorzucając te ostatnie słowa, czuł się jak karciany oszust, ale panna Cosentino dała się podejść.
– Nie sądzę, żeby Giacomo naprawdę dobrze się znał na finansach. Ale księgowy… tak, to prawdziwy czarodziej.
Na myśl o tym, jak wielki talent posiadał ukochany, zalśniły jej oczy.
– Czy zna pani adres Giacoma Pellegrino? – spytał komisarz.
– Oczywiście – odparła Mariastella. I podała mu go.
– Jeśli będzie coś nowego, proszę do mnie zadzwonić – powiedział Montalbano.
Uścisnął jej dłoń. Mariastella wyszeptała „do widzenia" ledwie dosłyszalnym głosem. Może brakło jej już sił, może przestała się odżywiać, chcąc umrzeć z głodu jak niektóre psy na grobie pana. Komisarz opuścił biuro prawie biegiem, czuł, że się tam dusi.
Drzwi od mieszkania Giacoma Pellegrino były szeroko otwarte, na podeście piętrzyły się worki z cementem, puszki farb i narzędzia murarskie. Montalbano wszedł do środka.
– Jest tu kto?
– Czego pan chce? – spytał ze szczytu drabiny facet w stroju murarza, nie wyłączając papierowej czapeczki.
– No – powiedział nieco zdezorientowany Montalbano – nie mieszka tu niejaki Pellegrino?
– Nie wiem, kto tu mieszka, a kto nie mieszka odrzekł murarz .
Wyciągnął rękę i zapukał w sufit, tak jak się puka do drzwi.
– Pani Caterino! – krzyknął.
Z góry doszedł ich niewyraźny kobiecy głos
– Co jest?
– Proszę zejść, przyszedł do pani taki jeden.
– Już idę. Komisarz wrócił na podest. Usłyszał, że piętro wyżej otwierają się i zamykają drzwi, potem dźwięki, jakby ktoś zaczął dąć w miech. Montalbano zrozumiał, co to takiego, kiedy na schodach pojawiła się pani Caterina. Musiała ważyć nie mniej niż sto czterdzieści kilo, za każdym krokiem ciężko oddychała. Na jego widok zatrzymała się natychmiast.
– Kim pan jest?
– Jestem komisarzem policji, nazywam się Montalbano.
– Czego pan ode mnie chce?
– Chciałem z panią porozmawiać.
– Czy to dłuższa sprawa?
Wykonał wymijający gest ręką. Pani Caterina przyglądała się przybyszowi, medytując.
Читать дальше