– Catarella!
– Słucham, panie komisarzu.
– Masz tu tysiąc lirów, kup znaczek, przylep na tę kopertę i wyślij ją.
– Panie komisarzu, ale tu, na komisariacie, mamy całą stertę znaczków!
– Rób, co powiedziałem.
– Fazio!
– Słucham, panie komisarzu.
– Jest coś nowego?
– Tak, panie komisarzu. Muszę podziękować znajomemu z policji na lotnisku w Palermo. Dziewczyna jego znajomego pracuje tam w kasie biletowej. Gdyby nie to, na odpowiedź musielibyśmy czekać co najmniej trzy miesiące
Oto, w jaki sposób we Włoszech można sobie poradzie z biurokracją. Na szczęście jest zawsze ktoś, kto zna kogoś, kto zna jeszcze kogoś.
– No i?
Chcąc nacieszyć się swoim zasłużonym triumfem, Fazio niesłychanie długo wkładał rękę do kieszeni, szukał tam zapisanej kartki, rozprostowywał ją, podnosił do oczu.
– A więc Giacomo Pellegrino miał wystawiony przez biuro podróży Ikar w Vigacie bilet na lot o szesnastej trzydziestego pierwszego sierpnia. I wie pan co? Wcale wtedy nie poleciał.
– Czy to zupełnie pewne?
– Jak słowa ewangelii, panie komisarzu! Ale pan nie wygląda na zdziwionego.
– Bo już zaczynałem przypuszczać, że Pellegrino w ogóle nie wyjechał.
– Zobaczymy, czy nie zdziwi pana to, co powiem teraz. Pellegrino zgłosił się osobiście na dwie godziny przed odlotem i powiedział, że rezygnuje.
– Był tam więc o drugiej po południu.
– Dokładnie. I wymienił bilet.
– Teraz mnie zdziwiłeś – przyznał Montalbano. – I dokąd poleciał?
– Proszę poczekać, sprawa na tym się nie kończy. Kupił bilet do Madrytu na samolot odlatujący pierwszego września o dziesiątej rano, ale…
Fazio uśmiechnął się triumfująco, może słysząc w duchu dźwięki marsza z Aidy. Otworzył już usta, aby mówić dalej, lecz komisarz całkiem po świńsku go uprzedził.
– …ale nie wsiadł i do tego.
Wyraźnie poirytowany Fazio zgniótł kartkę i wetknął ją ze złością do kieszeni.
– Z panem to nie ma co mówić, pozbawia pan człowieka przyjemności.
– No, nie przejmuj się – pocieszył go komisarz. – Ile biur podróży jest w Montelusie?
– Tutaj, w Vigacie – trzy.
– Nie chodzi mi o tutejsze.
– Poszukam w książce telefonicznej i podam panu numery.
– Nie trzeba. Dzwoń ty i pytaj, czy Giacomo Pellegrino kupował bilet na któryś z lotów w okresie od dwudziestego ósmego sierpnia do pierwszego września.
Fazio przez chwilę milczał zaskoczony, potem odparł:
– Nie da rady, już po godzinach urzędowania. Będę dzwonił jutro z samego rana. Panie komisarzu, a jeśli się dowiem, że ten Pellegrino nabył bilet na przykład do Moskwy albo do Londynu, co to będzie znaczyć?
– Będzie znaczyć, że nasz Pellegrino chciał namieszać ludziom w głowie. W kieszeni miał bilet do Madrytu, a wszystkim powiedział, że leci do Niemiec. Jutro się dowiemy, czy w jego kieszeni były jeszcze inne bilety. Masz gdzieś tutaj przypadkiem numer domowy Mariastelli Cosentino?
– Idę poszukać w papierach wicekomisarza Augello.
Wyszedł i zaraz wrócił z karteczką. Wręczył ją Montalbanowi i pożegnał się. Komisarz wybrał numer. Nikt nic odpowiedział, panna Cosentino pewnie wyszła na zakupy. Włożył karteczkę do kieszeni i postanowił jechać do domu.
Nie miał apetytu, makaron z mięsnym sosem i wieprzowina Franki ciążyły mu trochę w żołądku. Usmażył sobie jajko i zjadł z kilkoma sardynkami przyprawionymi czosnkiem, octem i oregano. Po tym posiłku zadzwonił znowu do panny Cosentino, która najwidoczniej musiała czuwać przy telefonie, bo odpowiedziała natychmiast, jeszcze zanim przebrzmiał pierwszy dzwonek. Odezwała się głosem osoby umierającej, głosem, który dałoby się porównać do cieniutkiej nici, do pajęczyny.
– Halo? Kto mówi?
– Tu Montalbano. Przepraszam, że przeszkadzam, może oglądała pani telewizję i…
– Nie mam telewizora.
Komisarz nie umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego odnosi wrażenie, że z bardzo daleka jakiś ostry dźwięk dociera na chwilę do jego mózgu. Dźwięk tak nagły i krótki, że trudno było powiedzieć, czy naprawdę go słyszał.
– Chciałbym wiedzieć, czy… – jeśli pani jeszcze pamięta… – Giacomo Pellegrino nie przyszedł do pracy także trzydziestego pierwszego sierpnia.
Odpowiedziała od razu, bez chwili wahania.
– Panie komisarzu, nie mogę zapomnieć tych dni, bo ciągle o nich myślę. Trzydziestego pierwszego Pellegrino przyszedł do biura późno, chyba koło jedenastej, i zaraz wyszedł znowu, mówiąc, że ma spotkanie z klientem. Po obiedzie wrócił tak koło wpół do piątej i został już do końca urzędowania.
Komisarz podziękował i odłożył słuchawkę.
Zgadzało się. Pellegrino rano rozmawiał ze stryjem, potem poszedł do pracy. Koło południa wyszedł nie na spotkanie z klientem, ale po to, żeby wziąć taksówkę albo wynająć samochód. Jedzie do Palermo na lotnisko. Przyjeżdża koło drugiej, zwraca bilet do Berlina i wykupuje bilet do Madrytu. Wsiada znowu do taksówki albo do wynajętego samochodu i o wpół do piątej po południu jest znowu w biurze. Godziny się zgadzają.
Dlaczego jednak Giacomo Pellegrino odegrał całą tę komedię? No tak, chciał, żeby nie było łatwo go odnaleźć. Ale kto go szuka, a przede wszystkim – dlaczego? Gargano miał dwadzieścia miliardów przyczyn, żeby zniknąć, a Pellegrino – jak się wydaje – ani jednej.
– Cześć, kochany. Miałeś dziś ciężki dzień?
– Livio, możesz chwilkę poczekać?
– Oczywiście.
Wziął krzesło, usiadł, zapalił papierosa, usadowił się wygodniej. Był pewien, że ta rozmowa potrwa bardzo długo
– Jestem trochę zmęczony, ale nie dlatego, że miałem dużo pracy.
– To dlaczego?
– Bo przesiedziałem w sumie prawie osiem godzin w samochodzie.
– Gdzie byłeś?
– W Calapiano, kochanie.
Livii musiało zabraknąć na moment tchu, ponieważ Montalbano usłyszał wyraźnie coś w rodzaju czkawki Wspaniałomyślnie odczekał, aż wróci do siebie, i dał jej mówić.
– Pojechałeś tam ze względu na Francois?
– Tak.
– Zachorował?
– Nie.
– No to dlaczego pojechałeś?
– Bo mnie podkręciło.
– Salvo, przestań mówić żargonem! Wiesz, że w pewnych sytuacjach tego nie znoszę! Co powiedziałeś?
– Że miałem ochotę zobaczyć chłopca. W tutejszym złodziejskim żargonie „podkręcić się" znaczy tyle, co nabrać ochoty, chcieć. Teraz, kiedy już znasz to słowo, pytam:
a ciebie nigdy nie podkręciło, żeby zobaczyć Francois?
– Ale z ciebie wstrętny typek, Salvo.
– Zawrzyjmy umowę. Ja nie używam żargonu, a ty mnie nie wyzywasz. Dobrze?
– Kto ci powiedział, że tam byłam?
– On sam, Francois, kiedy mi pokazywał, jak ładnie jeździ konno. Dorośli poszli ci na rękę, nie puścili pary z ust, dotrzymali słowa. No bo przecież jest oczywiste, że ich prosiłaś, aby nic mi nie mówili o twoich odwiedzinach. Mnie naopowiadałaś, że miałaś wolny dzień, że poszłaś na plażę z przyjaciółką, a ja ci uwierzyłem. Powiedz mi jedno: Mimi wiedział, że wybierasz się do Calapiano?
Oczekiwał gwałtownej odpowiedzi, początku okropnej kłótni. Ale Livia wybuchnęła płaczem, szlochała przeciągle, rozpaczliwie, rozdzierająco.
– Livio, posłuchaj mnie… Rozmowa została przerwana.
Wstał spokojnie, poszedł do łazienki, rozebrał się, umył, a przed wyjściem zatrzymał się na długo przed lustrem. Zebrał całą ślinę, jaką miał w ustach, i plunął na swoje odbicie. Zgasił światło i położył się do łóżka. Wstał natychmiast, bo zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę, ale osoba z tamtej strony nie odezwała się, słychać było tylko jej oddech. Oddech komisarzowi dobrze znany.
Читать дальше