– Źle się czujesz?
– Tak i nie.
– Co to, do cholery, znaczy „tak i nie"?
– Wytłumaczę ci potem. Dasz mi trochę whisky bez lodu? – spytał Augello, siadając przy stole.
Komisarz, który nalewał mu whisky, nagle znieruchomiał. Czy on i Mimi nie odgrywali już kiedyś takiej samej, identycznej sceny? Czy nie wymówili prawie tych samych, identycznych słów?
Augello wychylił kieliszek jednym haustem, wstał, nalał sobie znowu, usiadł.
– Zdrowie właściwie w porządku – odezwał się. – Problem polega na czym innym.
„W polityce, w gospodarce, w życiu publicznym i prywatnym od jakiegoś czasu problem polega zawsze na czymś innym – pomyślał Montalbano. – Mówisz: «Jest zbyt wielu bezrobotnych», a dyżurny polityk odpowiada: «Widzi pan, problem polega na czym innym». Mąż pyta żony: «Czy to prawda, że przyprawiłaś mi rogi?», a ona: «Problem polega na czym innym»".
Przypominając sobie teraz dokładnie scenariusz, powiedział do Augella:
– Już nie chcesz się żenić.
Mimi popatrzył na niego osłupiały.
– Od kogo się dowiedziałeś?
– Od nikogo. Twoje oczy, twoja twarz, twój wygląd mi to mówią.
– Niezupełnie w tym rzecz. Sprawa jest bardziej złożona.
Jako że problem polegał na czym innym, nie mogło też zabraknąć złożoności sprawy. Co usłyszy teraz – że zagadnienie wypływa z wcześniejszych przesłanek czy że trzeba je dokładnie rozpatrzyć?
– Rzecz w tym – ciągnął Augello – że ja Bebe kocham całym sercem, że dobrze mi z nią w łóżku, że odpowiada mi jej sposób rozumowania, mówienia, ubierania się, gotowania…
– Ale? – przerwał mu umyślnie Montalbano. Mimi wkraczał bowiem na długą i uciążliwą drogę: wyliczanie zalet kobiety przez zakochanego w niej mężczyznę mogło nie mieć końca, podobnie jak wyliczanie imion Pana Boga.
– Ale nie czuję się na siłach ją poślubić.
Montalbano milczał, czekając na nieunikniony dalszy ciąg.
– To znaczy czuję się na siłach, ale…
Dalszy ciąg nastąpił, a po nim jeszcze więcej.
– W nocy liczę czasem godziny dzielące mnie od ślubu…
Pauza pełna udręki.
– A czasem mam ochotę wsiąść do pierwszego lepszego samolotu i uciec do Burkina Faso.
– Przelatuje tędy dużo samolotów w kierunku Burkina Faso? – spytał Montalbano z anielską miną.
Mimi zerwał się z krzesła, zaczerwieniony.
– Idę stąd. Nie przyszedłem po to, żeby sobie ze mnie kpiono.
Komisarzowi udało się go przekonać, aby został i mówił dalej. Mimi rozpoczął długi monolog. Idzie o to – wyjaśnił – że jednej nocy bije w nim serce zająca, a następnej – serce lwa. Czul się rozdwojony: to ogarniał go strach, że weźmie na siebie zobowiązania, z którymi sobie nie poradzi, to znowu widział się szczęśliwym ojcem co najmniej czworga dzieci. Nie potrafił się zdecydować, bał się, że wywoła skandal, uciekając w chwili, gdy będzie miał po wiedzieć „tak". No i co poczęłaby wtedy nieszczęsna Beba? Podobnie jak poprzednim razem, wydudlili całą whisky, jaka była w domu. Pierwszy padł Augello, zmęczony bezsennymi nocami, wyczerpany trzygodzinnym monologiem. Wyszedł niespodzianie z pokoju, przepraszając Montalbano myślał, że idzie do łazienki, ale się pomylił Mimi rzucił się w poprzek na jego łóżko i zachrapał. Komisarz zaklął, po czym wyciągnął się na kanapie i natychmiast zasnął.
Obudził się z bólem głowy i usłyszał, że ktoś śpiewa w łazience. Kto to mógł być? Nagle wróciła mu pamięć. Wstał obolały, bo bardzo było mu niewygodnie na tej kanapie, i pobiegł do łazienki. Mimi brał prysznic, zalewając podłogę; nie zwracał na to uwagi, wydawał się szczęśliwy. Co robić? Strzelić mu w tył głowy? Montalbano wyszedł na werandę, na dworze było dość ładnie. Wrócił do kuchni, zaparzył kawę, nalał do filiżanki. Mimi pojawił się ogolony, odświeżony, uśmiechnięty.
– Będzie trochę i dla mnie?
Montalbano milczał, nie wiedząc, jakie słowa wyjdą mu z ust, jeśli je otworzy. Augello napełnił filiżankę do połowy cukrem. Komisarz powstrzymał się z trudem, aby nie zwymiotować – przecież ten człowiek nie pije kawy, on ją je jak marmoladę.
Po wypiciu kawy, jeśli tak można było to nazwać, Mimi spojrzał na niego z powagą.
– Proszę cię, żebyś zapomniał o tym, co powiedziałem w nocy. Jestem bardziej niż zdecydowany na małżeństwo z Bebą. Po prostu od czasu do czasu przychodzą mi do głowy jakieś głupstwa.
– Cieszę się i życzę licznego potomstwa – wymamrotał kwaśno Montalbano. I kiedy Augello zbierał się do wyjścia, wyraźnym już głosem dodał: – Najszczersze gratulacje.
Mimi odwrócił się powoli, patrząc podejrzliwie, bo w tonie komisarza wyczuł przesadę.
– Czego mi gratulujesz?
– Tego, jak sobie poradziłeś ze sprawą Gargana. Doskonale się spisałeś.
– Grzebałeś w moich papierach – powiedział rozdrażniony Augello.
– Bądź spokojny, wolę bardziej pouczające lektury.
– Posłuchaj, Salvo. – Mimi zawrócił od drzwi i znowu osiadł. – Jak mam ci tłumaczyć, że ja w tym śledztwie tylko współpracowałem, i to w bardzo wąskim zakresie? Wszystko ma w swoich rękach Guarnotta, zajmują się też tą sprawą ludzie z Bolonii. Nie czepiaj się mnie zatem, zrobiłem to, co mi powiedziano, nic więcej.
– Czy wiedzą, co się stało z pieniędzmi?
– Kiedy jeszcze tym się zajmowałem, nie byłem w stanie pojąć, jaką szły drogą. Wiesz, jak postępują tacy finansiści: przekazują pieniądze z kraju do kraju, z banku do banku, zakładają firmy w firmach, off shore i tym podobne – tak że w pewnej chwili zaczynasz wątpić, czy te pieniądze w ogóle istniały.
– Więc jedynym, który naprawdę wie, gdzie jest teraz forsa, byłby sam Gargano?
– Teoretycznie tak.
– Wytłumacz się jaśniej.
– No, nie można wykluczyć, że miał wspólnika albo że komuś się zwierzył. Ale ja nie sądzę, żeby to zrobił.
– Dlaczego?
– Nie w jego stylu, nie ufał współpracownikom, trzymał wszystko pod osobistą kontrolą. Tutaj, w Vigacie, trochę samodzielności, ale bardzo niewiele, miał tylko Giacomo Pellegrino – bo chyba tak on się nazywał. Powiedziały mi to dwie pozostałe urzędniczki; jego samego nie mogłem przesłuchać, bo wyjechał do Niemiec i jeszcze nie wrócił.
– Skąd wiesz, że wyjechał?
– Od właścicielki mieszkania, które zajmuje.
– Jesteście pewni, że Gargano nie zniknął lub że nie zadbano o to, aby zniknął, tutaj, w naszych stronach?
– Słuchaj, Salvo, nie znaleziono żadnego biletu na pociąg, statek czy samolot, który byłby dowodem, że Gargano wyjechał dokądkolwiek w dniach poprzedzających jego zniknięcie. Powiedzieliśmy sobie, że mógł dotrzeć tu samochodem. Miał kartę abonamentową na autostrady, ale nie wydaje się, żeby jej użył. To paradoksalne, ale Gargano mógł w ogóle nie ruszyć się z Bolonii. Nikt nie widział w naszych stronach jego samochodu, który przecież wszystkim rzucał się w oczy.
Spojrzał na zegarek.
– Jeszcze coś? Nie chciałbym, aby Beba się niepokoiła, że mnie nie ma.
Montalbano, już w dobrym nastroju, wstał i odprowadził go do drzwi. Humor poprawił się komisarzowi nie dlatego, że uzyskane od Augella informacje mogły ułatwić dochodzenie, tylko z wręcz przeciwnego powodu. Śledztwo zapowiadało się trudne i to właśnie budziło w nim rodzaj zadowolenia, wewnętrznej radości, której doświadcza rasowy myśliwy wobec przebiegłej i zwinnej zwierzyny. Stojąc już na progu, Mimi spytał:
– Powiesz mi, dlaczego tak cię interesuje ten Gargano?
Читать дальше