- Czyli mam nie patrzeć, jak próbuje mnie dziabnąć, tylko myśleć? - zirytował się.
- Nie myśleć. - Pokręciła głową. - Zaufać instynktowi. Zwierzęcej części natury. To w tobie jest. Spadek po przodkach, którzy walczyli i ginęli z bronią w ręku.
Z wrażenia omal nie upuścił broni.
Szlacheckie geny odpowiedzialne za instynkt służący do rąbania szablą, uśmiechnął się w duchu. Ciekawe tylko, skąd u mnie. Z tego, co wiem, z chłopów pochodzę... A może? Może i coś kiedyś było. Jakaś kropla błękitnej krwi u pradziadka. Zatarty herb na srebrnej paterze w kredensie. Taki z ptakiem. Ślepowron chyba. Może nasz? Tak czy inaczej, to idiotyzm czystej wody.
Kozaczek czekał. Staszek natarł na niego. Teraz atakował uważniej. Zauważył, że dzieciak, broniąc się, używa podobnej strategii. Obserwował najwyraźniej ruch, przewidując, jakie cięcie zostanie zadane, a może cała sekwencja cięć? Polak spróbował zwodu i po raz pierwszy udało mu się trafić chłopaka w przedramię. Pierwszy sukces, drobniutki triumf, sprawił mu nieoczekiwaną przyjemność.
- Jeszcze raz - poprosił.
Skrzyżowali szable. Hela miała rację, łebek umiał niewiele. Jego zwody i cięcia, choć bardzo szybkie, można było do pewnego stopnia przewidzieć. A może reszta wypowiedzi dziewczyny też ma sens?
Rozumiem, jak ze mną walczy. Wiem już, co umie. Widzę, jak się składa do różnych ciosów. Umiem wyczuć, co zrobi, uświadomił sobie. Umiem odczytać. To coś jakby język migowy. Reaguję prawie instynktownie. Czyli...
Pacholik dał się podpuścić. Przegapił zwód i dostał drugie trafienie.
Staszek stanął i w zadumie patrzył na błękitnawą stalową klingę.
Nauczę się tego, pomyślał ze smutkiem. Tysiąc godzin ćwiczeń i za rok będę szablą rozszczepiał słomkę na czworo. I gdy będę już zdolny stawić opór każdemu uzbrojonemu w kord łotrzykowi, przylezie Chińczyk z kałachem, włączy celownik laserowy i kropnie mnie z odległości dwustu pięćdziesięciu metrów. Pogrzebią mnie zawiniętego w całun pod murem kościoła, krzyż spróchnieje i w najdalej dwadzieścia lat rozsypie się w pył, a deszcze rozmyją kopczyk na mojej mogile. I tyle będę miał z mojej nauki, szlacheckich genów, rad Heli...
*
Do lochu zajrzało trochę światła. Wyobraziłem sobie pogodny zimowy, a może już wiosenny poranek. Słońce... A ja muszę tu siedzieć. Zakuty, w ciemności, zaduchu, smrodzie... Targnąłem wściekle łańcuchem.
- Cóż waszmość taki dziś gniewny? - zagadnął Klaus.
- Bom w niewoli - zakpiłem. - I raczej żyw z tej przygody nie wyjdę.
- Wczoraj waszmości na rozmowę brali. Może zatem powiedzieli, o co oskarżyć planują?
- Mam być sługą demona, a kto wie czy nie samym demonem. Ożywionym trupem i tak dalej...
- Oskarżenie o czary? - zdumiał się złodziej. - Aberracja, wszak ojcowie Kościoła bullę wydali o tym, że czarownice nie istnieją, a kto w skuteczność czarów i uroków wierzy, sam w herezję popada. Hmm... A kto waści oskarża?
- Pacholik, którego poznałem kiedyś w Norwegii, i wdowa po kacie z miasta Trondheim. Ta dorzuciła jeszcze oskarżenie, że córka moja jej męża obwiesiła. Ale chyba bardziej mnie o ten czyn podejrzewa, tak wyczuwam.
- Kata obwiesić? Paradny żart! - Parsknął śmiechem. - Toś waść chwat taką krotochwilę zgotować. Miasto całe z pewnością nielichą uciechę miało.
Rżał jak osioł, bijąc się dłońmi po udach.
- Tia... Bardzo śmieszne - powiedziałem z przekąsem. - Tylko że to nie ja. Wyparłem się, czego mogłem.
- Teraz pewnie na tortury waści wezmą. - Spoważniał. - Ze trzy razy pomęczą zdrowo. Bo lutrów wpływy w Gdańsku silne obecnie.
- Silne?
- Król nasz miłościwie nam panujący szczególnie ich nie kocha. Część patrycjatu takoż ma jeszcze w pamięci ponure wypadki roku tysiąc pięćset dwudziestego piątego, kiedy to przed kościołami obrazy i rzeźby świętych palili, a zrabowanych sreber, monstrancji i kielichów do teraz nie odzyskano. Ale król nasz w potrzebie, tedy za srebro wolności znaczne kupili, a ostatnio nawet w kościele Świętej Trójcy gospodarzą, a obok szkołę własną otwarli. U nas spokojnie jeszcze, ale pismami swego proroka natchnieni i czarownice mniemane, i żydów chętnie na stosy sadzają, jak Europa długa i szeroka. Chyba żeby... Waść jest katolikiem? - zainteresował się.
- Tak, lecz co to ma do rzeczy?
- Ona z Norwegii przybyła? Czyli to lutry waści oskarżyli. To nie ich rzecz, bo podlegasz waść w takiej sprawie sądowi tutejszego biskupa. On wiary im nie da, bo i źle by to wyglądało, by heretyckim oskarżeniom posłuch dawał...
- Skoro tak wzrośli w silę...
- To go tylko drażni i cięty na nich bardziej.
- A jeśli mimo wszystko im uwierzy?
- Wyjście w takim wypadku jest jedno: żądaj postępowania inkwizycyjnego.
- Co?!
Wzdrygnąłem się na samą myśl. Oskarżony o czary mam się pakować w łapy inkwizycji?!
- To samobójstwo - bąknąłem.
- Nie, gdyż inkwizycja sumienność większą wykazuje niż sąd zwykły. Twardych dowodów w takich przypadkach żąda, a i waść możesz na swą obronę świadków powołać. A gdyby i rzecz udowodnili, jeśliś waść demonowi pod przymusem służył, egzorcyzm na waści odprawić muszą i pewnie wolnego puszczą.
- Inkwizycja pali ludzi na stosach...
- Iii tam... - Wzruszył ramionami. - Palić czasem pali, ale nie za pierwszym razem, tylko gdy ktoś po raz trzeci czy czwarty na tych samych błędach zostanie złapany i trwa w nich uparcie. Wtedy rzeczywiście na stosie mogą posadzić.
Milczałem zdumiony. O inkwizycji wiedziałem tyle, co wyczytałem w „Imieniu róży". Widać ta wesoła organizacja posiadała też drugie, bardziej ludzkie oblicze.
- U was zresztą w Rzeczpospolitej heretyków co najwyżej biczują, a i to nielicznych tylko, bo ustawy ich wolność do błędów kacerstwa i bałwochwalstwa chronią - dodał.
- Chcesz powiedzieć, że jest tu inkwizycja, choć nie wolno jej zwalczać heretyków?
- Toż nie ma! - zdziwił się jakby. - W Rzeczpospolitej nie ma trybunałów, a może to i lepiej, bo żydów i heretyków tu takie mrowie, że trza by w koronie czwartą część ludności wygubić, a na Litwie i Rusi może nawet trzecią. - Zarechotał wesoło. - No i lasy by ucierpiały, bo na ciała ludzkiego spalenie kilka drzew trzeba powalić.
- Przed chwilą mówiłeś, bym żądał postępowania inkwizycyjnego, a teraz się okazuje, że nie ma inkwizycji - warknąłem poirytowany. - Nie rozumiem tego.
- No, i w tym cały wic. - Uśmiechnął się. - Sprawę o czary winien rozstrzygnąć sąd kościelny. Jeśli waść zażądasz postępowania, to inkwizytora będą musieli zaprosić z Italii, Niderlandów lub hiszpańskiej ziemi. No, chyba że jakiś we Wrocławiu jeszcze urzęduje. Rok upłynie, nim kogoś na podróż w tak błahej sprawie ugadają, a kto wie, może i żaden nie zechce. Gdy jednak przybędzie, tym lepiej, bo przyjaciele twoi winni do lutrów wtedy iść z lamentem, że inkwizycja chce kogoś w Gdańsku sądzić. Po krwawych szaleństwach księcia Alby w Holandii gdańskie heretyki cięte są na takich wyjątkowo. Tumult dziki z miejsca uczynią. Oskarżeń głupich do tej pory nikt już pamiętał nie będzie... Im większe zamieszanie, tym lepiej, bo wszak ryby najłatwiej łowić w mętnej wodzie.
Cały ten plan wydał mi się czystej wody idiotyzmem. Powoływać świadków obrony? W sytuacji, gdy kilkudziesięciu kupców widziało mnie z Iną na pokładzie „Srebrnej Łani"?! Poza tym czy ktokolwiek zechciałby w takiej sprawie posłuchać propozycji podsądnego?
Ale może w tym, co Klaus gadał, jest jakiś sens? Przyznać się do tego, że łasica wydaje mi rozkazy. Przyznać się nawet do tego, że przybyłem z innych czasów. Szczerze. Potwierdzić pod przysięgą. Czy człowiek opętany jest w myśl praw tej epoki winny? To niech mnie egzorcyzmują.
Читать дальше