– Nie podoba mi się to – mruknął chłopak. – Słusznie mówiłeś, że zagrożenie może być... Gdybym był Moskalem, tam właśnie bym się zasadził.
– Idziemy?
– Trzeba... – przyznał chłopak niechętnie.
Ma w życiu podwójnie przechlapane, pomyślał podróżnik w czasie. Dziewczyna nim rządzi i z racji urodzenia i, jak podejrzewam, on jakoś jej podlega w siatce konspiracyjnej. A może się mylę, może raczej podlegał jej bratu? Tak czy inaczej, wykona każde jej polecenie. Jeśli ktoś jest w stanie się postawić, to tylko ja. Zatem muszę myśleć za nas troje i w razie czego interweniować.
Starając się nie narobić hałasu, przemknęli się przez krzaki do tylnej ściany lamusa. Macali ostrożnie stopami ziemię, by nie nadepnąć na jakąś leżącą gałąź. W ciemności niewiele było widać, ale zwłoki żołnierzy chyba znikły. Wreszcie wyrosła przed nimi budowla. Staszek przyłożył ucho do belek. Wewnątrz szopy panowała cisza. Nie skrzypnęła żadna deska. Nawet myszy nie chrobotały. Wyjrzeli ostrożnie zza węgła. Z dworu nie zostało wiele. Słaba czerwonawa poświata świadczyła, że pod warstwą popiołu belki jeszcze się żarzą... Trzeszczały dopalające się głownie. Swąd spalenizny niósł się wokoło. Krzysztof znacząco dotknął nosa. Staszek spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc. Gest jakiś dziwny. Miejscowy raz jeszcze dotknął nosa i zadarł głowę, jakby węszył. Podróżnik w czasie wciągnął haust powietrza. Dym... spalone drewno... I naraz wyraźnie wyczuł woń palonego tytoniu. Ktoś się tam czaił. Kozacki zwiadowca palący na warcie fajkę? To raczej niemożliwe... Regulamin z pewnością zabrania. Żar widać z daleka.
Wyciągnął rewolwery i podał jeden chłopakowi. Ten pokręcił głową, pokazując, że ma własny. Przez chwilę uważnie wsłuchiwali się w ciszę. Wreszcie Krzysztof wychylił się ostrożnie, by spojrzeć na front budynku. Przez chwilę wodził lufą po obejściu, a potem odetchnął z ulgą i opuścił broń, chowając ją do kieszeni spodni.
– To mój ojczym – wyjaśnił, wychodząc na dziedziniec. – Zasięgniemy zaraz języka.
Staszek pospieszył za nim. Pod arkadką lamusa na starym, pękniętym kamieniu żarnowym faktycznie siedział starszy, brodaty chłop w siermiędze przewiązanej rzemieniem i łapciach na nogach. Palił fajeczkę na długim cybuchu. Na ich widok wstał.
– Tak i myślałem, że jak cię nie pochwycili, to w końcu tu wrócisz – burknął. – Po cholerę żeś się tu pchał? Żebyś tylko zobaczył, ilu się tu Kozaków zjechało. Sotnia chyba w komplecie, i oficerowie na ich czele. A dziedziczka to żyje czy zgorzała?
– Ten młody panicz ją uratował. – Chłopak wskazał Staszka. – Ja za późno dobiegłem... Wokoło bezpiecznie?
– Carscy zebrali się i odjechali jeszcze przed wieczorem. – Chłop wystukał resztkę żaru o krawędź kamienia. – Konia i wóz nam zabrali, łachmyty, coby ciała usieczonych zabrać. Ale może furmankę i chudobę odzyskać się jakoś uda, bo kwit wydali jakiś i kazali jutro do Krasnegostawu iść.
– Pokaż, ociec, przeczytam, co tam napisali.
– Doma ostawiłem. Iść to iść, na miejscu mi wyjaśnią. Pewnie chcą tylko konia mi oddać. Bo jakby pytać chcieli o coś, to zaraz dziś by mnie tam pognali. – Wywód brzmiał, jakby mężczyzna chciał uspokoić sam siebie. – Nie mamy już dziedzica – dodał.
– Wróciliśmy go pogrzebać – odezwał się Staszek.
– A co tu grzebać, panie – westchnął stary. – Moskalska swołocz w złości na dzwona trupa szablami porąbała. W dwa kosze resztki zebraliśmy, rozdzieliliśmy, na ile się dało, które jego, a które ochmistrzyni, i trumny stolarz zrobi... Wszystko z dobytku spłonęło? – zagadnął nieoczekiwanie.
– Wszystko – uciął jego pasierb. – Za późno dotarliśmy, żeby cokolwiek uratować. Trup dziedzica szczęśliwie na ganku leżał, bo wejść do środka dworu już nie było jak.
Dlaczego kłamie? – zdziwił się Staszek. Może po to, żeby nikt się nie dowiedział o furze ukrytej w lesie? Widać te graty, które wyciągnęliśmy, mogą być dla tych ludzi na tyle cenne, że...
– A kto Moskali wysiekł? – Chłop spojrzał badawczo na Staszka.
– Stary dziedzic pewnikiem, nikogo innego tu nie było – teraz on zełgał. – Oni przed gankiem wyszlachtowani leżeli, a on obok, z szablą pokrwawioną w dłoni. Widać domu na progu bronił, a potem od ran umarł.
– A dziedziczka to gdzie? – zaciekawił się staruch.
– W Rejowcu już pewnikiem – powiedział jego pasierb. – A być może i dalej. Spotkaliśmy szczęśliwie w drodze jakichś jej znajomków i ich opiece panią powierzyliśmy. Mówiła, że wujka ma pod Włodawą i tam zamierza schronienia poszukać.
– Aha – stary jakby stracił zainteresowanie.
– Czemu nikt ze wsi nie przybył na pomoc? – zapytał Staszek.
Chłop wzruszył ramionami.
– Nasza chata z kraja. Pańska wojna z Moskwą nie nasza to rzecz – odparł. – A jeszcze car białe pismo dał, że my już wolni i odrobku na pańskim więcej nie będzie, to gdzie nam pchać niepotrzebnie palce między młot a kowadło? Nic nam do tego.
Staszek nic nie odpowiedział, ale poczuł pot spływający grubą kroplą po plecach. Jego towarzysz chyba słusznie zrobił, że skłamał. Ten stary wyglądał cholernie niepewnie. Niby obojętny, ale jakiś ciekawski...
Może źle go oceniam, pomyślał. Nudno tu na wsi, chce wszystko wiedzieć... Jak dwa bloki od naszej willi było morderstwo, to też zbiegły się wszystkie plotkary. Ale wyczuwam w nim jakiś fałsz. I chyba lepiej się stąd szybko zmywać.
Najwyraźniej nie tylko on o tym pomyślał.
– Pora na nas – odezwał się Krzysiek. – Bywaj, tatko, czas jakiś mnie nie będzie.
– A ty dokąd? – zdziwił się stary. – Młócić jutro będziemy, a zaraz w sobotę świniobicie robimy. Każda para rąk potrzebna. Ty się lepiej w pańskie sprawy już nie mieszaj. Ekonomem tu już i tak nie zostaniesz. – Zarechotał złośliwie.
– List kazali oddać Poletyłom w Wojsławicach – wyjaśnił chłopak. – Dwa srebrne ruble dostałem! A ten panicz nietutejszy, przewodnika do Zamościa szuka, to ze mną się zabierze, na trakt Skierbieszowski go wyprowadzę, skąd już trafić łatwo. Bywaj, ociec, za dni kilka wrócę i naści rubla. – Podał mu grubą srebrną monetę. – Przyda się w domu.
– Ażebyś wiedział, huncwocie, że się przyda – sądząc po tonie głosu, stary chyba się ucieszył, a może nawet i uśmiechnął. – A uważaj na siebie, czasy takie, że łatwo za byle co w łeb dostać. Chłopska rzecz domu, pola i chudoby pilnować, a nie w wojaka się bawić.
Pożegnali się. Młodzieńcy znikli w krzakach. Potykając się w ciemnościach, przedarli się przez chaszcze na drogę.
– Teraz biegiem – polecił chłopak. – Tak na wypadek gdyby się okazało, że jednak nie wszyscy Kozacy na noc do domu wrócili!
Pognali drogą jak zające. Kępa krzaków szybko znikła w ciemnościach. Nikt ich nie ścigał. Wreszcie zasapani zwolnili, kłus przeszedł w szybki marsz. Staszkowi znowu dokuczały mdłości i dreszcze. Hela siedziała dobrze ukryta w krzakach, minęli ją, nie zauważywszy. Dopiero tupot trzewików sprawił, że się zatrzymali. Biegła za nimi.
– Cóż tam tak długo robiliście? – fuknęła.
Chłopak zreferował spotkanie z ojczymem.
– Pogrzebu dopilnować powinnam – westchnęła. – Ale cóż robić...
– Niedobrze się stało, żeśmy się w ogóle wracali – powiedział Krzysztof. – Coś za bardzo mnie wypytywał. No ale nic, ciekawość pewnie czcza. A jakby Moskalom co powiedział, panny Heleny będą szukać w Rejowcu, a pana Stanisława, jeśli wyda im się podejrzany, w Skierbieszowie i Zamościu.
Читать дальше