– Po co?!
– Bo gdy się stłucze, ciśnienie naftę w chmurę rozpyla, ona zaś na ogień jakikolwiek natrafiwszy, wybucha z ogromną mocą i zapala wszystko wokoło. Próbowałem tego kilkakroć i efekt zawsze był mniej lub bardziej niszczycielski, ale w bezpośredniej walce użyć takiej sztuczki niepodobna, gdyż szkło i rzucającego ranić może.
Piotr stanął przed uwolnionymi.
– Uwagi waszmościów proszę. Czy ktokolwiek z was ludzi tych rozpoznaje i czy szkody jakieś wam czynili? – Wskazał trzech jeńców przy dyszlu.
Byli więźniowie pokręcili głowami.
– Stawali przeciw nam dzielnie, zatem proponuję zostawić ich przy życiu, wcześniej jednak każdy z nich przysięgę złoży na zbawienie własnej duszy, że nigdy więcej nie podejmie walki przeciw Polakom – zaproponował.
Plan zaaprobowano. Staszek spojrzał na Helę i jej ukochanego. Już się nie całowali, piłowali obręcze zakute na nogach młodzieńca. Obserwował rywala spod oka. Spodziewał się jakiegoś przystojniaka, tymczasem Fryderyk wyglądał cudownie przeciętnie. Miał kompletnie nijaką twarz, liche wąsiki, potargane włosy nieokreślonej barwy i ładne brązowe oczy, które chyba bardziej pasowałyby do dziewczyny. Uszy trochę mu odstawały. Jedną dziurkę w nosie miał ciut większą. Chudy, ale to można było zrzucić na karb uwięzienia. Był ze dwa albo trzy lata starszy od Staszka.
Żadne z niego ciacho, uznał chłopak. Jestem lepiej zbudowany, opalony, przystojniejszy. Zapewne zabujała się w nim, bo ma jakieś prawdziwe zalety... Albo na przykład ładnie układał wiersze lub grał na skrzypcach. No trudno, nich im będzie na zdrowie.
Dziewczyna, która wcześniej roznosiła prowiant, pojawiła się ponownie, tylko że tym razem w koszyku niosła zebrane w krzakach rewolwery i pistolety. W trzeciej kibitce nie było więźniów, lecz skórzane kufry pełne jakichś dokumentów i solidna, okuta żelazna skrzynia. Żaden ze znalezionych kluczy do niej nie pasował.
– Zobaczymy na spokojnie w domu – mruknął Piotr. – Teraz trzeba czym prędzej uciekać. Ci, którzy się przedarli, podążyli do Dęblina. Ci, którzy uszli przez las, z pewnością są już przy pozostawionych koniach i zaraz pomkną po posiłki do Lublina i Nałęczowa! Nic tu po nas.
Fryderyk z pomocą narzeczonej skończył piłować okowy. Na kostkach miał paskudne rany. Mimo skórzanych podkładek żelazo obdarło skórę do żywego mięsa. Złapał dwa cudem ocalałe kozackie konie. Jedne cugle z ukłonem podał Heli.
– Wszyscy wiedzą, dokąd się udać? Z Bogiem! Uciekajcie! – krzyknął pan August.
– Nie pogrzebiemy naszych? – bąknął Krzysztof.
– Nie będą mieli pogrzebu – westchnął stary. – Ciała pewnie Rosjanie do Lublina zawiozą i dla pohańbienia wystawią. Może wykupić się da... A jak nie, no cóż, wojna.
– Nie należałoby jakoś zmasakrować im twarzy? – zapytał Staszek.
– Na Boga, chłopcze, a co żeś wymyślił?! – weteran chyba bardziej się zdumiał, niż oburzył.
– Rosjanie z pewnością znajdą ludzi, którzy tego i owego rozpoznać zdołają. Mogą zechcieć pomstę na ich rodzinach uczynić – wyjaśnił. – Gdyby polać naftą i spalić zwłoki...
Marynarz zagryzł wargi.
– Dobra myśl – powiedział wreszcie powoli. – Istotnie, wielu problemów mogłoby to nam oszczędzić. Jednak ciał poległych, zwłaszcza poległych bohaterską śmiercią, profanować się nie godzi. My nie Moskale.
– Słusznie – przytaknął Piotr. – Nie popadajmy w otchłań barbarzyństwa. Spiszę chociaż, kto zginął, rodziny zawiadomić trzeba – dodał i znikł w lesie.
Dwie dziewczyny opatrywały rannych. Wcześniej prowizorycznie powstrzymano krwawienie, teraz przyszła pora na poważniejsze działania felczerskie. Trzech powstańców ciężko ucierpiało w starciu. Dwaj zostali postrzeleni w nogi, trzeci w ramię. Rany nie wyglądały dobrze. Staszek spodziewał się gładkich przestrzelin, tymczasem pociski powyrywały całe kawały ciała.
Ołowiane kule, zrozumiał. Stal przechodzi, ołów w mięsie grzybkuje...
Dziewczyny szyły i bandażowały, obficie odkażając „pola operacyjne” wódką. Tego samego preparatu używano jako środka przeciwbólowego.
W moich czasach byłyby to poważne rany, ale nie zagrażające życiu, pomyślał Staszek. Lecz tutaj, bez antybiotyków, bez fachowego szycia naczyń, będzie cud, jeśli ci dwaj wyżyją.
Maciek wybiegł z zagajnika, odnalazł Piotra i coś mu pospiesznie referował. Jego dorosły imiennik przetrząsał kieszenie zabitych. Najbardziej interesowały go papiery, ale oczywiście nie gardził też rozmaitymi drobiazgami.
Wreszcie ranni wsiedli do powozu. Teraz opatrywano staruszka, on z kolei miał ranę gdzieś na boku. Staszek obejrzał ścianę kibitki, gęsto nabitą odłamkami granatów, szkłem i hufnalami z pocisków machiny piekielnej.
Czterdzieści osiem ładunków pół na pół odłamkowych i zapalających. I to wszystko poleciało na jakieś pięćset, sześćset metrów kwadratowych. Plus podwójny wystrzał armatni, chmura szklanych odłamków. Rypnęło jak bomba kasetonowa z moich czasów, uznał.
– Co tak dumasz? – zagadnął Arkadiusz.
Staszek wskazał mu odłamki.
– To prapoczątek wojny totalnej, gdy przestaje się liczyć wyszkolenie, umiejętność robienia szablą, czy nawet celność przy strzelaniu z karabinu. Tu jeden człowiek w ułamku chwili zabija wielu.
– Tak zabija rozum. Technika.
– I przypadek – dodał Staszek.
– Masz rację. – Arkadiusz wzruszył ramionami i poszedł dalej.
Może po prostu tak trzeba? – rozważał wciąż podróżnik w czasie. Jak z szablą. W walce ze złem trzeba móc przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Dobro czasem przegrywa, bo musi grać fair. Ale na wojnie wolno stosować fortele...
Niewielkie grupki uczestników zasadzki znikały jedna po drugiej. Fryderyk też już zbierał się do odjazdu. Hela podbiegła do Staszka, ciągnąc za cugle ładną bułaną kozacką klacz. Włosy miała splątane, w lokach uwięzło kilka liści i igieł. Była umorusana błotem, ale i tak wyglądała przepięknie. Szczęście dodatkowo rozświetlało jej buzię. Tylko raz w życiu widział ją tak radosną, wtedy gdy po zamarzniętym morzu przybył z Maksymem do Gdańska.
– Dziękuję za wszystko! Za uratowanie życia, cnoty, za opiekę i za pomoc w uwolnieniu narzeczonego! Za cały ten znakomity plan, dzięki któremu zwyciężyliśmy i uwolniliśmy naszych! Bóg ci w niebie wynagrodzi! Jeśli tylko będzie bezpiecznie, podeślę jakoś zaproszenie na nasz ślub. A jeśli coś dla ciebie możemy zrobić, proś tylko, a chętnie pomożemy i dom nasz zawsze otwarty dla ciebie będzie. Bywaj, przyjacielu! – powiedziała i nieoczekiwanie objęła go mocno i pocałowała prosto w usta. – Weź na pamiątkę. – Wcisnęła mu w dłoń coś kanciastego.
Nim zdążył coś odpowiedzieć, wybiła się ze strzemienia i z gracją wskoczyła na siodło. Przez chwilę siedziała bokiem, jak na damskim, a potem, zaczerwieniwszy się, przerzuciła nogę, by usiąść normalnie.
Drugi raz w życiu spodnie założyła, uświadomił sobie.
Fryderyk podjechał, zeskoczył z konia i zasalutował. Staszek oddał pozdrowienie.
– Dziękuję. – Rywal nawet głos miał zupełnie zwyczajny. – Za uratowanie mojej narzeczonej z łap zbirów, za otoczenie jej opieką. I za uratowanie mnie, bo już mi powiedziano, że znacząca część planu ataku...
– Nie gadaj pan bzdur – ofuknął go Staszek. – Plan był pana Piotra, armaty on tu kazał przywlec i machina piekielna też była jego pomysłem, kusze jego kowal wykuł, większość broni palnej z jego arsenaliku pochodziła. On też ludzi skrzyknął. Bez jego pomyślunku wyrżnęliby nas w tym lesie do nogi. Ja wymyśliłem tyle tylko, żeby straż przednią z kuszy wybić.
Читать дальше