– A i ta niedogodność, że w razie groźby odbicia konwojenci wyszlachtować ich mogą – mruknął Krzysztof.
– Trzeba zatem przed atakiem wybić Kozaków, którzy jadą przodem, i tych ze straży tylnej – rozważał Staszek. – A konwojentów, jak radził pan August, nagłym atakiem wziąć z zaskoczenia. Wtedy jest szansa.
– Huk wystrzałów zaalarmuje... – przypomniał Piotr.
– Zatem trzeba pozabijać ich po cichu – powiedziała Hela. – Doskoczyć konno i szablami wysiec. Niedogodność tu poważną widzę, bo starczy, że któryś z nich zdąży po broń sięgnąć. Jeden wystrzał w lesie zaalarmuje konwój oraz straż tylną i cały plan na nic.
– Albo choć jeden zdoła umknąć i ostrzeże pozostałych – dodał staruszek. – Tak się nie da.
– Da się – mruknął Staszek.
– Co powiedziałeś? – Student spojrzał na niego zaskoczony.
– Da się zabić kilku ludzi w jednej chwili i nie czyniąc hałasu – powiedział chłopak. – Można to zrobić z łuku. Kłopot w tym, że z łuku szyć to trudna sztuka, a z napiętym łukiem w ręce nie da się długo czekać w zasadzce. Dlatego trzeba do tego dziesięciu, może piętnastu strzelców uzbrojonych w kusze lub arbalety. Kozacy podjadą, wtedy naszpikować ich bełtami i kulami. Każdy powinien dostać trzy lub cztery pociski, żeby śmierć nastąpiła możliwie natychmiast. Kilka naciągniętych kusz trzeba mieć na podorędziu, żeby szyć do tych, którzy ataku unikną i uciekać będą. W plecy. Na trzy grupy podzielić się trzeba. Atakuje najliczniejsza, środkowa, wybija straż przednią, potem rusza na konwój. Dwie pozostałe zabić mają tych, którzy bełtów uniknąwszy, ucieczki spróbują do przodu lub do tyłu. Spuszczona cięciwa czyni trochę hałasu, ale nie na tyle, żeby ktoś usłyszał z odległości kilkuset arszynów. Zresztą ci, którzy staną na początku zasadzki, kusz nie potrzebują, bo przepuszczają wszystkich, a do akcji wejdą, gdy już odezwą się karabiny.
Przy stole zapanowało milczenie. Rozważali jego słowa. Staszek przypomniał sobie wspaniałe trójłuczyskowe arbalety, w które Hanza uzbroiła Lapończyków wtedy w Dalarnie. Ech, gdyby mieć takich choć kilka sztuk! Przypomniał też sobie młodego Norwega, który strzelał do Heli w Gdańsku, używając lekkiej kuszy myśliwskiej. Parszywa broń... Ale sam się przekonał, jak bardzo skuteczna. Zwłaszcza na krótki dystans.
Zwariowałem, pomyślał. Poddaję tym szaleńcom pomysł, który może faktycznie przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Ratuję mojego rywala... Po co? Dlaczego? Bo nie potrafię inaczej... Bo nie potrafię wykrzesać z siebie nawet odrobiny cwaniactwa.
– To może się udać – odezwał się wreszcie starzec. – Problem widzę... Po pierwsze kuszy nie mamy.
– Ja mam we dworze, po przodkach dwie lub trzy w lamusie zostały – rzekł Piotr. – Jeno nie wiem, czy sprawne, bo od lat nikt z nich nie strzelał. Ale dobremu rzemieślnikowi za wzór posłużyć mogą. Kowali zaufanych też przecież posiadamy.
– Jeśli nie jest to poważna robota, w kilka dni mogą kusze sporządzić – odezwał się stary marynarz. – Surowiec potrzebny...
– Mam też w lamusie trochę dobrej stali, co na resory kolasek bywa używana. Starczy, żeby wyśmienite łuczyska przygotować. Tylko czy będziemy umieli się nimi posłużyć?
– Strzelanie jak najszybciej przećwiczyć trzeba – odezwał się Staszek. – Musicie też dyskretnie przepatrzyć trakt wiodący ku Warszawie, żeby zawczasu mieć upatrzone miejsce zasadzki. Mamy nie więcej niż kilka dni na przygotowania!
– Znam dwa lub trzy wręcz idealne miejsca – powiedział student.
– Zdążymy! – gorączkowała się Hela.
– Drodzy moi – odezwał się Piotr, wstając – rzecz całą rozważyć muszę jeszcze z przyjaciółmi, którzy pomóc mogą. Na dziś dosyć już tych narad wojennych. Ciebie, moja droga, Anna zaprasza, koniecznie chciała się z tobą zobaczyć – zwrócił się do Heli. – Myślę, że pan August zechce ci w tej podróży towarzyszyć. Wy zaś – zwrócił się do chłopców – wracajcie do mieszkania i oczekujcie dyspozycji. Dziękuję wszystkim.
Lublin, 19 listopada 1864
Adresat: Kancelaria J. E. Namiestnika gen. Fiodora Fiodorowicza hr. Berga
Dotyczy: Sprawa śmierci ośmiu żołnierzy naszej armii zamordowanych we dworze Krzywki oraz poszukiwań sprawców zbrodni
Raport
W toku podjętych działań wywiadowczych pozyskano informację, iż Helena Korzecka, dziedziczka majątku Krzywki, pobierała nauki w Lublinie, uczęszczając do Instytutu Żeńskiego dla Panien. Według naszych ustaleń zamieszkiwała na stancji madame Hateur przy ulicy Krakowskie Przedmieście. Pozyskawszy nakaz aresztowania, udałem się pod wskazany adres. Niestety, wedle słów właścicielki mieszkania Korzecka w niedzielę wyszła na miasto w towarzystwie cudzoziemca, który przedstawił się jako John Murray i wylegitymował się pismem od rzekomego wuja dziewczyny – Augusta Okońskiego. Na miejsce zamieszkania nie powróciła, pozostawiła jednak pewną ilość swojej garderoby, z czego wyciągam wniosek, że być może, jeszcze powróci lub wyśle po rzeczy kogoś zaufanego. Zdaniem madame, panna, już wcześniej zdradzająca oznaki rozwiązłości, uległa atakowi chuci płciowej i zbiegła z kochankiem, którą to opinię odnotowałem pro forma, ale uważam za mało prawdopodobną.
Wnioski: należy kontynuować poszukiwania Korzeckiej, Murraya, Okońskiego i Bieżmy. Powiadomiono Urząd Pocztowy, na wypadek gdyby poszukiwani zechcieli opuścić miasto omnibusem lub próbowali nadawać depesze. W najbliższych dniach dokonamy przeglądu dokumentów meldunkowych dla ustalenia, gdzie podczas nauki w Lublinie mógł zamieszkiwać Krzysztof Bieżmo.
Sporządził: nadzwyczajny sędzia śledczy Tymczasowej Komisji Wojenno-Śledczej kapitan Igor Wsiewołodowicz Ogarew
Kolejne dni mijały nudne i jednostajne. Arkadiusz, Sławek i Maciek chodzili co dzień rankiem do pracy. Krzysztof od handlarza starzyzną nabył starą kuszę, która dwieście lub trzysta lat wcześniej mogła służyć miejscowej straży miejskiej. Była sprawna, musieli tylko poprawić mechanizm spustowy i dorobić cięciwę z grubego rzemienia. Ustawili sobie na podwórzu snop słomy. Odczekiwali, aż większość lokatorów powędruje do swoich zajęć, i przez całe ranki szyli własnoręcznie wystruganymi bełtami. Początkowo nie szło im to szczególnie dobrze, ale po kilku dniach ćwiczeń znacznie poprawili celność. Regularnie też brali szable i stukali sobie nimi, aż ból napiętych mięśni przedramion uniemożliwiał dalsze ćwiczenia.
Chłopak wyszkolony przez dziadka Heli okazał się bardzo trudnym przeciwnikiem, jednak Staszek zazwyczaj był w stanie szybko przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Cieć pilnujący kamienicy początkowo trochę marudził, ale otrzymawszy pół rubla, przestał zwracać uwagę na ich treningi. Gdy pozostali lokatorzy poddasza wracali po pracy, byli najczęściej zbyt zmęczeni, by też trenować, ale i oni coś tam poćwiczyli.
Dni mijały dość jednostajnie. Sławek narzekał na swojego pryncypała. Ceny żywności rosły, a jemu obcięto i tak marną tygodniówkę. Także Arkadiusz narzekał, że szewc, u którego praktykuje, chce się go niebawem pozbyć. Egzaminy czeladnicze miały odbyć się wiosną, ale to cech decydował, kto zostanie do nich dopuszczony. On nie miał szans, co więcej, na jego miejsce byli już ponoć ugadani dwaj młodsi chłopcy, których rodzice obiecali majstrowi dobrze zapłacić za naukę.
– Muszę pogadać z panem Piotrem – marudził. – W Lublinie nie ma dla mnie miejsca, a jemu w którymś z folwarków przyda się zdolny partacz obeznany z taką robotą.
Читать дальше