Staszek wyjrzał przez otwór, pociągnął haust świeżego powietrza. Poczuł niewyobrażalną wręcz ulgę, jakby ktoś zdjął mu z pleców cały ciężar piętrzącej się nad nimi góry.
Jeśli stanie się coś nieoczekiwanego, jeśli korytarz pod farą runie, przebijemy się na powierzchnię tędy, pomyślał.
Tunel zakręcał łagodnie po łuku. Znaleźli jeszcze jeden otwór wentylacyjny, a potem korytarz zagłębił się w skarpę. Co jakiś czas mijali prostokątne otwory zamurowane cegłą.
– To chyba ściana, za którą są piwnice kamienic przy bramie Grodzkiej – rozważał Krzysztof. – Być może, z którejś z nich jest szyb w dół i przejście pod domami podzamcza?
– Nie wydaje mi się – westchnął student. – A nawet jeśli, to w której go szukać? Na ma tu żadnych oznaczeń. Przebijemy się do cudzej piwnicy i jak się potem tłumaczyć, że nie jesteśmy złodziejami? A jakby, nie daj Boże, wezwali żandarmów!?
Tunel zakręcił gwałtownie i zaczął opadać w dół. Schodzili po stromych kamiennych schodkach. I naraz otworzył się przed nimi nieco szerszy ceglany korytarz. Biegł prosto jak strzelił, lekko opadając.
– A niech mnie, czy to przypadkiem nie będzie ulica Szeroka? – zapytał Krzysztof.
– To być może... A gdzieś od niej w prawo odbijemy i będziemy pod zamkiem!
Niestety, przeszli jeszcze kilkadziesiąt stopni i stanęli bezradnie. Dalsze przejście było zalane. Student zaklął. Patrzyli, jak płomyki latarek odbijają się w tafli u ich stóp. Jakieś dwadzieścia metrów dalej opadający sufit ostatecznie znikał w wodzie.
– Może tylko dziś podeszła tak wysoko? – zasugerował wreszcie najmłodszy uczestnik wyprawy. – Kilka dni padał deszcz, wody Czechówki na pewno się podniosły. Jeśli jest kanał łączący, to i tu wyższy stan.
– Może. Ale ile mogą opaść? Metr? Latem mamy tu wrócić czy jak? A czasem i wyżej podchodzą. – Piotr oświetlił ścianę, pokazując ślady wody. Nic tu po nas, moi drodzy. Zawracamy.
– Zanurkować? – bąknął Staszek. – Może to tylko syfon i po drugiej stronie jest już sucho? Słyszałem, że bywały i takie zabezpieczenia.
– Opada stromo – pokręcił głową Piotr. – Czytałem, że w Anglii i Francji są już kombinezony wykonane z impregnowanej skóry, z hełmami mosiężnymi wyposażonymi w szybki. Do nich powietrze dla oddychania rurami się tłoczy. Dzięki temu czas jakiś można przebywać w wodzie. Używa się ich, żeby wydobywać różne rzeczy zatopione w portach, a nawet cenne towary z wraków. Jednak w naszych stronach tego nie ma, bo i skąd?
Popatrzyli przez chwilę na martwe lustro wody i ruszyli z powrotem. Pod górę szło się bardzo ciężko. Chodniki były strome i śliskie, ale najbardziej ciążyło im rozczarowanie. Wypili jeszcze po łyku gorzałki, ale nie rozproszyło to wcale ponurych myśli.
– Może są jeszcze jakieś tunele? – zagadnął Staszek.
– To być może, jednak nie wiem, gdzie ich szukać – westchnął dowódca wyprawy. – Podobno z podziemi kościoła na Czwartku jest przejście na Stare Miasto, ale tak mi się wydaje, że i ono może być teraz pod wodą.
Wreszcie przez znajome krypty wrócili do piwnic kamienicy. Pan Jakub oczekiwał na nich.
– Tak też i myślałem – gderał. – Brudni jesteście, jakbyście ziemię ryli. Wody zagrzałem, chodźcie się wymyć.
Szorowali się długo i starannie, nie żałując mydła. Otrzepali jak mogli ubrania z kurzu i śladów wapna. Wreszcie wyglądali jako tako. Piotr pożegnał ich na placu zasłanym gruzami kościoła i powędrował do swojego mieszkania. Oni ruszyli na kwaterę. Ciemno było że oko wykol, Krzysztof zapalił świeczkę i osadził w latarce. W zaułku nie było już prostytutki, która ich zaczepiała. Może kogoś skusiła, a może po prostu poszła spać. Wracali tą samą trasą. Gdzieś w mieszkaniu zaskuczał pies, poza tym było cicho. Miasto spało. Staszek westchnął. Ciemność, cisza, chłód... Nie wytrzymywał już tego. Dusiła go depresja.
Dochodzę chyba do jakiejś granicy, pomyślał. Nic się nie układa, wszystko, czego dotknę, sypie się w rękach, a co gorsza, jest jesień.
Żandarmi wyszli z bramy zupełnie nieoczekiwanie, odsłaniając latarnie zakryte wcześniej połami płaszczy. W jednej chwili pusta uliczka zamieniła się w pułapkę. Staszek zamarł jak sparaliżowany. Miał dwa rewolwery, ale sięgać po nie teraz...? Moskali było trzech, dwaj jakby od niechcenia trzymali już dłonie na rękojeściach szabli.
– A co my tu mamy? – Dowódca patrolu oświetlił wędrowców latarnią. – Zbłąkane po nocy ptaszęta... Pewnie poszliście się wódki napić? – mówił po polsku, choć z nieprzyjemnym miękkim akcentem. – Dokumenty macie?
– No co też pan podejrzewa, panie majorze? – obruszył się Krzysztof, awansując żandarma od razu o trzy stopnie. – Wódki niby? Kogo z wyrobników dziś stać na takie przyjemności? Zresztą każdy porządny szynkarz precz nas pogoni, a na melinach wódka przecież jeszcze droższa. Poszliśmy na skarpę choć z dala popatrzyć, jak dziwki klientów szukają, i pomarzyć o pierwszych przygodach.
Dowódca patrolu przeniósł spojrzenie na Staszka, ale uśmiechał się już lekko pod wąsem. Jego towarzysze opuścili dłonie.
– A ty co powiesz? Podobają ci się te lubelskie małpy?
– Może i niezbyt urodziwe, ale w moim wieku każda kobieta wydaje się piękna, a na myśl o obłapiance z nimi ochota nachodzi, żeby choć konarek w krzakach zastrugać – Staszek użył świeżo poznanego idiomu.
Nastrój zmienił się w jednej chwili. Wszyscy trzej Rosjanie parsknęli serdecznym śmiechem, jeden nawet przyjacielsko klepnął Krzysztofa w plecy.
– Zmiatać do domu – powiedział dowódca już łagodniej. – A nie szlajać się po nocach!
– Dziękujemy, wasze błagorodia . – Krzysztof zasalutował i czmychnęli.
Chwilę potem byli już przed swoją bramą.
– Teraz ani mru-mru – przykazał Krzysztof. – Bo jak się dozorca zbudzi, to za otworzenie o tej porze zapłacić trzeba, a na co pieniążki tracić?
Zdmuchnęli latarkę. Chłopak wyciągnął dorobiony klucz i chwilę majstrował w zamku. Wślizgnęli się jak duchy do środka. Na szczęście dozorca spał w kanciapie i nie zbudził się, gdy go mijali. Na schodach Krzysztof ponownie zapalił świeczkę.
– Uratowałem rubelka – cieszył się.
– Nie rozumiem? – Staszek rozłożył ręce.
– Ten oficer. Zapytał o wódkę, czy piliśmy. To aluzja taka. Widocznie sami chcieli się napić, może wódki, może piwa. Ale widać żołd już przepuścili, no to szukali kogoś, kto się opłaci za wypuszczenie. Zdarliby z nas pieniądze i poszli na melinę. Ale rozbawiłem go, ty też pomogłeś i puścił darmo. A na te dziwki to faktycznie co najwyżej popatrzeć można – dodał już poważniej. – Syfilis zbiera straszne żniwo tego roku – powtórzył myśl sprzed kilku godzin.
– No faktycznie, sprytnie wybrnąłeś. Ale czemu sami nie poszli na melinę i nie kazali się napoić darmo?
– Bo melina odprowadza procent od utargu wyższym szarżom. Bali się podpaść komuś władnemu. Sam rozumiesz... Żeby pokątnie handlować wódką, trzeba mieć przyjaciół, którzy sprawią, że można interes prowadzić spokojnie i bez obaw.
Weszli do kuchni. Na piecu stał sagan ciepłej jeszcze wody. Cicho, by nie zbudzić współlokatorów, nalali sobie do misek. Staszek ponownie długo szorował się szczotką, nacierał mydłem i zlewał letnią wodą. Umył włosy. Miał wrażenie, jakby pleśń i kurz podziemi wżarły mu się w skórę. Założył czyste gatki i koszulę. Poczuł się od razu znacznie lepiej. Brudne ubrania wrzucili do wiadra, zalali wodą i dorzucili kilka łyżek ługu. Rano się dopierze. Krzysztof szybciej zakończył ablucje i już się położył.
Читать дальше