Podróżnik w czasie podszedł jeszcze do okna. Lublin spał. Okna były ciemne. Tylko w dwu lub trzech miejscach połyskiwały słabe płomyczki świec. Wreszcie mógł wyciągnąć się na łóżku i zawinąć wraz z głową w lichy koc. Nim zdmuchnął świecę, spojrzał jeszcze na zegarek. Była trzecia w nocy. Sen przyszedł nagle, nakrył go jak fala.
We śnie znów wrócił do lochów. Wędrował niekończącymi się podziemiami, mijał trumny, mumie i szkielety. Szukał czegoś, sam nie umiał powiedzieć czego. Może wyjścia na powierzchnię, może zagubionej Heli, a może tylko jej narzeczonego...
Minęło kilka dni od wyprawy podziemiami, gdy Sławek ponownie przyniósł kopertę z listem od pana Piotra. Tym razem student życzył sobie, żeby oprócz Staszka zjawili się również dwaj starsi mieszkańcy poddasza. Gdy przybyli, Hela była już na miejscu. Siedziała w kąciku, czytając mały tomik oprawiony w skórę, pewnie francuski romans. Gospodarz krzątał się, robiąc kawę. Staszek obserwował go trochę zdziwiony.
Szlachcic powinien mieć do takich spraw służącą, pomyślał. Chyba że bardzo rzadko tu bywa i nie kalkuluje mu się utrzymywać w Lublinie „personelu”? Nie, bzdura, przecież mógł zabrać kogoś ze swojego majątku. Może zatem względy konspiracji?
Po chwili, postukując laską, nadszedł jeszcze pan August. Stary weteran był lekko skrzywiony i chwilami zaciskał usta. Widocznie odczuwał jakieś bóle. Zasiedli do stołu.
– Zasięgnąłem języka u zaufanych ludzi, których miałem okazję poznać przed laty podczas organizowania obchodów unii w Horodle – zaczął stary marynarz. – Uzyskałem, jak sądzę, dobry osąd sytuacji, w jakiej znajduje się nasz przyjaciel Fryderyk. Możliwości zakładałem trzy. Albo powieszą go na zamku, albo otrzyma wyrok i popędzą go na katorgę, albo ewentualnie dojdą do wniosku, że jest niewinny, i wypuszczą.
– Wypuszczą? – zdziwił się Krzysztof.
– Tak, to wciąż możliwe. Jak ustaliłem, nie było go w chwili ataku na obozowisko brata panienki Heleny. Traf chciał, że aresztowano go w Krasnymstawie, i to dokładnie podczas obławy na grupę buntowników w lesie. Szczęśliwie wysłano go wtedy po zaopatrzenie do miasteczka. Rosjanie nie mają więc na niego dość mocnych dowodów. Miał dwa konie, jednego pod wierzch, drugiego jucznego prowadził. Na jucznym wiózł cztery worki kaszy i trzydzieści funtów wędzonego boczku. Zeznał, że jest człowiekiem państwa Bielińskich, a żywność kupuje na potrzeby folwarku.
– Dlaczego nie uwierzyli w tę legendę? – zapytał Staszek.
– Bo majątek w Uherze, jeśli chodzi o kaszę czy słoninę, jest samowystarczalny. Mają przecież młyn i stępy, świnie też trzymają. W dodatku gdyby kogoś posłali po sprawunki, to raczej do Chełma, bo znacznie bliżej i droga też lepsza. Bielińscy potwierdziliby, że to ich człowiek, ale coś mi się zdaje, że nawet ich o to nie zapytano. Carscy muszą mieć jeszcze jakieś informacje, które potwierdzają winę Fryderyka. Niestety, nie wiem jakie. Doszły mnie słuchy, że żywo interesuje się nim komisja śledcza z Warszawy. To już bardzo niedobra okoliczność.
Zapadło milczenie. Staszek pociągnął łyczek kawy. Była o niebo lepsza niż ta, którą pijali wyrobnicy na poddaszu. Przełamał gorzki smak naparu płytką z prasowanych daktyli.
– Skąd mogliby wiedzieć, że należał do buntowników? – parsknęła Hela. – Mój brat nie robił żadnych spisów swoich ludzi. Dokumentów w obozowisku raczej nie znaleźli. Fryderyka poznał w Warszawie, gdzie razem studiowali. Mój narzeczony pochodzi z Mazowsza. Wspominał, że zanim do nas przyjechał, brał udział w ataku na Płock, pierwszej nocy powstania. Potem dopiero ściągnął w Lubelskie.
– Widocznie ci z Warszawy posiadają jakieś informacje wskazujące na jego udział w walkach o Płock lub w innych regionach – zauważył Staszek, odstawiając filiżankę. – Z pewnością tutejszych śledczych zastanowiło też, co młodzieniec ten porabia w waszej okolicy. Wymiana informacji pozornie mało istotnych mogła pomóc w budowie pełniejszego obrazu jego misji. Dwa do dwóch umieją przecież dodać.
– W każdym razie sytuacja wygląda tak, że niebawem planują przesłać go pod konwojem na dalsze śledztwo do Warszawy – zakończył pan August. – Nikt go tu po cichu za łapówkę nie zwolni, bo musiałby się długo i gęsto tłumaczyć.
– Z więzienia na zamku go nie wydobędziemy – zauważył Piotr ponuro. – Ani siłą, ani w oparciu o przepisy prawa, ani za pomocą przekupstwa.
Stary marynarz w zadumie stukał palcami w parapet.
– Zatem wyjście jest jedno. Uderzymy na konwój i odbijemy go wraz z resztą więźniów – rzuciła Hela.
Przy stole zapadła cisza. Wszyscy zebrani mieli miny, jakby dziewczyna palnęła jakąś horrendalną głupotę. Staszkowi dla odmiany to, co powiedziała, wydało się wręcz oczywiste. Przed oczyma stanęły mu kadry z „Akcji pod Arsenałem”.
– Czy da się zaatakować konwój i odbić więźnia? – zapytał spokojnie. – Czy to w ogóle wykonalne?
– Nikt tego dotąd nie próbował – zauważył Krzysztof. – A może próbowano, tylko ja o takim przypadku nie słyszałem?
– Jeszcze w styczniu zeszłego roku pod Lipnem na Mazowszu próbowano uwolnić pędzonych do Płocka więźniów, ale konwój rozgromił naszych. Wiosną planowano podejść od północy przez Lasy Bielańskie i uderzyć na Cytadelę Warszawską, ale i ten plan się nie powiódł, bo Kozacy wyśledzili i rozgromili powstańców kryjących się w zagajnikach – powiedział pan August. – Być może i inne partie podejmowały takie działania, ale ja o tym nie słyszałem.
– Sił naszych mało – westchnął Piotr. – Który z moich przyjaciół brał udział w walkach, dziś albo w więzieniu, albo nie żyje, albo za kordonem. Piętnastu, no, może dwudziestu ludzi jestem w stanie skrzyknąć, a większość to będzie młódź, która rwie się do czynu, ale nigdy nie była pod ogniem.
– Nieostrzelani – mruknęła Helena. – Zatem dajmy im szansę! Młodzieniec staje się mężczyzną w walce.
– Albo ginie – uzupełnił student ponuro. – Widziałem, jak żuawi śmierci szli do boju. Prosto pod carskie kule, zgodnie z przysięgą, którą złożyli. Nigdy się nie cofać, zwycięstwo albo śmierć. Samotrzeć na stu wrogów, nic to, że Moskale okopani i mają przewagę dwadzieścia do jednego, rozkaz zdobyć pozycję za wszelką cenę został wykonany. Piękna to była walka. Ale gdy dym opadł, a nad rosyjskim szańcem załopotał ich sztandar, przy życiu pozostał co czwarty.
– Gdyśmy pod Napoleonem służyli, do głów nam wbijano, że aby broniących się w polu pokonać, trzykrotna przewaga dopiero gwarantuje zwycięstwo, gdy zaś umocnionego obozu dobywać, i tego mało... Jednak atak nagły, niespodziewany i gwałtowny, choćby małymi siłami uczyniony, paraliżuje przeciwnika. Wówczas nawet doskonałą obronę przełamać jest zdolny – odezwał się pan August. – Wszak generał Kruk pod Żyrzynem dużej przewagi nie miał. Oddział kozacki wpadł w zasadzkę i w pierwszej salwie trzecia część Moskali od kul padła.
– Ale reszta szybko uformowała obronę i kilka godzin bitwa trwała – przerwał Piotr. – A nawet kontrataki podejmowali. Gdyby teren bardziej im sprzyjał, wojaków Kruka by odparli, albo i rozgromili, a pieniądze i kiecki generałówny uratowali.
– Jak wygląda taki konwój? – zapytał Staszek.
– Zazwyczaj przodem jedzie patrol Kozaków na koniach. Penetrują gościniec, czasem i na boki się rozjadą, jeśli coś ich zaniepokoi, krzaki przetrząsają. Za nimi, tak w odległości kwadransa, jedzie kibitka, albo i kilka, one też w otoczeniu Kozaków. Chyba że pieszo więźniów pędzą, wtedy w kolumnę ich ustawią i do jednego łańcucha przykują. Tylko że wokoło konwojenci z karabinami maszerują, a jeszcze nawet i dwudziestu Moskali konno galopuje. Wreszcie jest i straż tylna. Ktokolwiek coś zauważy, daje znać sygnałówką, a gdy czasu braknie, z pistoletu pali. Jeśli straż przednią zaatakujemy, konwój stanie, straż tylna do głównej grupy dołączy i ochronę kibitek wzmocni. Jeśli uderzymy na bezpośrednią eskortę, Kozacy z lewej i z prawej na karki nam spadną – powiedział Piotr. – Trzydziestu, czterdziestu ludzi opór nam stawi, a powiedzmy, piętnastu do dwudziestu w plecy będzie strzelać. Więźniowie pomocy nam nie udzielą, bo czy pieszo idą, czy w kibitkach, jednako na czas drogi w żelaza zakuci. Nijak to ugryźć.
Читать дальше