Ja też byłam zaszokowana Z tym, że i ja nie przejmowałam się za bardzo biedną Stella, tylko chodziło o mnie samą. Skoro zapuszkowali Stellę, która miała czternaście lat, to przy najbliższej okazji przyjdzie kolej na mnie. A siedzenie w pudle wcale mi się nie uśmiechało.
Zadzwoniłam do Narkononu, żeby podzielić się nowiną z Babsi. Prawie co dzień rozmawiałam z nią przez telefon. Jak dotąd, leczenie w Narkononie bardzo jej się podobało. Z tym, że też już dwa razy stamtąd pryskała, żeby sobie coś drobnego władować. Kiedy zadzwoniłam teraz do Narkononu, to mi powiedzieli, że Babsi jest w szpitalu w Westend. Żółtaczka
Z Babsi było tak jakoś podobnie jak ze mną. Ledwie się człowiek zabrał poważnie za odwyk, a tu żółtaczka. Babsi też już iks razy próbowała odwyku. Ostatnim razem pojechała nawet z takim jednym z poradni dla narkomanów aż do Tybingi, żeby tam zacząć leczenie. W ostatniej chwili się spietrała, bo mówili, że tam podobno jest cholernie ostro. Fizycznie Babsi była równie wykończona jak ja. Zawsze bardzo dokładnie obserwowałyśmy się nawzajem. Każda z nas mogła dosyć dokładnie zorientować się na przykładzie drugiej, jak bardzo sama już sparszywiała. Bo z nami zawsze działo się bardzo podobnie.
Następnego dnia zaraz przed południem pojechałam odwiedzić Babsi w szpitalu w Westendzie. Razem z Janie podjechałyśmy do Heussplatz, a potem szłyśmy piechotą przez Westend. To zupełnie obłędna okolica. Bombowe wille i od metra drzew. Nigdy bym nie pomyślała, że w Berlinie jest coś takiego. Zdałam sobie sprawę, że w ogóle nie znam Berlina. Wszystko, co w swoim życiu widziałam, to Gropiusstadt i okolice, niewielkie osiedle w dzielnicy Kreuzberg, gdzie mieszkała mama, no i te cztery miejsca, gdzie kręcą się narkomani Lało jak z cebra. Obie z Janie byłyśmy przemoczone do ostatka. Ale obie byłyśmy szczęśliwe. Cieszyłyśmy się tą wielką ilością drzew, a ja, że zobaczę Babsi.
W szpitalu od razu problem, o którym nawet nie pomyślałam. Oczywiście Janie nie może wejść ze mną. Ale jeden z portierów był całkiem okay. Wziął Janie na ten czas do swojej dyżurki. Dopytałam się jakoś, gdzie leżą chorzy, i zaczepiłam pierwszego lepszego lekarza, gdzie znaleźć Babsi. On na to: – Sami bardzo byśmy chcieli wiedzieć. – Powiedział, że Babsi uciekła już wczoraj. Dodał też, że jak znowu zacznie coś kombinować z narkotykami, to może się to źle skończyć, bo żółtaczka jeszcze nie wyleczona i wątroba nie za dobrze funkcjonuje.
Poszłam z Janie z powrotem do kolejki podziemnej. Pomyślałam sobie, że Babsi ma wątrobę rozwaloną nie gorzej od mojej, i, że u nas wszystko dzieje się jakby równolegle. Tęskniłam za Babsi. Zapomniałam o wszystkich kłótniach. Wydawało mi się, że obie się teraz potrzebujemy. Pozwoliłabym się jej wygadać. Miałam zamiar namówić ją, żeby wróciła do szpitala. Ale potem znowu zaczęłam patrzeć trzeźwo na sprawy. Wiedziałam, że i tak by się nie zgodziła wrócić, jeśli już znowu dwa dni jest na trasie i ćpa. Przecież znałam siebie. Ja też bym nie wróciła. Babsi i ja byłyśmy do siebie cholernie podobne. Zresztą, nawet nie wiedziałam, gdzie jej szukać. Pewnie pałętała się gdzieś po ulicy, siedziała gdzieś z jakimiś ćpunami albo u stałego klienta. Nie miałam czasu, żeby jej wszędzie szukać, bo ojciec kontrolował mnie przez telefon, czy siedzę w domu. Postąpiłam według starej narkomańskiej zasady moralnej: jedyną bliską osobą dla ćpuna jest on sam. Pojechałam do domu. Kompletnie nie miałam ochoty jechać jej szukać, bo zostało mi jeszcze trochę towaru od Heinza.
Następnego dnia rano zeszłam na dół po gazetę. Codziennie kupowałam Berliner Zeitung. Właściwie od dnia, kiedy mama przestała mi podrzucać wieczorem wycinki o śmiertelnych ofiarach heroiny w Berlinie. Podświadomie zawsze najpierw szukałam, czy nie ma wzmianki o kolejnej ofierze. Były coraz bardziej lakoniczne, bo ofiar było coraz więcej.
Tego dnia rano smarowałam sobie chleb marmoladą i przerzucałam gazetę. Znalazłam na samym początku. Wielki nagłówek: Miała zaledwie czternaście lat. Od razu wiedziałam, kto. Nawet nie musiałam dalej czytać. Babsi. Jakoś tak to przeczuwałam. Właściwie nie byłam zdolna do żadnej emocji. Byłam kompletnie martwa. Czułam się tak, jakby pisali o mojej własnej śmierci.
Poszłam do łazienki i władowałam działkę. Dopiero potem mogłam trochę popłakać. Nie wiedziałam, czy płaczę nad Babsi czy nad sobą. Wypaliłam w łóżku papierosa i dopiero wtedy byłam w stanie przeczytać, co tam pisali w gazecie: Jednorazowa strzykawka z mlecznobiałego plastiku tkwiła jeszcze w lewym przedramieniu dziewczynki: uczennica szkoły podstawowej Babette D. (lat 14) z dzielnicy Schóneberg była martwa. Tę najmłodszą, jak dotąd, ofiarę narkotyków znalazł jeden z jej znajomych w mieszkaniu przy Brotteroder Strasse. Nadjy R. (lat 30) oświadczył funkcjonariuszom policji kryminalnej, że poznał tę dziewczynę w dyskotece „Sound” przy Genthiner Strasse. Ponieważ nie miała gdzie zanocować, przyjął ją do swojego mieszkania. Babette jest 46 tegoroczną ofiarą narkotyków w Berlinie, i tak dalej. Dosyć drastyczne opisy. Wszystko tak proste i jasne, jak to zwykle w gazetach, które nie mają zielonego pojęcia o środowisku narkomanów. Nawet w wielkich pismach ilustrowanych wypisywali wtedy różne bzdury o Babsi, bo była najmłodszą ofiarą narkotyków w całych Niemczech.
Gdzieś tak koło południa przyszłam trochę do siebie i czułam już tylko wariacką wściekłość. Byłam przekonana, że jakiś skurwiel dostawca wcisnął Babsi lewy towar, może nawet ze strychniną. Taka hera pomieszana ze strychniną coraz częściej pojawiała się na rynku. Wsiadłam w metro i pojechałam na policję. Bez pukania wparowałam do pokoju tej Schipke. Zaczęłam sypać. Powiedziałam wszystko, co mi było wiadomo o dostawcach oszustach i o alfonsach, którzy motali coś z herą, i o „Soundzie”. Wyglądało na to, że większość z tych rzeczy wcale jej nie interesuje. A na koniec znowu mi powiedziała: – No, to do następnego spotkania, Christiane.
Pomyślałam sobie, że glinom „kompletnie zwisa, że ktoś sprzedaje skażony towar. Byli zadowoleni, jak mogli odfajkować w aktach kolejnego ćpuna. Przysięgłam sobie, że sama znajdę mordercę Babsi.
Ten facet, u którego znaleźli Babsi, nie wchodził w rachubę. Był względnie w porządku. Znałam go nawet dość dobrze. Taki jeleń z niesamowitym szmalem. Poza tym bardzo zabawny. Lubił otaczać się młodymi dziewczynami. Woził mnie nawet po mieście swoim sportowym wozem, zaprosił kiedyś do lokalu, dał forsę. Ale chędożyć chciał tylko taką, która sama autentycznie ma na to ochotę. Więc jeśli o mnie chodzi, to mógł czekać do usranej śmierci. Był wprawdzie biznesmenem, ale nie docierało do niego, że puszczanie się to też jest biznes.
Poszłam na Kurfürstenstrasse, żeby u tych z samochodów zarobić tyle forsy, żeby móc sprawdzić towar od wszystkich możliwych skurwieli, którzy wciskają lewą herę. Potem połaziłam między ludźmi, kupiłam towar od paru łebków i w końcu byłam już kompletnie nagrzana. Nikt nie miał pojęcia, od kogo Babsi upiła ostatnią działkę. Albo może wszyscy woleli nie wiedzieć. Udawałam przed sobą, że poluję na mordercę Babsi nawet wtedy, kiedy w rzeczywistości chodziło już tylko o to, żeby się naćpać bez wyrzutów sumienia. Bo mogłam sobie powiedzieć, „Musisz znaleźć tego skurwiela, nawet, żebyś sama miała przy tym oberwać. Nawet nie czułam strachu, jak sobie ładowałam, ile wlezie.
BERNO GEORG THAMM
Kierownik poradni psychospołecznej przy organizacji Caritas w Berlinie Zachodnim
Читать дальше