Niedługo potem nie widziałam już innego wyjścia, jak koło południa wyskoczyć na dworzec Zoo i obsłużyć jakiegoś klienta. Jeszcze ukrywałam to przed Detlefem. Ale coraz mniej zostawało z dobrego nastroju, bo znowu zaczynała się szarzyzna powszedniego dnia narkomanki. Tych odświętnych dni, które miało się po odwyku – bez strachu przed głodem, a co za tym idzie bez przymusu, żeby zawsze mieć działkę na następny dzień – tych dni po każdym odwyku było mniej.
Gdzieś tak w tydzień po powrocie Detlefa zjawił się w Hasenheide Rolf, ten pedzio, u którego Detlef mieszkał. Wyglądał na podłamanego i powiedział tylko: – Detlef wpadł. – Podobno zgarnęli go w jakiejś obławie i od razu związali w tej sprawie z euroczekami. Paser go przypucował.
Poszłam do szaletu przy Hermannplatz, zamknęłam się w kabinie i zaczęłam ryczeć. Znowu nici z naszej wspaniałej przyszłości. Znowu wszystko było kompletnie rzeczywiste, czyli kompletnie beznadziejne. Potem został już tylko strach przed głodem. Nie było mowy, żebym w takim stanie potrafiła spokojnie przysiąść się do Arabów, żuć pestki słonecznika i czekać, aż uzbiera się dla mnie na niucha. Pojechałam na dworzec Zoo. Siadłam na gzymsie pod gablotami z reklamą linii kolejowych i czekałam na klientów. Ale na dworcu kompletnie nic się nie działo, bo akurat w telewizji transmitowali jakiś supermecz piłkarski. Nawet kasztanów ani śladu.
Potem przylazł jeden facet, którego znałam. Heinz, dawny stały klient Stelli i Babsi. Taki jeden, co zawsze płacił herą, dawał do tego strzykawki, ale za to chciał tylko dymać. Od kiedy wiedziałam, że Detlefa zapakowali do pudła i to pewnie na długo, było mi i tak wszystko jedno. Podeszłam do tego Heinza, on mnie nie poznał, i mówię: – Jestem Christiane, kumpelka Stelli i Babsi. – Wtedy mnie skojarzył i od razu zapytał, czy z nim pójdę. Zaproponował mi dwa razy po ćwierć. Bo zawsze płacił w naturze i to było w nim najprzyjemniejsze. Dwa razy po ćwierć to wcale nie tak źle, po przeliczeniu było nie było 80 marek. Wytargowałam jeszcze dodatkowo forsę na papierosy, colę i co tam jeszcze, no i pojechaliśmy.
Najpierw Heinz kupił towar na „rynku” przy Lehminer Platz, bo skończyły mu się zapasy. Okropnie śmieszne było patrzeć, jak fen typowy urzędas, podobny trochę do byłego ministra obrony, Lebera, przemyka między ćpunami. Ale znał się na rzeczy. Miał swoją stałą dostawczynię, która zawsze sprzedawała mu bezbłędny towar.
Miałam straszną chcicę, głód zaczął się na dobre, i najchętniej bym sobie władowała od razu w wozie. Ale Heinz nie chciał mi wydać działki.
Najpierw musiałam obejrzeć jego sklep papierniczy. Otworzył jakąś szufladę i wyjął zdjęcia. Sam robił. Beznadziejnie świńskie porno. W sumie chyba ze dwanaście dziewczyn. Raz były całe, na waleta, raz znowu tylko wykadrowane podbrzusze. Pomyślałam tylko: Ty biedny stary ćwoku. Pomyślałam też od razu o ginekologu. Ale przede wszystkim o towarze, który ten świrnięty pacan ciągle miał w kieszeni. Paru zdjęciom zaczęłam się dokładniej przyglądać dopiero wtedy, jak rozpoznałam Stellę i Babsi w akcji z Heinzem.
Powiedziałam: – Bezbłędne fotki. No, ale nie ma na co czekać. Naprawdę muszę sobie władować. – Poszliśmy na górę do jego mieszkania. Dał mi ćwierć grama, przyniósł też łyżkę, żebym mogła zagotować. Usprawiedliwiał się, że nie ma już małych łyżeczek, ale widać wszystkie musiały mu podprowadzić poprzednie dziewczyny. Wtryniłam sobie całe ćwierć, a Heinz przyniósł mi jeszcze butelkę ciemnego piwa. Potem na piętnaście minut zostawił mnie w spokoju. Miał wystarczające doświadczenie z ćpunkami, żeby wiedzieć, że po władowaniu człowiek potrzebuje kwadransik spokoju.
Jego mieszkanie nie wyglądało na mieszkanie człowieka interesu. Babsi i Stella zawsze mówiły, że on robi jakieś interesy. W starej szafie w pokoju wisiały krawaty, wszędzie stały kiczowate duperele z porcelany, jakieś puste butelki po włoskich winach oplatane słomą. Firanki były aż żółte z brudu i zaciągnięte, żeby nikt nie mógł zajrzeć do tego zapuszczonego mieszkania. Pod ścianą stały zsunięte dwie stare kanapy, na których w końcu się rozłożyliśmy. Żadnej pościeli, tylko stary koc w kratę, z frędzlami.
Heinz nie był nawet nieprzyjemny, tylko potrafił okropnie marudzić. Normalnie tak długo mi marudził, że w końcu dałam mu się przerżnąć, żeby tylko mieć spokój i pójść już do domu. Do tego jeszcze koniecznie chciał, żebym też coś odczuwała, więc musiałam udawać, no bo w końcu nieźle zapłacił.
Po Stelli i Babsi ja zostałam teraz stałą dziewczyną Heinza. Uważałam to przede wszystkim za praktyczne, bo oszczędzał mi mnóstwo czasu. Nie musiałam godzinami przesiadywać u Arabów dla głupiego niucha, nie musiałam już sterczeć na dworcu Zoo i czekać na klientów, nawet nie musiałam jeździć za towarem. Tak, że nawet całkiem nieźle radziłam sobie przez ten czas ze sprzątaniem, gołębiami i całą resztą.
Prawie każdego popołudnia jeździłam do Heinza i właściwie nawet już nic przeciwko niemu nie miałam. Na swój sposób mnie chyba kochał. Ciągle mi powtarzał, że mnie kocha, i ja też musiałam mu to mówić. Był niesamowicie zazdrosny. Ciągle się obawiał, że dalej chodzę na dworzec, i jakoś tak był miły.
W końcu był to jedyny człowiek, przed którym mogłam się do woli wygadać. Detlef w pudle. Bernd w pudle. Babsi w Narkononie. A Stella w ogóle jakby się zapadła pod ziemię. Mama nie chce mnie znać, myślałam sobie. A ojca musiałam bez przerwy okłamywać. Każde zdanie, jakie do niego mówiłam, to było jakieś kłamstwo. Tylko z Heinzem mogłam prawie o wszystkim pogadać, nie musiałam mieć przed nim tajemnic. Właściwie tak na dobrą sprawę, to jedyną rzeczą, o której nie mogłam z nim szczerze rozmawiać, był mój stosunek do niego.
Czasami, kiedy Heinz brał mnie w objęcia, było mi naprawdę dobrze. Miałam uczucie, że się ze mną liczy i, że coś dla niego znaczę. Kto inny się ze mną liczył? Kiedy nie leżeliśmy na tej zdezelowanej kanapie, czułam się raczej jak córka Heinza, a nie jak kochanka. Z tym, że on strasznie umiał marudzić, i z czasem robiło się coraz gorzej. Chciał, żebym bez przerwy z nim była. Musiałam mu pomagać w sklepie i pokazywać się jego tak zwanym przyjaciołom. Bo prawdziwego przyjaciela nie miał.
Przez to, że tyle czasu spędzałam z Heinzem, strasznie musiałam się gimnastykować, bo ojciec robił się coraz bardziej podejrzliwy.
Bez przerwy węszył w moich szpargałach. Musiałam piekielnie uważać, żeby nie przytargać do domu czegoś podejrzanego. Wszystkie adresy i numery telefonów, związane w jakiś sposób z moją rolą narkomanki i prostytutki, musiałam szyfrować. Przykładowo, Heinz mieszkał przy Leśnej. No to malowałam w notesie parę drzew. Numer domu i telefonu były zaszyfrowane jako zadanie matematyczne. Na przykład numer telefonu 3954773 był zapisany tak: 3,95 marki plus 47 fenigów plus 73 fenigi. Wszystko w dodatku ładnie wyliczone. Czyli przy okazji normalnie odrabiałam rachunki.
Któregoś dnia Heinz wyjaśnił tajemnicę zniknięcia Stelli. Siedziała w pudle. Nic o tym nie słyszałam, bo nie miałam już ani czasu, ani powodu, żeby kręcić się między ludźmi, którzy mogli coś o tym wiedzieć. Heinz był dość zaszokowany tą wiadomością. Nie z powodu Stelli. Nagle zaczął się obawiać najścia glin. Bał się, że Stella go przypucuje. Przy okazji dowiedziałam się, że od dosyć dawna toczy się przeciwko niemu śledztwo. Uwodzenie nieletnich i coś jeszcze w tym stylu. Dotychczas miał to głęboko w nosie, chociaż już kiedyś dostał jakiś wyrok. Twierdził, że ma najlepszego adwokata w Berlinie. Ale tym, że Stella mogła powiedzieć, że płacił dziewczynom w herze, trochę się jednak przejął.
Читать дальше