Z Christiane w ogóle nie dało się już rozmawiać. Kiedy próbowałam zagadnąć ją na temat jej nałogu, mówiła zaraz: – Daj mi święty spokój! – Miałam wrażenie, że Christiane powoli zaczyna się poddawać.
Wprawdzie nadal twierdziła, że już nie bierze heroiny, tylko pali haszysz, ale ja, w tym samym stopniu, w jakim przestałam mieć jakiekolwiek złudzenia, przestałam też wierzyć w jej wymówki. Regularnie przewracałam jej pokój do góry nogami, przy czym nieraz zdarzało mi się znajdować jakieś akcesoria. Dwa czy trzy razy były to nawet strzykawki. Rzucałam jej wtedy te strzykawki pod nogi, na co ona tylko wykrzykiwała obrażonym tonem, że to Detlefa i, że mu właśnie odebrała.
Któregoś dnia po powrocie z pracy zastałam ich oboje, jak siedzieli na łóżku w pokoju Christiane i właśnie podgrzewali łyżkę. Zupełnie mnie zatkało na taką bezczelność. Wykrztusiłam tylko: – W tej chwili mi się stąd wynoście.
Kiedy wyszli, rozpłakałam się. Nagle ogarnęła mnie niepohamowana wściekłość na policję i nasz rząd. Poczułam się całkowicie opuszczona. W BZ* znowu wiadomość o śmierci narkomana. W tym roku było już ponad trzydzieści ofiar. A to dopiero maj. Nie potrafiłam tego wszystkiego pojąć. Człowiek ogląda w telewizji, jakie ogromne sumy wydaje państwo na walkę z terroryzmem. A w Berlinie handlarze chodzą sobie na wolności i w biały dzień sprzedają na ulicy heroinę, jak lody na patyku.
Cała byłam pochłonięta tymi myślami. Nagle usłyszałam, jak głośno mówię do siebie: kurewskie państwo. Nie wiem już, co mi wtedy jeszcze przelatywało przez głowę. Siedziałam w dużym pokoju i tępo patrzyłam na każdy mebel z osobna. Najchętniej porąbałabym te graty w drobny mak. A więc po to wypruwałam sobie żyły? Potem znowu zaczęłam płakać.
Tego wieczora potwornie sprałam Christiane. Siedziałam wyprostowana na łóżku i czekałam, aż wróci. W głowie mi huczało od tego wszystkiego. Była to mieszanina strachu, poczucia winy i wyrzutów robionych samej sobie. Czułam się jak ktoś, kto się nie sprawdził i to nie tylko dlatego, że przez małżeństwo i tę moją harówkę tyle rzeczy robiłam nie tak. Chodziło o to, że tak długo byłam za tchórzliwa, żeby stanąć oko w oko z tym, co dzieje się z Christiane.
Tego wieczora straciłam ostatnie złudzenia.
Christiane wróciła dopiero o wpół do pierwszej w nocy. Z okna widziałam, jak wysiada z jakiegoś mercedesa. Pod samym wejściem do bloku. Boże, pomyślałam sobie, teraz już naprawdę koniec. Straciła resztki poczucia godności. To już katastrofa. Byłam kompletnie złamana. Wzięłam i sprałam ją tak okropnie, że aż mnie bolały ręce. Na koniec obie siedziałyśmy na dywanie i ryczałyśmy. Christiane była całkiem roztrzęsiona. Powiedziałam jej prosto w oczy, że się puszcza i, że wiem o tym. Potrząsnęła tylko głową i wyszlochała: – Ale nie tak, jak myślisz, mamusiu.
Wolałam sobie oszczędzić szczegółów. Posłałam ją do wanny, a potem do łóżka. Nikt nie może sobie nawet wyobrazić, jak się wtedy czułam. To, że sprzedaje się za pieniądze mężczyznom, było dla mnie – tak myślę – jeszcze większym ciosem niż jej narkomania.
Całą noc nie zmrużyłam oka. Zastanawiałam się, co mi w tej sytuacji pozostało? Z tej rozpaczy myślałam nawet o tym, żeby oddać ją do zakładu. Ale to by tylko pogorszyło całą sprawę. Najpierw wzięliby ją do głównego zakładu wychowawczego przy Ollenhauerstrasse. A jedna z nauczycielek jak najwyraźniej mnie przed tym ostrzegała, między innymi dlatego, że dziewczęta nakłaniają się tam wzajemnie do prostytucji.
Widziałam tylko jedną szansę: Christiane musi wyjechać z Berlina. Na zawsze. Czy chce, czy nie. Wyrwać się z tego bagna, gdzie ciągle ulega pokusie. Tam gdzie będzie bezpieczna przed heroiną.
Zarówno moja matka z Hesji, jak i szwagierka ze Szlezwiku-Holsztyna gotowe były natychmiast ją do siebie przyjąć. Kiedy zakomunikowałam Christiane moją decyzję, nagle spokorniała i zrobiła się niepewna. Poczyniłam już nawet niezbędne przygotowania, a tu nagle Christiane przychodzi do mnie skruszona i wyraża gotowość pójścia na leczenie. Nawet znalazła już miejsce. W Narkononie.
Kamień spadł mi z serca. Bo nie byłam pewna, czy bez leczenia da sobie jakoś radę i czy nie zwieje od tych moich krewnych.
Nic dokładnego o tym Narkononie nie wiedziałam, tylko tyle, że to kosztuje. Z miejsca pojechałyśmy tam taksówką. To było na dwa dni przed jej piętnastymi urodzinami. Jakiś młody człowiek przeprowadził z nami wiążącą rozmowę wstępną. Pochwalił naszą decyzję i zapewnił mnie, że nie muszę się już o nic martwić. Leczenie w Narkononie z reguły kończy się sukcesem. Mogę być całkiem spokojna. Po raz pierwszy od długiego czasu poczułam ogromną ulgę
Potem dał mi do podpisu zobowiązanie do pokrycia kosztów leczenia. Pięćdziesiąt dwie marki dziennie, płatne zawsze na miesiąc z góry. To było więcej niż moja miesięczna pensja netto. Ale cóż to miało za znaczenie. Zresztą, ten młody człowiek wspomniał coś, że koszty leczenia może mi zwrócić okręgowy Urząd Spraw Socjalnych.
Następnego dnia uzbierałam jakoś pięćset marek i zaniosłam do Narkononu. Potem wzięłam kredyt na tysiąc marek i wpłaciłam w czasie pierwszego spotkania dla rodziców. Spotkania dla rodziców prowadził rzekomo były narkoman. Nie było po nim widać tej przeszłości. Powiedział, że dzięki Narkononowi stał się nowym człowiekiem. Nam, rodzicom, bardzo to zaimponowało. Zapewnił mnie, że Christiane zrobiła już ogromne postępy.
W rzeczywistości grali dla nas przedstawienie i chodziło im wyłącznie o pieniądze. Potem dowiedziałam się z gazety, że Narkonon prowadzony jest przez jakąś podejrzaną amerykańską sektę i zbija kapitał na strachu rodziców.
Ale tak jak zawsze, tak i w tym wypadku spostrzegłam się, jak już było za późno. Początkowo wydawało mi się, że Christiane jest w najlepszych rękach. Chciałam, żeby została tam jak najdłużej. Czyli potrzebowałam pieniędzy.
Obleciałam wszystkie możliwe urzędy. Żaden nie uważał się za kompetentny. W żadnym nie powiedziano mi prawdy o Narkononie. Czułam zniechęcenie i było mi nieprzyjemnie. Miałam wrażenie, że niepotrzebnie zabieram tym ludziom czas. Ktoś powiedział mi w końcu, że zanim w ogóle wystąpię o zwrot kosztów leczenia, muszę mieć oficjalne zaświadczenie od lekarza, że Christiane jest narkomanką. Myślałam, że to jakiś dowcip. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o sprawie, widział po Christiane, co się z nią dzieje. Ale taka była urzędowa droga. Tyle, że kiedy po dwóch tygodniach udało mi się załatwić wizytę u lekarza, który miał uprawnienia do wydawania takich zaświadczeń, Christiane ponownie uciekła z Narkononu. Już trzeci raz.
Znowu wypłakiwałam oczy. Myślałam sobie: wszystko zacznie się od początku. A jednak za każdym razem miałam nadzieję, że może tym razem jej się uda. Wspólnie z moim przyjacielem zaczęliśmy jej szukać. Popołudniami przeczesywaliśmy park Hasanheide, wieczorami centrum i dyskoteki, a między jednym a drugim wszystkie dworce. Wszystkie miejsca, gdzie kręcą się narkomani. Co dzień i co noc od nowa. Zaglądaliśmy nawet do szaletów w City. Zgłosiliśmy na policję jej zaginięcie. Stwierdzili, że mogą ją tylko umieścić na liście poszukiwanych. I, że niedługo pewnie sama się gdzieś pojawi.
Najchętniej bym się gdzieś zagrzebała. Bez przerwy ten strach. Strach, że ktoś zadzwoni i powie: Pani córka nie żyje. Byłam kłębkiem nerwów. Nie miałam już na nic ochoty, nic mnie nie obchodziło, musiałam się zmuszać do pracy. Ale z drugiej strony nie chciałam brać zwolnienia. Zaczęły się kłopoty z sercem. Z trudem poruszałam lewą ręką. W nocy zawsze mi cierpła. Bez przerwy coś mi się przewalało w żołądku. Bolały mnie nerki, głowa, myślałam, że mi pęknie. Wyglądałam jak cień.
Читать дальше