– Doprawdy… – zaczęła mama wysokim tonem, ale zaraz urwała. Przypomniała sobie piękny i bezcenny rodzinny portret pradziadka, ofiarowany mało sympatycznej kuzynce. Portret pradziadka bowiem cieszył się złą sławą. Całą rodzinę Agaty dręczyły senne majaki. Co rano, przy śniadaniu, tata, mama i Agata, z podkrążonymi oczami, snuli opowieści o sennych koszmarach, w których portret pradziadka odgrywał główną rolę. Nikt jednak nie zdobył się na to, żeby pradziadka sprzedać. Handlowanie przodkiem wydawało się okropnym bluźnierstwem i mogło ściągnąć jeszcze gorsze kłopoty niż senne widziadła. Co innego dać go komuś w prezencie… Obdarowana kuzynka, o dziwo, sypiała zdrowo i bez koszmarów, choć pradziadek wisiał tuż nad jej głową.
– Skoro chce się pan go pozbyć… – szepnęła mama z nagłym zrozumieniem.
– Chcę i jestem nawet gotów ponieść wszelkie koszty transportu – oznajmił pan Gryms łagodnie, acz kategorycznie.
– Proszę bardzo – szepnęła mama.
W kantorku pan Gryms wypisał rachunek na dziesięć złotych i pokręcił korbką od staroświeckiej kasy. Z powagą wsunął pieniądz do małej szufladki. Agata zerknęła ciekawie i bez zdziwienia zauważyła, że w kasie jest tylko maminy banknot.
– Lustro znajdzie się u państwa jutro. Radziłbym je zawiesić w przedpokoju, będzie się ładnie prezentować.
– To lustro ma wisieć w moim pokoju – powiedziała Agata głosem cichym, lecz wykluczającym jakikolwiek sprzeciw.
– To twoja sprawa – rzekł pan Gryms ze swym dawnym, dwornym ukłonem. Agacie wydało się, że w oczach błysnęło mu zadowolenie. – Jeżeli o mnie chodzi, jutro wieczorem wyprowadzam się z tego miasta. To nie jest dla mnie dobre miejsce…
– A sklep? – spytała mama.
– Już mi nie jest potrzebny – oświadczył dziwnie oficjalnie pan Gryms i ukłonił się tym razem w sposób świadczący o tym, że rozmowę uważa za zakończoną.
– Do widzenia panu i życzę szczęścia w innym mieście – powiedziała mama tonem osoby, która dokonała zakupu za tysiąc, a nie za dziesięć złotych. Mama to potrafiła.
– Do widzenia – odpowiedział pan Gryms i spojrzał na Agatę czarnymi oczami bez dna, w których jednak czaiło się coś nieokreślonego.
– Czy pan umie się uśmiechać? – spytała nagle dziewczynka.
– To zależy od wielu okoliczności – odparł grzecznie i Agata uznała tę odpowiedź za prawidłową. Uśmiech rzeczywiście zależy od wielu okoliczności. Tyle że do tej pory Agata nie widziała jeszcze nigdy uśmiechu na twarzy pana Grymsa.
Lustro przynieśli dwaj najzwyklejsi w świecie robotnicy. Delikatnie oparli je o ścianę w przedpokoju i poszli. Mama poprawiła przed nim włosy i z wyraźnym zainteresowaniem przyjrzała się swojej sylwetce.
– Muszę trochę przytyć – powiedziała.
Lustro spokojnie odbiło postać mamy, a potem po prostu odbijało ściany przedpokoju. Gdy Kusy przeciągnął się na całą długość swego potężnego ciała i leniwie podszedł, by je powąchać – lustro jakby na mgnienie oka zmatowiało, ale zaraz prawidłowo odbiło jego sylwetkę. Mama nic nie zauważyła. Wieczorem tata przybił dwa haki i zawiesił lustro dokładnie naprzeciw tapczanu w pokoju Agaty.
– Ho! Ho! Ktoś tu ma pieniądze… – powiedział z uśmiechem. – Nie każdego stać na antyki.
Mama nie odezwała się. Nie miała ochoty opowiadać tacie o niepojętej cenie lustra i wywoływać zbędną dyskusję. Lustro cały czas zachowywało się normalnie. Odbijało to, co powinno odbijać, i połyskiwało w zachodzącym słońcu, którego ostatnie promienie wpadały ukośnie do pokoju dziewczynki.
Gdy Agata zgasiła lampę i położyła się, długo leżała z szeroko otwartymi oczami i wpatrywała się w nowo nabyty przedmiot. Ale lustro spokojnie lśniło w srebrnym blasku zaglądającego przez okno księżyca. Tylko Kusy niespodziewanie zmienił legowisko: do tej pory znajdowało się ono w nogach tapczanu Agaty, dokładnie tam, gdzie obecnie, o dwa metry dalej, wisiało lustro. Pies przeniósł się w drugi kąt pokoju, koło nocnego stolika.
W nocy Agacie śniła się jakaś obca, dziwaczna okolica: moczary porośnięte bujną roślinnością o nieznanych kształtach. Nad moczarami unosiły się gęste mgły, a bagno pulsowało, gotowało się, mamrotało… Bulgoczące dźwięki przypominały mowę, niezrozumiałą dla dziewczynki. We śnie Agata stała na malutkiej kępce przegniłej trawy, ale i ta kępka była z całą mocą wsysana, powoli, lecz nieubłaganie, przez bagno – i jakąś jeszcze dziwniejszą mocą dziewczynka ciągle utrzymywała się na jego powierzchni. Rozpaczliwie i z trudem łapiąc równowagę, Agata – wyczekując ratunku – rozglądała się dokoła i krzyczała. Słyszała wyraźnie własny, coraz bardziej przeraźliwy krzyk. Obudził ją strach. Strach – uczucie całkiem nowe, dotąd nie znane. Przez całe swoje – niedługie co prawda – życie dziewczynka nie bała się niczego. Strach był jej obcy. Do tej nocy.
Agata otworzyła oczy. Kusy, dysząc niespokojnie, stał w kącie pokoju i patrzył w lustro. W silnym świetle księżyca Agata ujrzała w lustrze krajobraz ze swego snu: ponury, mglisty, pulsujący. Kusy dyszał i cichutko skomlał. Dziewczynka zamarła z lęku, lecz mimo to pogładziła łeb psa. Za chwilę wszystko zniknęło, powierzchnia lustra wygładziła się, odbijając księżyc za oknem i siedzącą na tapczanie, skamieniałą z przerażenia Agatę.
Przy śniadaniu mama spytała:
– Czy jesteś zadowolona z prezentu?
– Mniej więcej – odpowiedziała spokojnie dziewczynka.
W szkole lekcje wlokły się w nieskończoność. Jeszcze nigdy tak nie było. Agata chodziła do wymarzonej przez siebie szkoły plastycznej. Ale dziś niecierpliwiła ją nawet lekcja rysunków z pamięci, którą najbardziej ceniła. Nauczyciel kazał narysować ulubiony wakacyjny krajobraz. Agata sama nie wiedziała, kiedy pod jej ołówkiem na białym arkuszu brystolu powstał mroczny i ponury krajobraz ze snu.
– Bardzo ciekawe, świadczy o wielkiej wyobraźni, ale, po pierwsze, czegoś takiego chyba nigdzie nie ma, a po drugie, wątpię, by mógł to być czyjkolwiek ulubiony krajobraz – powiedział nauczyciel, kręcąc podejrzliwie głową.
Zaraz po lekcjach Agata pobiegła do sklepu – zdyszana, pełna niecierpliwego pośpiechu i narastającego niepokoju. Dźwięczały jej jeszcze w uszach słowa pana Grymsa o wyjeździe z miasta, ale mimo to miała nadzieję. Już wiedziała, że za wszelką cenę musi się pozbyć lustra. Wiedziała też, że może je oddać jedynie panu Grymsowi. Instynkt podpowiadał jej, że tego lustra nie można ot tak sobie, po prostu komuś dać w prezencie lub sprzedać czy wyrzucić. To nie był portret pradziadka. Lustro mogło sprowadzić na kogoś straszliwe nieszczęście. Jedynym człowiekiem na świecie, który bezkarnie mógł nadal pozostawać właścicielem lustra, był pan Gryms.
Agata już wiedziała, że lustro zagraża jej dotychczasowemu, spokojnemu życiu. Nigdy nie uważała, by życie było nudne, choć marzyła o niezwykłej – ale nie strasznej – przygodzie. Tymczasem po raz pierwszy, za sprawą lustra, zrozumiała, czym jest strach. Obcość i posępność tego nie znanego do tej pory uczucia przeraziły ją. Agata czuła, że jej wolność – wolność ptaka w powietrzu i kwiatu na łące – kończy się. Lustro spętało ją ze sobą niewidocznymi więzami, niewoliło, mówiło jej coś, czego ona, Agata, nie chciała słuchać, lecz musiała.
…Sklep był otwarty i już z oddali widać w nim było jakiś ruch. Stając w drzwiach, Agata ujrzała drabinę, wiadra, rozłożone na podłodze gazety. Dwóch mężczyzn, wesoło pogwizdując, malowało ściany kantorka. Odarty ze wszelkich ozdób, pozbawiony osoby pana Grymsa i czarnej pluszowej zasłony – wydawał się dziwnie mały i bardzo zwyczajny. Ze zmartwiałym sercem dziewczynka spostrzegła, że żadna z czterech ścian niewielkiego pomieszczenia nie ma drzwi. Ściana, na której przedtem wisiała prowadząca do salonu zasłona, była gładka i pusta.
Читать дальше