– Jeśli pójdziemy jutro na spacer z Kusym, to może wpadniemy do tego sklepu? – zaproponowała Agata.
– Proszę bardzo – zgodziła się mama, której pomysł połączenia spaceru z oglądaniem lustra w niczym nie przeszkadzał.
Nazajutrz Agata z mamą i Kusy stanęli przed sklepem. Agata nacisnęła klamkę – ale ta nie poddała się miękko jak zwykle i nie zadźwięczał cichutko dzwoneczek, obwieszczający otwarcie drzwi. Na wystawie, jak zawsze, stała śmieszna lampa z łbem psa jako podstawą.
– Kusy jak żywy – mruknęła mama. Za szybą było widać kantorek i stojącego za ladą pana Grymsa. Wszystko było po staremu, tyle że drzwi nie pozwoliły się otworzyć.
– Zapukaj – powiedziała niecierpliwie mama. – Nie widzę przecież żadnej kartki w rodzaju „Przerwa” lub „Wyszedłem na godzinkę”. Zapukaj…
– Nie trzeba – odparła Agata. – Nie każdy dzień jest dobry. Pan Gryms tak powiedział. Przyjdziemy jeszcze raz jutro. Albo pojutrze.
– Aha – zgodziła się mama, nie zadając zbędnych pytań, bo również była osobą pogodzoną z wszelkimi dziwnościami.
Nazajutrz, zaraz po szkole, Agata weszła do sklepu i spytała od progu:
– Czy dzisiaj jest dobry dzień?
– Jeszcze nie wiem – odparł pan Gryms. – Każdy dzień ma dobre i złe godziny.
– W każdym razie spróbujemy – powiedziała dziewczynka, jakby ta sytuacja wcale jej nie dziwiła. Agata doskonale wiedziała, że w życiu są dobre i złe godziny, dobre i złe dni, że krzyżują, się one i zmieniają pod wpływem istotnych lub całkiem nieistotnych okoliczności. Bywają też dobre i złe miejsca – i nie daj Bóg, żeby skrzyżowały się ze złymi porami dnia! Agata na przykład dobrze wiedziała, że w każdym mieszkaniu są takie miejsca, w których żaden kot ani pies nie położą się spać, bo natychmiast ogarnia je ogromny niepokój; że bociany, po całych latach zamieszkiwania na dachu jakiegoś domu, nagle odlatują i już nigdy nie powracają, choć ich gniazdo jest wygodne i co roku czyszczone starannie przez gospodarza; że szczury nachodzą jakąś kamienicę, mimo wykładanych trutek i skąpych odpadków, omijają zaś jak zarazę inną, obfitą w żarcie i w której nikt nie kwapi się z podkładaniem trującego ziarna; wiedziała też, że są takie balkony i parapety, na których nie przysiadzie ani na sekundę żaden ptak, mimo sypanych okruszków. Agata miała też świadomość, że są takie z pozoru bezmyślne rośliny, które aż zwijają się z bólu pod ręką nowego właściciela i mimo podlewania schną – wolą umrzeć, niż żyć. Agata to wszystko wiedziała, choć nie bardzo wiadomo skąd. Po prostu miała tę wiedzę w sobie, niejako urodziła się z nią.
W każdym razie zachowanie pana Grymsa od początku wydawało się jej całkowicie naturalne i sensowne. Tego samego dnia, po południu, dziewczynka z mamą i psem znowu stanęły przed sklepem. Drzwi były jednak nadal zamknięte, a klamka nie poddała się naciskowi dłoni. Pan Gryms spokojnie stał w środku, lecz nie wykonał żadnego ruchu, żeby im pomóc. Wręcz udawał, że ich nie widzi.
– Dlaczego on nie otwiera nam drzwi? – spytała niecierpliwie mama.
– Te drzwi nie dla każdego się otwierają – odparła zadumana Agata. – Widocznie dzisiaj także jest zły dzień. Spróbujemy jutro.
– Jak chcesz, mnie to w niczym nie przeszkadza – wzruszyła mama ramionami. A pan Gryms, choć doskonale mógł je widzieć zza szyby, nie podniósł nawet głowy…
Nazajutrz po szkole Agata jak gdyby nigdy nic zjawiła się w sklepie. Zawsze gdy przychodziła sama – drzwi otwierały się bez żadnego trudu. Ani dziewczynka nie spytała o dwukrotnie zamknięte wcześniej drzwi, ani pan Gryms nie powiedział, co o tym sądzi. W milczeniu odchylił zasłonę i wpuścił dziewczynkę do salonu z meblami.
To lustro na początku nie odbiło niczego: ani Agaty, ani salonu z meblami. Było gładką, niezmąconą powierzchnią w srebrzystoperłowym kolorze. Dopiero po dłuższej chwili powoli, powoli, niewyraźnie zaczęło się coś pojawiać. Agata zmrużyła oczy, lecz nie rozpoznała kształtu. Cofnęła się parę kroków… Cień w lustrze zaczął układać się w coś dziwnie znajomego… Minęło kilkanaście sekund, nim Agata rozpoznała, że to jest Kusy… Jej pies Kusy. Lustro całe drżało, falowało, jakby nie chciało odbić wyraźnie sylwetki psa; przypominało to obraz w zepsutym telewizorze. Wreszcie wszystko zniknęło i Agata ujrzała swoją twarz.
– …a może to pies przeszkadza? – spytała pana Grymsa, gdy wróciła do kantorka.
– Niewykluczone – zgodził się pan Gryms.
– …ale to by nie było dobre – szepnęła Agata z namysłem.
– To twoja sprawa – uciął właściciel.
Agata myślała o tym, że osoby i przedmioty, które źle reagują na psy, nie są dobre. Lustro drżało, ni to zagniewane, ni wystraszone, gdy odbijało sylwetkę znajdującego się daleko psa. A drzwi sklepu nie pozwalały się otworzyć, jakby nie chciały wpuścić może właśnie Kusego…?
– …w takim razie muszę się zastanowić – oznajmiła spokojnie Agata i wyszła. Pan Gryms, zamiast ukłonu, posłał jej uważne spojrzenie oczu, w których czaiło się coś nieokreślonego.
Mimo pewnego niepokoju Agata zdecydowała się na jeszcze jedną próbę, a wszystko tym razem przebiegło tak, jak oczekiwała. Gdy wraz z mamą – Kusy został w domu – stanęły przed sklepem, klamka miękko poddała się dłoni dziewczynki i zabrzmiał cichy dźwięk dzwoneczka.
– No proszę… – zauważyła mama, nieco zdziwiona. – Myślałam już, że te drzwi z zasady nie otwierają się przed klientami! Dzień dobry panu…
– Dzień dobry szanownej pani – odparł pan Gryms i skłonił się przed mamą najzwyczajniej w świecie, jak kulturalny sprzedawca w eleganckim sklepie. Miał dziś maniery dobrego wujcia, co zdaniem Agaty nie bardzo do niego pasowało, lecz mamie wydało się miłe.
– Podobno są tu lustra? Czy można zobaczyć? – spytała mama pełnym rezerwy tonem osoby, która nie jest pewna, czy zamierza kupować.
– Ależ oczywiście! Służę pani dobrodziejce! Proszę tu… – uwijał się pan Gryms, wykrzykując banalne zdanka. Ten pan Gryms wcale się Agacie nie podobał, choć o tamtym panu Grymsie również można było powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że był sympatyczny.
Mama na widok ogromnego salonu wydała okrzyk zdziwienia, a potem zaczęła niemal biegać od mebla do mebla i zachwycać się.
– Och, jaka piękna kanapa! Boże mój, ta rzeźbiona szafa to istne cudo! Och, och, cóż za genialny sekretarzyk…!
Agata z najwyższym trudem odciągnęła mamę od sekretarzyka i skierowała w stronę bocznych ścian. Tu mama stanęła jak rażona gromem. Kilkadziesiąt luster naraz – czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Agata spodziewała się podobnej reakcji. Ku swemu zdziwieniu ujrzała, że przy każdym lustrze znajduje się karteczka z niewyraźnie wypisaną ceną. Mama musiała włożyć okulary. I zaraz okazało się – zgodnie z mamy przewidywaniami – że jeśli na przykład lustro z winogronami kosztowało pięćset złotych, to już to z lwami warte było tysiąc pięćset, a przy lustrze z mahoniowymi Murzynami cena podskoczyła do trzech tysięcy złotych!
– Mówiłam ci, że antyki są drogie – powiedziała mama spokojnie, choć z jej oczu nie schodził wyraz zachwytu pełnego żalu.
Na tym lustrze widniała duża, biała kartka z cyfrą 10…
– …tysięcy? – spytała mama, pokazując palcem.
– Dziesięć – powiedział pan Gryms. – Dziesięć złotych.
– Dlaczego?! – krzyknęła mama, patrząc na niego podejrzliwie.
– Ponieważ chcę się go pozbyć.
Читать дальше