Sharon Sala
Czarne lustro
Gdyby Avery Wheeler nie obrabował w Farmington w stanie Maine opancerzonej ciężarówki i nie zabrał ze sobą zakładniczki, policja stanowa nie wszczęłaby za nim pościgu. Ruszył autostradą nr 27 na północ, dojechał aż do przedmieść Stanton i dopiero tam skręcił w boczną drogę, prowadzącą do jeziora Flagstaff. Policja siedziała mu niemal na karku. Chociaż powoli zapadał zmrok, Avery Wheeler zdawał sobie sprawę, że nie zdoła dotrzeć bezpiecznie do kanadyjskiej granicy. Na razie chciał zaszyć się gdzieś wśród gęstych drzew okalających jezioro i poszukać wyjścia z sytuacji, w którą się wpakował.
Żałował teraz, że w latach siedemdziesiątych nie rzucił nauki w szkole średniej i nie zaczął pracować w firmie wuja, trudniącej się pakowaniem mięsa. Jeszcze bardziej pragnął jednak nigdy więcej nie patrzeć na kobietę, która siedziała teraz obok. Od chwili, gdy grożąc pistoletem, wepchnął ją do swego wozu, nie przestawała krzyczeć w niebogłosy.
Avery Wheeler marzył tylko o tym, by mieć wreszcie za sobą ten koszmarny dzień. Na razie jednak było to niemożliwe. Aby rozpocząć nowe życie, musiał pozbyć się zarówno policyjnego pościgu, jak i wrzeszczącej kobiety.
Gdy pokonał kolejny zakręt, uznał, że nadarza się ku temu stosowna okazja.
Błyskawicznie powziął decyzję. Spojrzał w prawo, na zachodzące słońce, a potem przed siebie, na ciemną taflę jeziora Flagstaff, odpiął pas bezpieczeństwa, opuścił szybę i wcisnął do deski pedał gazu. Siła przyspieszenia była tak duża, że wbiła w fotel zarówno jego, jak i zakładniczkę.
Zgrzytając zębami, Avery Wheeler zacisnął dłonie na kierownicy. Pasażerka wrzeszczała coraz głośniej. Stracił cierpliwość. Uderzył ją na odlew tak mocno, że w chwili gdy samochód odrywał się kołami od ziemi, była nieprzytomna.
Cisza, która potem zapanowała, sprawiała wrażenie niemal surrealistyczne. Odgłos policyjnych syren zanikał gdzieś w oddali. Dla Avery'ego Wheelera zdarzenia toczyły się z dziwnym opóźnieniem, jak na zwolnionym filmie.
Czuł na policzku powiew wiatru wpadającego do wozu przez otwarte okno.
Widział przed sobą ciemną, lustrzaną taflę jeziora, ozłoconą ostatnimi promieniami zachodzącego słońca.
Zduszony jęk wydobywający się z ust siedzącej obok kobiety nakładał się na głośny i przyspieszony oddech Avery'ego. Tym szybszy, im bliżej było do powierzchni wody.
Chwilę później nastąpiło uderzenie. Tak donośne i silne, że aż zadziwiające. Ciekawe, dlaczego woda okazała się tak twarda? Samochód wzbił słup wody w powietrze i zaraz potem zaczął tonąć, szybciej, niżby się można spodziewać.
Kiedy woda zaczęła się wlewać przez otwarte okno, serce Avery'ego Wheelera zabiło szybciej, mimo że wszystko wcześniej dokładnie zaplanował. Sięgnął na tylne siedzenie i chwycił torbę ze zrabowanymi pieniędzmi.
Właśnie w tej chwili zakładniczka zaczęła odzyskiwać przytomność. Z nosa, tam gdzie ją uderzył, ciekła cienka strużka krwi, którą kobieta rozmazała dłonią na policzku. Półprzytomna otworzyła oczy i sięgnęła do pasa bezpieczeństwa, strzepując z ubrania wodę, jakby był to kurz. Kiedy nieco oprzytomniała, oczyma szeroko rozwartymi z przerażenia spojrzała na swego prześladowcę.
– Umie pani pływać? – zapytał. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Szkoda – mruknął.
Cofnął przednie siedzenie, najdalej jak mógł, żeby mieć więcej miejsca na wydostanie się przez okno samochodu. Kobieta umrze. Nic na to nie mógł poradzić.
– Niech pan mnie nie zostawia! – wykrzyknęła z rozpaczą, chwytając go za ramię. Rozeźlony Avery Wheeler wymierzył jej cios. Tak silny, że uderzyła głową o oparcie siedzenia i bezwładnie zsunęła się z fotela, ponownie tracąc przytomność.
– Później mi podziękujesz – warknął.
Umrze w nieświadomości, przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.
Kiedy już miał zamiar wydostać się na zewnątrz, samochód nagle się przechylił. Avery Wheeler błyskawicznie przerzucił przez głowę pas torby i nerwowymi ruchami zaczął wydostawać się przez okno, modląc się, aby powstały wir nie wciągnął go w głąb jeziora. Przeszkadzała mu torba przewieszona przez szyję. Raz zaczepiła się jeszcze wewnątrz wozu, o dźwignię zmiany biegów, potem o boczne lusterko na drzwiach. Avery'emu Wheelerowi przebiegła przez głowę myśl, aby porzucić pieniądze i ratować się samemu.
Jednak skoro już tyle przeszedł, to chyba nie powinien teraz rezygnować. Nie dojrzał jeszcze do tego, aby porzucić łup.
Szarpnął ponownie i nagle poczuł, że odzyskał swobodę ruchów. Wstąpiła w niego nadzieja. Odbiwszy się z całej siły nogami od koła, modlił się, aby udało mu się popłynąć w górę. Woda wydawała się gęsta, jakby to była jakaś maź. Avery Wheeler wiedział, że to ciężar torby coraz bardziej utrudnia mu ruchy. Był jednak silnym mężczyzną i doskonałym pływakiem.
Chwilę później znalazł się tuż pod powierzchnią. Wynurzył głowę i zobaczył, że słońce już zaszło. Ciął powierzchnię wody długimi ruchami, w pewnej chwili zerknął w stronę pozostawionego za sobą brzegu. Do jego uszu docierały pokrzykiwania policjantów. Dostrzegał migające czerwono-niebieskie światła radiowozów, a na ich tle niewyraźne sylwetki biegających ludzi. W najlepszym wypadku widzieli go tak kiepsko, jak on ich, ale świadomość, iż mógł zostać zauważony, sprawiła, że postanowił płynąć jeszcze szybciej.
Po jakimś czasie ramiona zaczęły mu ciążyć jak ołów, w płucach brakowało tchu.
Zatrzymał się wreszcie i po raz drugi spojrzał za siebie. Coraz bardziej odległy brzeg jeziora zaroił się pokrzykującymi ludźmi, widocznymi w świetle policyjnych lamp błyskowych i reflektorów. Avery poprawił torbę i popłynął wprost przed siebie. W zapadających szybko ciemnościach przeciwległy brzeg jeziora, do którego zamierzał dotrzeć, był mało widoczny. Wyglądał jak wąski, zamazany, ciemny pas nad powierzchnią wody.
Wśród gęstwiny drzew Avery dostrzegł ledwie widoczne światełko. Była to pewnie lampa na czyimś ganku. Z oczyma utkwionymi w jasnym punkcie, jednostajnymi ruchami rąk rozcinał lodowatą powierzchnię wody.
Początkowo nawet nie poczuł obezwładniającego ucisku w piersi. Kiedy jednak ból rozszerzył się na ramiona, a potem utrudnił oddychanie, Avery Wheeler zrozumiał, że nie ma szans dopłynąć do kanadyjskiego brzegu. Nie mogąc uwierzyć w nadchodzący koniec, puścił wreszcie łup. Zrobił to jednak za późno. Przed pójściem na dno ciężka, nasączona wodą torba obiła się boleśnie o jego ciało.
Poczuł w piersiach rozdzierający ból. Krzyknął. Pojął, że to zew śmierci. Chwilę później nad jego bezwładnym ciałem zamknęła się mroczna toń jeziora. Topiel.
Tuż z nastaniem świtu nad brzeg jeziora Rag-staff przybyli nurkowie z biura okręgowego szeryfa. Nie zwracali uwagi na piękno krajobrazu nadchodzącej jesieni, po prostu przygotowywali się do czekającego ich trudnego zadania.
Od ponad sześciu lat grupą poszukiwawczo-ratowniczą kierował zastępca szeryfa, Danny Baldwin. Lubił swoją pracę, ale tego, co czekało go dzisiaj, po prostu nie znosił. Tym razem nie było mowy o ratowaniu i niesieniu pomocy. Należało tylko odnaleźć wrak zatopionego samochodu i wydobyć ludzkie ciała.
Partner Danny'ego, Will Freid, był zarazem jego szwagrem. Młodszy o dziesięć lat, sumiennością i gorliwością nadrabiał brak doświadczenia.
Читать дальше