– Musiałam mieć omamy – mruczała Agata do siebie, zadowolona, że może użyć tego cudownie, bo egzotycznie brzmiącego słowa „omam”, odnoszącego się do wszystkich niezwykłych i pociągających zjawisk. Agata należała do rzadkiego gatunku osób, które często miały omamy. Widziała to, czego nikt inny nie mógł dostrzec, słyszała dźwięki niemożliwe do słyszenia, czuła zapachy, jakich doprawdy nikt nie czuł. Wątpię, by wielu ludzi umiało dostrzec zatrzymany na ścianie kamienicy cień człowieka, który przeszedł parę minut temu. Agata go widziała. Nie sądzę, by ktokolwiek słyszał w słuchawce telefonu krzyżujące się echa dawno przebrzmiałych rozmów. Agata słyszała. Nie można jednak wykluczyć, że trochę więcej osób posiada dar wyczuwania z zapachu powietrza zbliżającego się deszczu.
– Będzie padać – mówiła dziewczynka, zadzierając głowę i spoglądając w błękitne niebo bez jednej chmurki, i ku zdziwieniu wszystkich pod wieczór zaczynało siąpić. Agata czuła, kiedy na odległej o trzy kilometry łące zakwitła macierzanka; słyszała szum skrzydeł ptaków przelatujących tak wysoko, że nie było ich widać gołym okiem; umiała dostrzec, że powietrze ma różną gęstość w różnych miejscach, i zauważała, że tam gdzie jest najgęstsze – tworzy dziwaczne, ruchliwe i żywe kształty. Ponieważ na ogół nikt jej nie wierzył, gdy opowiadała o wszystkim, co widziała, słyszała i czuła, po prostu przestała o tym mówić.
Agata była doskonale pogodzona ze swą odmiennością, choć nie znała jej przyczyny. Nigdy nie zastanawiała się nad nią. Być może nie wiedziała też o tym, że dawno, dawno temu, gdy człowiek żył jeszcze w naturalnych warunkach, wśród przyrody, a nie w ciasnych, betonowych klatkach miast – jego zdolności widzenia, słyszenia i czucia były całkiem, ale to całkiem inne niż dziś. Tamten człowiek miał bystre oczy ptaka, czujny słuch dzikiego zwierzęcia, nos wyczulonego na zapachy psa. Tamten człowiek był częścią przyrody, a nie jej wrogiem. Agata – nie zdając sobie z tego sprawy – pod wieloma względami była jak tamci, pierwotni ludzie. Można by zaryzykować stwierdzenie, że urodziła się niejako zniewolony od pierwszego dnia życia, spętany cywilizacją człowiek – lecz od urodzenia była wolna. Nikt, nawet jej rodzice, tego nie przeczuwał, gdyż ten dar mają tylko wybrani. Więc też nikt z najbliższego otoczenia nie wiedział, jaka naprawdę jest ta ruda, piegowata dziewczynka, bo w dodatku Agata była małomówna. Tylko Kusy wysłuchiwał jej dłuższych monologów, merdając długim, puszystym ogonem charta i patrząc na nią wiernymi oczami wilczura.
Agata w jakiś niejasny sposób przeczuwała, że pan Gryms również czuje, widzi i słyszy to, co jest niewidzialne i niesłyszalne dla większości ludzi. Wydawało się jej tak, choć nigdy nie rozmawiali o tym ze sobą, gdyż pan Gryms, jak i ona, nie należał do ludzi mówiących bez wyraźnego powodu.
Dziwnego lustra Agata już od dłuższego czasu nie mogła odnaleźć pomiędzy wieloma lustrami w mrocznym salonie. Zapomniała, jaki miało kształt i ornament ram, nie zapamiętała nawet, na której z czterech ścian wisiało. Mimo to czuła, że lustro, jeśli zechce, ujawni się samo. Widać na razie nie miało na to ochoty.
Minęło parę kolejnych dni – i parę kolejnych wizyt w sklepie pana Grymsa. Wszystkie lustra przez ten czas pokazywały gładkie, chłodne i obojętne odbicia rzeczywistości. Każdy na miejscu Agaty już dawno uznałby, że naprawdę miał do czynienia z omamami, ale dziewczynka miała w sobie niezmąconą wytrwałość i nieodgadniony upór. Niemal co dzień, po szkole, bezskutecznie obchodziła powoli wszystkie cztery ściany salonu, wpatrywała się długo w każde z kilkudziesięciu luster, by po chwili bez żalu wrócić do kantorka i pożegnać pana Grymsa.
– Wrócisz jutro, prawda? – pytał pan Gryms wcale nie natrętnie, dziewczynka zaś odpowiadała podobnym tonem:
– Oczywiście. Wrócę.
Choć obraz w lustrze wydawał się jej teraz jedynie grą wyobraźni, Agata zawsze o wiele wyżej ceniła wyobraźnię niż rzeczywistość i bardziej jej zawierzała.
– Jeśli nawet t o mi się tylko zdawało, niechże zda mi się choćby jeszcze raz… – powtarzała sobie z uporem i niczym nie zrażona wracała do sklepu z meblami.
Gdy pewnego razu swobodnie wędrowała od ściany do ściany salonu, przyglądając się w skupieniu błyszczącym powierzchniom luster – niemal bardziej odczuła, niż zobaczyła jakiś ruch na przeciwległej ścianie. Odwróciła się błyskawicznie: w jednym z luster odbijała się, blaknąca coraz szybciej, twarz pana Grymsa, którego tu wcale nie było! Pan Gryms przecież, jak zazwyczaj, przebywał w kantorku! Agata wolno, wcale się nie spiesząc, podeszła do rzędu zwierciadeł. To lustro było zawieszone między lustrem o kwadratowym kształcie, dźwiganym przez dwóch mahoniowych Murzynów z białymi zębami z kości słoniowej, a okrągłym lustrem, podtrzymywanym przez wielkie, przypominające orły, ptaki.
To lustro było z pozoru proste: ot, wydłużony prostokąt, wysokości trzech czwartych przeciętnego człowieka, w ciemnych, prostych ramach. Pan Gryms już się w nim nie odbijał. Agata ujrzała jedynie swoją twarz. Lustro najwyraźniej z niej kpiło, udając, że jest najzwyklejszym w świecie zwierciadłem. Uważnie przyjrzała się jego ramie: na ciemnym drewnie układał się jakiś wyszukany wzór. Były to kształty roślin i zwierząt, jakich jednak nigdy nie widziała – ani w rzeczywistości, ani w kinie, telewizji czy przyrodniczej książce. Dziewczynka ostrożnie dotknęła ramy. Wydało się jej, że dotyka czegoś ciepłego, żywego…
Pan Gryms już się nie pokazał w lustrze. W ogóle nie pokazało się nic szczególnego. Za to pan Gryms w kantorku spytał lakonicznie:
– No i…?
– Czy można u pana coś kupić, czy też te wszystkie rzeczy… – i Agata wykonała nie dokończony, jak jej pytanie, ruch ręką. Pytanie było nadzwyczaj uzasadnione, przez cały bowiem czas, gdy odwiedzała sklep pana Grymsa, nigdy nie zdarzyło się jej spotkać żadnego klienta. Ba! Chwilami wydawało jej się, że jest jedyną osobą, która tu przychodzi.
– To zależy, kto chce kupować – powiedział pan Gryms.
– A ja?
– To zależy co – odparł spokojnie właściciel.
– Mogę przyjść z mamą?
– To będzie zależeć od dnia i paru innych okoliczności – zakończył pan Gryms i ukłonił się dwornie. Agata wyszła.
– Mam propozycję – powiedziała wieczorem do mamy, która akurat cedziła makaron przez sitko. – Rezygnuję z lodów i biletów do kina na cały rok, z wszystkich prezentów na świętego Mikołaja, na Gwiazdkę, urodziny i imieniny…
– W zamian za co? – spytała krótko mama. W domu Agaty wszyscy wypowiadali się zwięźle.
– Chciałabym dostać lustro ze sklepu z antykami.
– Lustro w sklepie z antykami będzie kosztować mnóstwo pieniędzy. Nawet gdyby było całkiem malutkie – mruknęła mama, trąc żółty ser na tarce.
– To jest duże lustro.
– …za bardzo duże pieniądze. No to masz ten kłopot z głowy i spokojnie możesz jeść lody – odparła mama.
Zdaniem mamy temat był wyczerpany. Pytanie „a po co ci lustro?” nie padło. Agata nigdy, już od wczesnego dzieciństwa, nie prosiła o zwykłe prezenty, o lalki, misie, rower, nową sukienkę. Umiała za to zachwycić się jakąś bardzo starą książką w antykwariacie czy tak tajemniczym przedmiotem na „pchlim targu”, że nawet sprzedający nie znał jego przeznaczenia. Agata nie była też próżna i mama nie miała żadnych podstaw, by sądzić, że wymarzone lustro służyłoby jej do adoracji własnej osoby.
Читать дальше