Na jednym z łagodnych zboczy, kilkadziesiąt metrów od trasy ich wędrówki, zobaczyła… lustro! Lustro! Jej lustro! Jedyna droga do domu! Agata stała niezwykle przejęta, a przez głowę przebiegało jej mnóstwo całkowicie sprzecznych refleksji.
Mam już psa, więc mogę od razu wracać. Nic mnie tu nie trzyma. Nic! – myślała gorączkowo. – Nic?… Czyżby? Ktoś przecież czeka na mnie w tych górach i czegoś ode mnie chce. Nie ściągali mnie tu po to, żebym przespacerowała się po tej planecie, wzięła psa i wróciła do domu. Zmusili mnie do przejścia przez lustro w jakimś bardzo ważnym celu. Widzę to teraz wyraźnie. Przecież wszyscy mieszkańcy tego dziwacznego kraju, choć ospali, senni, bezmyślni, jednak powtarzają z uporem: „Jesteś Ta i musiałaś przyjść”. Czyżbym przyszła jedynie dla przeżycia przygody, czy też jestem tu komuś potrzebna? Ba, niezbędna! „Jesteś Ta, która przyniesie zmianę” – mówili mieszkańcy miasta. Czy przyniosę tę zmianę samą swą obecnością, czy też powinnam coś zrobić? Jeśli tak, to tylko oni, Głos ze Snu, są w stanie mi wytłumaczyć, co mogę uczynić. Mam zatem jakąś misję do spełnienia, choć nie wiem, jaką… Ale dom? Mama, tata, na pewno są zrozpaczeni moim zniknięciem… Ulubione miejsca i przyjaciele, szkoła, ulubiony pokój, a nawet ulubione potrawy i napoje, dobrze znane ulice i pobliska łąka… To wszystko na mnie czeka i tęsknię już za tym…
Myśli skakały jak oszalałe, a tymczasem dziewczynka krok za krokiem, niemal bezwiednie, jak zaczarowana zbliżała się do jaśniejącego w słońcu lustra. Uru zatrzymały się zdziwione i śledziły podejrzliwie jej ruchy. Kusy węszył długim czarnym nosem, unosząc delikatnie górną wargę.
Jest przecież możliwe, że to nie kto inny, ale właśnie oni przysłali to lustro, żebym mogła nareszcie wrócić do siebie – rozmyślała dziewczynka i cały czas zbliżała się do błyszczącej, gładkiej powierzchni zwierciadła, które stało spokojnie i nieruchomo, jakby zawieszone w powietrzu. A zatem nie należy się zastanawiać, tylko wołać Kusego i wejść tam, nie myśląc więcej o tym ponurym świecie, o mieście, ruinach pałacu, o uru i o nich… Ale oni tamtej nocy powtarzali z takim naciskiem: „Idź prosto w góry… nigdzie się nie zatrzymuj… niech nic nie przyciągnie twojej uwagi… śpiesz się…” No więc, co mam zrobić? Doprawdy, nie wiem i jestem taka bezradna…
Agata wolno zbliżała się do lustra. Rzucało ono na zieloną trawę długi, czarny cień.
Może po prostu mu się przyjrzę. Tylko mu się przyjrzę, zobaczę, co w nim tym razem widać, i pójdę w góry – myślała niecierpliwie Agata, a jej nogi niemal same, bez udziału woli, niosły ją w stronę lustra. – Nie mogę zawieść nadziei tych, którzy tyle wysiłku włożyli w ściągnięcie mnie tu. Nie uczynili tego bez ważnej przyczyny, więc zostanę. Ale spojrzę tylko w to lustro i zaraz pójdę…
Lustro błyszczało niespotykanym blaskiem. Blask utrudniał dojrzenie tego, co odbijała jego powierzchnia.
– Muszę jeszcze podejść parę kroków – szepnęła dziewczynka. Znajdowała się już o kilka metrów od głębokiego, czarnego cienia, rzucanego przez lustro na zieloną trawę. Trawa przybrała w tym miejscu głęboki, agresywnie fioletowy odcień. Agata zrobiła kilka kroków.
– To nie jest moje lustro! – zawołała ze zdumieniem. – Moje ma całkiem inną ramę, a to…
Głęboki, czarny cień objął ją swoim skrzydłem i już nie puścił. Usiłowała cofnąć się z jego zasięgu, zaczęła się szamotać niezdarnie, ale trzymał ją w swych objęciach mocno i nieustępliwie.
Zaniepokojone uru i pies ujrzeli tylko, że ich pani znika nagle sprzed ich oczu. Gdy zwierzęta skoczyły do przodu – po Agacie nie było ani śladu. Dziewczynka już nie widziała, jak zrezygnowane i przestraszone stadko układa się w trawie, by poczekać na powrót tej, która tak nagle zniknęła. Tylko Kusy żałośnie skomlał, pełen najgorszych przeczuć.
Tymczasem Agacie, schwytanej w potężny uścisk Czarnego Cienia, zniknął sprzed oczu znajomy krajobraz, gromadka uru, Kusy, słoneczne, dobre światło i kojący błękit nieba. Znajdowała się w mrocznej i pustej przestrzeni, w której wiał lodowaty, obcy wiatr. Dziewczynka miała uczucie zawieszenia w próżni, równocześnie stała w jakimś miejscu i pędziła gdzieś przed siebie w zawrotnym tempie. W tym paradoksalnym nieruchomym pędzie zaczęła powoli dostrzegać dokoła siebie jakieś szybko migoczące kształty. Były zamglone i niewyraźne, z powodu szybkości, z jaką się jej ukazywały, niemal niemożliwe do rozpoznania. Dziewczynka wytężyła całą swą uwagę i nagle zaczęło jej się zdawać, że dostrzega siebie z gromadką uru nad jeziorem, jak skamieniała i zrozpaczona śledzi pełzanie Wściekłego Fioletu.
– To ja – szepnęła nieruchomymi wargami. – Czy ja mogę widzieć siebie? A jednak widzę…
Ku swemu zdumieniu ujrzała, że Wściekły Fiolet cofa się na dno doliny, ale zamiast spopielałej, zranionej ziemi pozostawia za sobą piękną zieloną trawę, wśród której wspaniałą czerwienią rozkwitają wysmukłe kielichy kilkunastu kwiatów.
Więc one żyją? – ucieszyła się, nieruchoma, skamieniała, zatrzymana w jednym miejscu, a równocześnie gnająca gdzieś w oszalałym, niemożliwym do powstrzymania pędzie; widząca samą siebie – wędrującą przez ten obcy świat – i czująca siebie, skamieniałą gdzieś w lodowatej próżni.
Oczy Agaty z czułością przylgnęły do purpurowych kielichów, ale kwiaty zniknęły równie szybko, jak się pojawiły, a ich miejsce zajęło nagle stadko uru rozpaczliwie walczące z dzikimi huringami.
– Huringi znowu ich napadły… – szepnęła z rozpaczą dziewczynka, ale już przed jej oczami znalazły się śpiące spokojnie zwierzęta i walczący samotnie z huringiem pies. Lecz oto nagle dziewczynka i zwierzęta, jakby zapominając o strasznej walce, radośnie kapały się w zielonkawej toni jeziorka. Agata przywarła wzrokiem do tego obrazu i przypomniała sobie, jak bardzo była wówczas szczęśliwa. Nie zdążyła jednak rozsmakować się w tamtym uczuciu, gdyż w ciągu sekundy obraz zmienił się, pojawiło się granatowiejące niebo, a potem wszędzie zaczęły kłębić się gęste, bure mgły. Niebo zniknęło, całkowicie pochłonięte przez opary, a ziemia zrobiła się miękka, mlaszcząca, zapadała się pod stopami tamtej Agaty, idącej we mgle. Ta druga Agata, skamieniała, nieruchoma, a równocześnie pędząca gdzieś w oszalałym tempie, cały czas rejestrowała to wzrokiem. W tej mgle błąkało się gdzieś stadko uru, lecz za chwilę zniknęło i wtedy pojawił się pies…
Tamta Agata tonęła w bagnie, a nad nią pochylał się Kusy, by za moment zniknąć. Tamta Agata czuła straszny odór rozkładającej się zgnilizny, a bagno podchodziło jej już do szyi… do piersi… do pasa…, ale już stała na zbawczej kępie trawy i słyszała własny, niezrozumiały krzyk.
Gdzie zniknął Kusy? – myślała z niepokojem ta Agata, skamieniała, nieruchoma, owiana lodowatym wiatrem i mająca uczucie, że mknie gdzieś w zawrotnym, oszalałym, niemożliwym do wstrzymania locie.
Wtem koło tamtej, zagubionej na moczarach Agaty pojawił się malutki, pokraczny Wrzosowy Ludek i prowadził dziewczynkę za sobą… nie, dziewczynka szła z mozołem pierwsza, a Wrzosowy Ludek biegł za nią…
Nie, nieprawda – myślała ta Agata. – Ja i Wrzosowy Ludek idziemy gdzieś razem, ale dlaczego tyłem? Idziemy przecież plecami do kierunku drogi…
Ku swej radości ta Agata ujrzała, że tamta Agata wydobywa się z oparów mgły i już znajduje się pod pięknym, słonecznym niebem, oddycha pełną piersią i ociera z czoła pot, od obu słońc bowiem spływa niezwykle silny żar…
Читать дальше