Dziewczynka, stojąc nieruchomo, patrzyła, jak Wściekły Fiolet bezlitośnie osiąga swój cel: kilkanaście bezbronnych, purpurowych kielichów, jeszcze przed chwilą cieszących się nowym życiem w blasku promieni słonecznych, najpierw rozżarzyło się barwą intensywnego fioletu, a potem rozsypało w popiół. W tym samym momencie Wściekły Fiolet jakby przygasł, zliliowiał, zróżowiał, zbladł – i bezszelestnie wtopił się w suchą, martwą już ziemię. Nieśmiała, świeżo zrodzona czerwień zniknęła z krajobrazu.
Uru wracały z podkulonymi ogonami i wzrokiem wbitym w ziemię. Wstydziły się swego strachu, wstydziły się oszalałej ucieczki i zdrady przyjaciół. Jednak ich strach był silniejszy od prawdziwie psiej wierności dla dziewczynki i czarnego pobratymca.
– Idziemy w góry – powiedziała Agata bezbarwnym głosem, gładząc tulące się do jej nóg łby. – Nie mamy tu czego szukać. Chodźcie, moje pieski…
Smutny orszak ruszył w górę, opuszczając kotlinkę wokół jeziorka, straszącą teraz martwymi, wypalonymi plamami. Ranne drzewa cicho skarżyły się szelestem ocalałych liści, a barwne, lekkie ptakomotyle zniknęły już dawno, pozostawiając za sobą zewłok spopielałego towarzysza.
Droga w górę była powolna i męcząca. Z nieba lał się żar. Gromadka wlokła się noga za nogą, w przygnębieniu, z zatrważającą pamięcią o Fioletowej Śmierci. Widoczne na horyzoncie ciemne kształty gór wydawały się ciągle nieosiągalne, choć męczący marsz trwał już prawie połowę dnia. Wytchnienie mogła przynieść tylko noc.
Gdy wreszcie oba słońca rozpoczęły swą wędrówkę ku krańcom horyzontu i upał zelżał, dziewczynka i zwierzęta poczuły się raźniej. Uszły jeszcze kilkaset metrów pod górę, po czym uru same wybrały miejsce na nocleg w niewielkim wąwozie pomiędzy łagodnymi pagórkami. Zdecydowanie, z jakim rozciągnęły się na zielonej trawie, pomrukując z zadowoleniem, przesądziło sprawę. I choć do zmroku było jeszcze daleko, dziewczynka z prawdziwą ulgą przyjęła decyzję czworonożnych przyjaciół.
Uru nieprzypadkowo wybrały ten wąwóz na miejsce spoczynku. Z jednego ze zboczy tryskało małe, ożywcze źródełko. Wszyscy napili się do syta, Agata zaś z rozkoszą umyła się orzeźwiającą wodą. Zwierzęta natychmiast zasnęły. Zmęczona przeżyciami i marszem pod górę dziewczynka pragnęła iść w ich ślady. Miękkie futro psa znakomicie służyło za poduszkę. Kusy mruczał coś usypiająco.
Mimo zmęczenia sen jednak nie chciał nadejść. Agata ciągle miała przed oczami dumne purpurowe kwiaty nad jeziorem – kwiaty, które w myślach nazwała nieśmiałym zarodkiem czerwieni na pozbawionej tego koloru planecie. O ileż wzbogacił się i wypiękniał krajobraz nadjeziornej kotlinki, jak wypełniły się jego barwy, osiągając nareszcie siedem kolorów tęczy.
Kto przysłał ten zabójczy jęzor mgły? – zastanawiała się Agata.
Czy byli to tajemniczy, niewidzialni oni? Czy oni, mamiąc dziewczynkę sprzecznymi wezwaniami, przysłali Wrzosowego Ludka, żeby wciągnąć ją w moczary i zadać śmierć przez utopienie w błocie? Komu i dlaczego przeszkadza Agata? Im? Czy na pewno oni kryją się za złą siłą z moczarów? Po co w takim razie wzywali ją we śnie, by szła w góry? Właśnie w góry, a nie w głąb doliny…
Agata przypomniała sobie nagle radę strażnika i szybko zdjęła z szyi szmaragdowy kamień.
Może oni zechcą coś powiedzieć? Coś wyjaśnić? I z tą myślą zasnęła. Wysokie, czarne góry wyrosły przed jej oczami prawie natychmiast. Zryte pieczarami, przypominały ruiny jakiegoś wielkiego gmachu. Ten sam Głos powtarzał coś długo i z naciskiem. Brzmiały w nim przestroga, nadzieja, rozkaz i prośba:
– …najkrótszą drogą w stronę gór, słyszysz? Musisz iść najkrótszą drogą! Nie zbaczaj nigdzie, nie zatrzymuj się – powtarzał Głos, zniekształcony chwilami, przerywany, z nie domówionymi słowami, jakby coś usiłowało przeszkodzić mu w dotarciu do mózgu dziewczynki.
– …niech cię nic nie zaciekawi, nie rozglądaj się… Niech nic nie skusi twego wzroku… Najkrótszą drogą w stronę gór… Pamiętaj, że… Tamci chcą nam przeszkodzić… Musisz… Najkrótszą dro…
Agata otworzyła oczy. Uru radośnie tarzały się w trawie. Już zdołały zapomnieć o wczorajszym straszliwym lęku. Kusy przeciągał się, poszczekując towarzysko w stronę gromadki zwierząt. Dzień wstawał piękny, błękitnozłoty i rześki. Agata namacała ręką w trawie szmaragdowy kamień i zawiesiła go na szyi. Z przyjemnością ochlapała się w źródełku, a potem znalazła drzewo z soczystymi owocami. Uru pobiegły za nią i wyskakując w górę jak pingpongowe piłeczki, zrywały je zębami prosto z gałęzi. Kusy, leciutko wykrzywiając pysk i zlizując cieknący sok, również pożywiał się w nie znany mu dotąd, ale jedyny w tych okolicznościach sposób.
Po chwili znowu uformował się podróżny orszak. Na jego czele biegło kilka uru, rozglądając się czujnie dokoła; inne uru biegły po bokach Agaty, a pozostałe zamykały pochód. Koło idącej w środku dziewczynki kroczył dostojnie Kusy, wymachując długim, puszystym ogonem. Oba słońca znajdowały się jeszcze dość nisko nad horyzontem.
– Póki nie jest gorąco, musimy iść możliwie szybko – powiedziała dziewczynka swym współtowarzyszom. Uru, kładąc po sobie uszy, dały do zrozumienia, że słyszą, ba! że lubią słuchać jej głosu. Pojawienie się w ich życiu Agaty przyjęły z wdzięcznym zaciekawieniem, które szybko przerodziło się w uczucie wierności. Uru odkryły, że miłość do człowieka może być ważnym składnikiem ich życia, że miłość ta wprawdzie pęta ich wolność, ale te więzy nie są złe. Było im dobrze z dziewczynką i od razu odczuły potrzebę chronienia jej. Co jakiś czas któryś uru podchodził bliziutko, żeby otrzeć się o nią futrem. Serca zwierząt przenikała wówczas ogromna radość.
Mieszkańcy tego świata z łatwością mogliby sobie zyskać ich miłość i wierność, ale nie są zdolni nawet do takiego wysiłku – pomyślała ze smutkiem Agata. – Ile uczucia marnuje się na tej planecie…
I znowu stanęła jej przed oczami bezbarwna, dziwna ciecz, która płynęła z ran uru zamiast żywej, czerwonej krwi. Może to ona przesądziła o upadku wielkiej i ongiś wspaniałej cywilizacji, której smutnych, symbolicznych ruin pilnuje niestrudzenie ostatni strażnik królewskiego pałacu?
Gdyby ludzie na Ziemi musieli ciągle spać, nie znaliby gniewu, miłości, nienawiści, buntu, przyjaźni i zdrady… Czy byliby zdolni wówczas budować, tworzyć, burzyć, niszczyć i zmieniać, twardo stąpać po swojej planecie i odważnie sięgać do gwiazd? Może kolor czerwony jest nie tylko ozdobą, ale i esencją życia? Jest kolorem nie tylko kwiatu i zachodu słońca, ale i kolorem życia? Dlaczego tu nie ma czerwieni? Co się z nią stało?
Szli pod górę z mozołem, ale mimo to dość szybko. Uru, jakby dbając o dziewczynkę, wyszukiwały najłatwiejsze podejścia, omijając zbyt strome pagórki, pnąc się zakosami w stronę coraz bardziej widocznych gór. Już nie były one jedynie ciemnym, posępnym pasmem na tle nieba; Agata zaczynała wyraźnie rozróżniać ich kształty. Zdawało się jej, że nawet dostrzega czarne otwory pieczar.
– Jeszcze kilka godzin marszu i będziemy na miejscu – westchnęła. – A co dalej? Zobaczymy, byle szybko dojść do podnóża gór…
Nagle wzrok dziewczynki przykuł niezwykły przedmiot. Uru zdawały się go nie widzieć i obojętnie szły dalej. Nawet Kusy, choć wzrok jego bacznie krążył dokoła, nie zatrzymał na tym spojrzenia. Tymczasem Agata stanęła gwałtownie i poczuła, że jej serce trzepoce szybko, jak ptak w klatce.
Читать дальше