Było wspaniale. Agata niemal zapomniała o swojej sytuacji, o niemożliwej do określenia odległości dzielącej ją od domu i wątpliwościach na temat szans powrotu do własnego, spokojnego świata. Była rześka, wypoczęta – i szczęśliwa, gdyż znowu miała przy sobie wiernego przyjaciela. Z leniwym westchnieniem dziewczynka obróciła się na drugi bok, gdy nagle…
…nagle Kusy zerwał się na cztery łapy i stał na nich sztywno, ze zjeżoną sierścią i podniesioną ku niebu głową. Górna warga obnażała białe, ostre kły. Nad jeziorko, kołując nisko, nadlatywało czarne, złowrogie stado dzikich huringów. Ze swymi potężnymi nietoperzowymi skrzydłami i szponiastymi dziobami wyglądały jak zwiastuny nieszczęścia.
Agata zamarła ze strachu, lecz nagle przypomniała sobie słowa strażnika. Schwyciła psa mocno za kark, przyciągając do siebie, i kładąc się możliwie płasko na ziemi, narysowała wokół duży krąg.
Huringi były tuż-tuż. Leciały coraz niżej, wpijając więżących wypukłe, błyszczące czarne oczy. Ku swemu przerażeniu dziewczynka dostrzegła, że uwaga huringów nie skupia się na śpiących uru – jakby sen był rzeczywiście świętą porą i śpiący był nietykalny – ale niemal wyłącznie na psie. Guziczki ich oczu wpijały się w Kusego, który warczał, gotów do walki. Uru spały nadal kamiennym snem, nieświadome niebezpieczeństwa. Huringi obniżyły ponownie lot i krążyły teraz nad magicznym, wyrysowanym przez dziewczynkę kręgiem, wpatrując się wzrokiem bazyliszka w leżących i bijąc donośnie potężnymi skrzydłami.
Wtem Kusy jednym silnym ruchem wyrwał się Agacie i przekroczył czarodziejski krąg bezpieczeństwa. Jeden z ptaków natychmiast, jak błyskawica przeszywając powietrze, lotem strzały spikował w dół i opadł na grzbiet psa. Rozpoczęła się walka. Huring szponiastym dziobem uderzał w kark psa, który obracając głowę do tyłu, próbował zębami rozszarpać jedno z jego skrzydeł. Ale już drugi huring potężnym skrzydłem trzepnął w łeb Kusego i uderzył go dziobem…
…i w tej chwili obudziły się uru. Pozostałe szybujące nisko huringi natychmiast rzuciły się na nie z szybkością, która zaskoczyła zaspane zwierzęta. Rozgorzała zażarta walka. Agata bezradnie leżała na piasku, skulona w magicznym kręgu i świadoma swej niemocy. W powietrzu latały czarne pióra huringów i kępy tęczowej sierści uru. Huringi walczyły bezgłośnie, łomocząc jedynie skrzydłami, uru zaś z Kusym wydawały z siebie groźne warczenie i wycie. Niestety, huringi miały wyraźną przewagę. Uru było trudno ujść przed ich groźnymi, morderczymi dziobami, gdy tymczasem huringi umykały przed ich zębami, wzbijając się w powietrze.
Agata zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na klęskę swych przyjaciół, nie mogąc znieść widoku nadchodzącej nieuchronnie śmierci, gdy nagle ku swemu zdumieniu usłyszała, że odgłosy walki cichną. Otwierając oczy, ujrzała, że stado huringów wzbija się wysoko w powietrze i szybuje na przeciwległy brzeg jeziorka. Tam, w bezpiecznej oddali, huringi opadły na piasek i… zasnęły. Wielkie czarne skrzydła wyglądały z daleka jak rozłożone parasole. Ich waleczny impet pokonała, niczym niezwalczona w tej krainie, święta pora snu, nachodząca wszelkie żywe istoty w najmniej spodziewanych momentach. Przed zemstą uru broniło je niepisane prawo ochrony śpiących.
Uru lizały swoje rany. Nie były one jednak tak groźne jak u Kusego, który przyjął na siebie pierwsze uderzenie huringów. Dziewczynka podbiegła do przyjaciela. Pies był cały pokiereszowany. Z ran na karku i głowie grubymi, rubinowymi kroplami ściekała krew – i kapiąc, wolno wsiąkała w ziemię…
…ziemia z pełnym ciężkiego westchnienia drżeniem przyjmowała ten niespodziewany dar. Wydawało się, że ożyła, że jej tłuste, ciemne, chropowate grudy aż dygocą z napięcia, przyjmując w siebie czerwoną krew.
Uru przerwały lizanie ran i wolno, napięte, czujne, na sztywnych łapach zbliżyły się do psa. Ich sierść zjeżyła się, ale zaraz opadła i uru przyjaźnie położyły po sobie uszy, węsząc coś w straszliwym napięciu. Wreszcie jeden z błękitnych uru podszedł do Kusego i wyciągniętym bladoróżowym językiem dotknął krwawiącej rany. Kusy stał czujny, lecz spokojny. Teraz kolejno wszystkie uru z namaszczeniem podchodziły do psa i lizały po kropelce jego krew. Jeszcze kilkanaście rubinowych kropli wsiąkło w ziemię, która ponownie wydała z siebie głębokie, niemal ludzkie westchnienie.
Agata stała nieruchomo i przejęta patrzyła na to niezwykłe widowisko. Gdy uru wreszcie rozeszły się i zaczęły ponownie lizać własne skaleczenia, dziewczynka, porzucając Kusego, zaczęła oglądać ich rany. Nie były zbyt groźne i wydawało się, że natura sama potrafi je wyleczyć. Nie, nie były groźne. Były dziwne.
Z ran uru nie płynęła rubinowa krew, lecz lepka, przejrzysta ciecz…
– One nie mają krwi! – szepnęła ze zdumieniem dziewczynka. – Nie mają krwi! No tak, przecież krew jest czerwona, a w tym świecie nie ma w ogóle czerwieni! Nigdzie! Nigdzie, z wyjątkiem ukrytego w ścianie niezwykłego obrazu króla Tutaina. A więc ten kolor kiedyś tu był. Był, ale go nie ma. „Uciekł” -jak powiedział strażnik. Może dlatego, że uru nie mają krwi, tylko bezbarwną ciecz, muszą tak często spać i łatwo się męczą? Może to jest także przyczyną ospałości mieszkańców miasta…? Więc oni, ci z miasta, także nie mają w swoich żyłach krwi? Na pewno nie, bo przy najmniejszym nawet skaleczeniu musieliby poznać czerwony kolor i oswoić się z nim… A zatem w żyłach wszystkich mieszkańców tej planety zamiast krwi płynie bezbarwna, anemiczna ciecz…
Uru, wyczerpane walką, zasnęły tym razem o wiele wcześniej, przed upływem godziny. Zasnął i Kusy, osłabiony upływem krwi. Spoglądając na śpiących, Agata niespodziewanie także poczuła senność i, przytulona do czarnego futra swego przyjaciela, również zasnęła. Spokojnym, leczącym rany i nerwy snem dziewczynka i zwierzęta spały ponad trzy godziny. Już nie widziały, jak stadko huringów podniosło się z piasku na przeciwległym brzegu i rzucając niechętne spojrzenia na śpiących – odfrunęło, szybując nisko nad ziemią. Święta pora snu była gwarantem bezpieczeństwa, lepszym niż zęby i pazury.
I tylko ziemia, wzdychając, jęcząc, wchłaniała w siebie coraz głębiej i głębiej niespodziewany rubinowy dar psa, przybyłego z innego świata. I mieszając się z ziemią, dar ten – prawdziwa, żywa krew – zaczął przeobrażać się w nową formę, zrodzoną przez wyjałowioną matkę ziemię.
Pierwsza obudziła się Agata i z niepokojem rozejrzała się po niebie, czy nie widać gdzieś nadlatujących huringów. Ale niebo było nieskazitelnie czyste. Tak intensywnej, naturalnej barwy błękitu dziewczynka nigdy nie miała okazji oglądać na skażonej przemysłową cywilizacją Ziemi.
Kusy otwarł migdałowe ślepia i ziewając szeroko, przeciągnął się na całą długość. Rozciągnięte dokoła ciała śpiących uru wyglądały jak barwne plamy na tle soczystej zieleni.
Nagle dziewczynka znieruchomiała: w krajobrazie zaszła jakaś zmiana. Wszystko było niby jak dotąd: soczysta, zielona trawa, różnokolorowe uru, niewysokie, gęste krzewy wokół… A jednak całość była inna! Agata rozglądała się wokoło zaniepokojona, ale nie umiała dociec przyczyny tego zjawiska.
Czegoś zabrakło czy wręcz przeciwnie? – myślała gorączkowo, śledząc ze skupieniem najbliższy teren. Jakby ktoś czegoś dodał… Ale czego?
Uroda krajobrazu wzmogła się, zwielokrotniła. Zniknęło gdzieś dotkliwe poczucie jego ułomności. Kusy podniósł łeb i rozejrzał się z majestatycznym spokojem. A zatem dziwna, nieokreślona zmiana nie była niebezpieczna, pies bowiem bezbłędnie by to wyczuł. Ta zmiana była nawet przyjemna dla wzroku, co Agata przeżywała teraz z całą mocą. Jakby wzrok odnalazł nowy bodziec do podziwiania piękna przyrody.
Читать дальше