– Ależ… ależ to są psy! – powiedziała półgłosem. – Uru… To są dzikie uru… – przypomniała sobie słowa mieszkańców miasta i strażnika ruin królewskiego pałacu.
Na dźwięk dawno nie słyszanej ludzkiej mowy uru zatrzymały się, spoglądając na nią migdałowymi, podobnymi do oczu Kusego ślepiami. Dziewczynka powstała z najwyższym trudem i po chwili przez mglistą, ponurą krainę ruszył wolno dziwny korowód: tworzyło go, biegnąc w rozsypce i węsząc dookoła, kilkadziesiąt kolorowych, wielkich psów. Ich futra były różowe, zielone, żółte, niebieskie, szmaragdowe. Za nimi kroczyła, słaniając się, nieduża, drobnej budowy dziewczynka o płomieniście czerwonych włosach, a koło niej, jakby podpierając ją, szedł ogromny czarny pies.
Agata poruszała się jak w transie. Instynkt nakazywał jej wydostać się jak najszybciej z tej krainy grozy i śmierci, ale nadwątlone siły nie pozwalały na szybki marsz. W tym koszmarnym pół marszu, pół śnie minęło wiele godzin, nim przez rzednącą mgłę zaczęło przebijać się granatowe, lśniące, usiane obcymi, lecz mimo to dobrymi gwiazdami niebo. Wreszcie pozostawili za sobą upiorne królestwo moczarów.
Była noc. Agata ułożyła się pod pierwszym napotkanym drzewem i usnęła kamiennym, pozbawionym jakichkolwiek majaków snem. Na jej szyi połyskiwał szmaragdowy kamień. Dokoła leżały nieruchomo uru i Kusy. Trwała wielka, kojąca cisza.
Granatowe nocne niebo zaczęło z wolna fioletowieć, a potem przybrało barwę jasnego wrzosu – barwę wschodzącego i zachodzącego słońca w tym obcym świecie. Po chwili na horyzont z dwóch stron wpełzły oba słońca.
Agata obudziła się wypoczęta i ożywiona – choć brudna i umazana zaschłym błotem. Potworne wspomnienia minionego wieczoru i widmo grożącej jej nieuchronnie śmierci w grząskim bagnie ustąpiły miejsca radości z odzyskania ukochanego psa; psa, który w cudowny sposób uratował jej życie.
Kusy na dzień dobry liznął ją ciepłym językiem po twarzy. Wzruszona dziewczynka przytuliła się do jego czarnego, puszystego futra. Dokoła nich leżały rozciągnięte uru. W pełnym świetle dnia ich długa, falista sierść grała tęczowymi barwami. Był to tak niezwykły widok, że Agata nie mogła oderwać oczu. Wielkie zielone, żółte, wrzosowe, błękitne uru wstawały powoli, przeciągały się, ziewały, ukazując duże białe zęby, i przyjaźnie merdały ogonami. Choć od dawna zdziczałe, widać pamiętały niegdysiejszą zażyłość swych przodków z mieszkańcami tego świata, gdyż wystarczył jeden przyjazny gest dziewczynki, by przychodziły do niej, łasząc się, i kładły kształtne łby na jej kolanach. Najwyraźniej od początku zaakceptowały Kusego jako współtowarzysza i teraz milcząco wyraziły jednomyślną zgodę na obecność jego małej pani.
Gdyby nie one, i ja, i Kusy już byśmy zginęli w tym podstępnym świecie – pomyślała.
Agata usiłowała je policzyć, ale uru coraz to zmieniały miejsca, ruchliwe i ożywione po wypoczynku, i liczenie ciągle trzeba było zaczynać od nowa. Dopiero po chwili wpadła na sposób.
– Muszę je policzyć kolorami… – powiedziała półgłosem.
Na dźwięk ludzkiej mowy uru ożywiały się i patrzyły na nią z sympatią, kładąc po sobie uszy jak Kusy.
To dziwne, ale robią wrażenie, jakby znały człowieka i jego mowę – pomyślała zdziwiona. – Nie są wcale takie dzikie, jak mówił strażnik.
Po kilku pomyłkach Agata ostatecznie stwierdziła, że osiem uru było różowych, dwanaście o barwie ciemnego fioletu, sześć jasnowrzosowych, dziewięć zielonych, dziesięć niebieskich i cztery żółte. Tylko Kusy połyskiwał głęboką, lśniącą czernią. Uru w budowie były bardzo podobne do jej psa, choć masywniejsze, o pyskach mniej charcio wydłużonych, raczej wilczych. Były mniej ruchliwe niż Kusy i nieco flegmatyczne.
Gdy dziewczynka oderwała wreszcie wzrok od nowych, niezwykłych współtowarzyszy, od razu odczuła całą uciążliwość swej sytuacji. Była nie tyle brudna, ile wręcz oblepiona zasychającym błotem, które utworzyło na jej ciele rodzaj skorupy. Jedyne, co mogło ją uratować, to kąpiel. I tu musiała zawierzyć Kusemu, który zawsze w bezbłędny sposób odnajdywał drogę do strumyków i źródeł.
– Woda, Kusy, woda – powiedziała z naciskiem dziewczynka. – Pić… Pić – powtórzyła parokrotnie dwa doskonale znane psu słowa. Kusy postawił uszy i poderwał się, gotów do drogi. Agata była pewna, że uru również powinny znać miejsca z wodą i zapewne instynkt nakaże im tam się udać możliwie szybko, dwa słońca bowiem z godziny na godzinę grzały silniej, a powietrze robiło się coraz bardziej nieruchome i parne.
I rzeczywiście. Na widok wstającej Agaty uru od razu ruszyły w wybranym przez siebie kierunku, w górę doliny. Co chwila grzecznie przystawały, czekając, aż dziewczynka za nimi nadąży. Kusy cały czas szedł tuż koło niej, jakby w obawie, że ją znowu utraci.
Niestety, po niecałej godzinie marszu uru rozłożyły się nagle koliście na ziemi, wokół dziewczynki z psem – i zasnęły. Widocznie potrzeba snu, która co jakiś czas unieruchamiała mieszkańców tego świata, dotyczyła wszystkich jego żywych istot bez wyjątku…
…z wyjątkiem Wrzosowego Ludka – przypomniała sobie Agata i wstrząsnęła się, gdyż straszna przygoda z poprzedniego dnia znowu stanęła jej przed oczami. Wrzosowy Ludek nie odczuwał potrzeby snu; nie odczuwał też zmęczenia, głodu, pragnienia; nie pozwalał się dotknąć i nie zgadzał się, by ona spała… Dlaczego oni przysłali go na jej zgubę? I po co wcześniej mówili o górach? Wołali jaw góry, kusili na wszystkie sposoby… A może… może to nie byli oni? Może okrutny plan wciągnięcia jej w moczary uknuł ktoś inny, jeszcze nie znany?
Po około piętnastu minutach uru obudziły się, ruchliwe, ożywione, i natychmiast wykazały gotowość do dalszej drogi. Szli teraz wśród pagórków i drzew, z których spływał błogosławiony cień. W pewnej chwili uru, węsząc, najwyraźniej przyspieszyły kroku. Za chwilę gnały radośnie, znikając z oczu dziewczynki wśród gęstych krzewów. Kusy nie zdradzał niepokoju z powodu zniknięcia swych pobratymców. Spokojnie, noga za nogą, kroczył obok Agaty, ale jego długi, czarny nos węszył niecierpliwie i z podnieceniem. Gdy minęli wreszcie pas gęstych krzaków i wspięli się na niewysoki pagórek, ich oczom ukazało się upragnione, nieduże i piękne jeziorko z piaszczystymi brzegami. Gromadka uru już wesoło pluskała się na jego skraju. Teraz i Kusy nie wytrzymał: opuścił dziewczynkę i po kilku długich susach znalazł się w wodzie. Agata, wydając okrzyki radości, wbiegła w ubraniu do jeziorka. Chłodna, rześka woda obmywała jej ciało, spłukując ślady strasznej przygody. Dziewczynka starannie wyprała swoje ubranie i rozłożyła je w słońcu na piaszczystej plaży. Potem długo i z rozkoszą pływała na plecach, na brzuchu, nurkowała, parskając jak kot. Kusy wiernie jej towarzyszył, nie obawiając się głębi, i sponad przejrzystej wody jeziora wystawały tylko jego smukły pysk i długi, frędzlowaty ogon, którym zdawał się sterować.
Po wyjściu z wody okazało się, że strażnik nie kłamał. W pobliżu jeziorka Agata odkryła kilka drzew z fioletowymi owocami i jedno drzewo chlebowe. Uru już były przy nim i wyskakiwały wysoko do gałęzi, szarpiąc zębami plackowate owoce. Ku swemu zdziwieniu Agata ujrzała, że Kusy idzie w ich ślady. Po chwili najedzona gromadka rozłożyła się w małej kotlince nad jeziorkiem, a uru natychmiast zapadły w świętą drzemkę. Tylko Kusy z Agatą leżeli wyciągnięci wygodnie na piasku, a pies czujnie rozglądał się wokół.
Читать дальше